Prolog

410 26 19
                                    

Znów to samo. Znów ten sam sen.
Znajdowałam się w wielkiej sali tronowej, która (nie wiem jaki cudem) wyglądała jakby była w pomiędzy chmurami. Dokoła stało dwanaście tronów, każdy urządzony w inny sposób. Na samym środku pomieszczenia stały trzy postacie. Jedną z nich była kobieta o kręconych brązowych włosach i szarych gniewnych oczach. Nosiła białą tunikę, a w rękach dzierżyła złotom tarczę, na której znajdowała się głowa Meduzy. Zaraz obok niej stał wysoki blondyn, ubrany w jasną koszulkę i jeansy, a na nogi miał nałożone czarne coversy. Jego uśmiech był tak szeroki, że byłam prawie pewna, że jego usta tego nie powinny wytrzymać. Jednak ten uśmiech nie pokazywał złości i niepokoju w jego niebieskich oczach. Oboje byli wpatrzeni w trzecią osobę w tym pomieszczeniu, jakby na coś czekali. Była to przepiękna kobieta o włosach w kolorze platyny i oczach tak ciemnych i burzliwych jak dno oceanu. Jej sukienka mieniła się najróżniejszymi odcieniami niebieskiego koloru. Jej bose stopy wystukiwał jakiś rytm, a złożone na piersi ręce zaciśnięte w pięści sugerowały, że podobnie jak tamta dwójka jest zdenerwowana. Zaczęła coś mówić, ale nie nie słyszałam ani jednego słowa padającego z jej ust. Jednak kiedy się uśmiechnęła od razu wiedziałam kim ona jest. Co prawda była młodsza o jakieś 20 lat, ale byłam pewna, że owa kobieta jest moją matką.
Wtedy sceneria zmieniła się. Była na placu, z każdej strony otoczona uciekającymi lub walczącymi ludźmi. Niektórzy byli ciężko ranni. Chciałam coś zrobić, pomóc im, ale moje nogi były jak przytwierdzone do podłoża. Mogłam jedynie przyglądać się otaczającemu mnie chaosowi. Nad moją głową unosiła się postać kobiety odzianej całkiem na czarno. Jej twarz wyglądała jak otchłań. Stała w rydwanie zaprzężonym w dwa czarne jak noc pegazy. W jej ręce błyszczał czarny, ozdobiony gwiazdami łuk. Strzały, które wypuszczała zmieniały ludzi. Zaczynali atakować i mordować. To co widziałam przerażało mnie. BAŁAM SIĘ ŻE ZARAZ TA STRZAŁA MNIE TRAFI. Jednak nic takiego się nie stało. Zamiast tego tuż pod moje nogi upadł chłopak. Jego twarz była cała posiniaczona i we krwi. Ubranie miał całe w strzępach , ale co się dziwić. Z prawej ręki wystawała mu kość, jednak najgorsza była rana cięta na brzuchu. I jego błagalne spojrzenie o pomoc. Byłam jeszcze bardziej przerażona, ponieważ rozpoznałam jego twarz. To był mój brat. Mój lekko wkurzający braciszek. Chciałam się do niego schylić, ale nie mogła. Mój strach stawał się z sekundy na sekundę coraz większy, tylko, że tym razem nie bałam się o siebie tylko o NIEGO. Moje przerażenie sięgało zenitu, mieszając się z rozpaczą i złością. Krzyknęłam najgłośniej jak umiałam.
Nagle poczułam jak moje ciało uderza o coś twardego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że leże na podłodze w swoim pokoju, zalana potem i trzęsąca się na całym ciele. Światło zapaliło się, a w drzwiach ujrzałam Scotta. Całego i zdrowego. A po jego minie i zaciśniętych w wąską kreskę ustach wiedziałam, że miał ten sam sen co ja. Tylko, że w jego śnie to ja leżałam pod jego nogami. Skąd to wiem? Od ponad dwóch tygodni śni się na ten sam sen.

_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-/-_-_-_-_-_-_--_-_-_-_-_-_--_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-
I o to mój pierwszy rozdział w moim pierwszym opowiadaniu :)
Więc jeśli coś jest źle to proszę poprawcie mnie :)
Komentujcie czy się wam podoba :D
Miłej nocy

Dzieci PodziemiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz