8. Dorothy i latający dom

4K 461 32
                                    


– Nigdzie z nami nie jedziesz, jasne?

Początkowy entuzjazm Annabelle zgasł natychmiast, kiedy tylko Jack wypowiedział te słowa, tym swoim stanowczym, nieustępliwym tonem dając do zrozumienia, że to nie było coś, co moglibyśmy przedyskutować.

Oczywiście rozumiałam, dlaczego to powiedział. W końcu tuż przed tym, zanim wróciła, sam mi to wytłumaczył. I wiedziałam, że nie miało to z nią nic wspólnego. Ale i tak zrobiło mi się jej przykro, widząc jej zawiedzioną minę.

Po chwili jakoś się pozbierała, podeszła do nas i wyciągnęła w moją stronę rękę. Chciałam wstać, ale powstrzymała mnie, po czym uśmiechnęła się lekko.

– W zasadzie to jeszcze się oficjalnie nie poznałyśmy – powiedziała. – Jestem Annabelle.

– Dorothy – odparłam. – Dziękuję za wyleczenie mnie.

– Nie ma sprawy, słonko. – Po tych słowach Annabelle przyjrzała mi się z namysłem; jej zielone oczy lśniły niesamowicie i pomyślałam, że tak właśnie powinna wyglądać prawdziwa czarownica. Nie jak tamta kobieta, którą znokautowałam w jej chatce. – Dorothy. To w ten sposób chcecie się dostać do Emerald City?

Jack skrzywił się, zapewne niezadowolony, że podałam jej swoje imię. Po reakcji Annabelle domyśliłam się, że do tamtej pozy pozostawałam dla niej bezimienna. Dobre wychowanie Jacka po prostu nie znało granic. Kto go właściwie wychowywał, jaskiniowcy? Czy ulica?

Chociaż, biorąc pod uwagę, że w wieku trzynastu lat trafił kompletnie sam do mojego świata, to ostatnie mogło być dosyć prawdopodobne...

– Dorothy jest z Kansas – mruknął niechętnie. Annabelle wzruszyła ramionami.

– Jasne, a ja jestem czarownicą! – prychnęła. – Myślisz, że ktokolwiek się na to nabierze?

– Myślisz, że ktokolwiek chciałby udawać Dorothy z Kansas?

Jego odpowiedź nieco zbiła ją z tropu, nie na długo jednak. Utkwiła we mnie zielone spojrzenie, jakby szukając we mnie czegoś, czego i tak miała tam nie znaleźć; po chwili z niezadowoleniem spojrzała z kolei na Jacka.

– Nie rozumiem – poskarżyła się. Jej długa sukienka falowała przy każdym ruchu, gdy oddaliła się od nas o krok. – Przywiało ją? Chcesz wmówić Czarnoksiężnikowi, że to ta Dorothy, a potem poprosić go, żeby ją odesłał?

– To ja zamierzam go o to poprosić – wtrąciłam, bo niby dlaczego Jack miałby za mnie cokolwiek załatwiać? – Nie musi tego za mnie robić mężczyzna. Jack ma mnie tylko doprowadzić do Emerald City, a ja jego wpuścić do środka. To wszystko.

– Nie, wcale nie – mruknęła w odpowiedzi Annabelle. Rzuciłam jej pytające spojrzenie. – Nie wiem, jest w tobie coś takiego... coś dziwnego. Jakbyś była stąd. Dlatego zastanawiam się, czy jesteś tą samą Dorothy.

– Nie jestem – zaprotestowałam z lekką irytacją. Wstając z łóżka, na pewno nie założyłam, że tak długo pobędę poza nim. Dobrze, że siedziałam, bo pewnie inaczej już dawno zrobiłoby mi się słabo. – Pochodzę z Kansas, mieszkam w Nowym Jorku, do Oz pierwszy raz w życiu trafiłam parę dni temu. Jasne?

– No dobrze – mruknęła, chociaż wcale nie wydawała się przekonana. Zignorowałam to jednak, bo nie miałam siły ani ochoty się z nią przepychać. – Ale tym bardziej możecie mnie zabrać do Emerald City. Tutaj życie jest beznadziejne, a tam... tam będę leczyć najbogatszych! Wreszcie naprawdę zacznę żyć, a nie tylko egzystować. Musicie mnie zabrać, w końcu cię wyleczyłam.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now