57. Dorothy i elektryczne węgorze

2.7K 341 16
                                    

Zwlekałam krótko, wiedząc, że jeśli szybko nie zdecyduję się na zejście, nie zrobię tego nigdy. Chociaż serce kołatało mi w piersi ze strachu – sama nie wiedziałam, czy bałam się bardziej wysokości, czy tego, co czekało na nas na dole, czy jeszcze czegoś innego – odważnie postanowiłam zejść jako trzecia, po Nicku i jednym z marynarzy Noah. Na odchodnym Octavia dodała mi otuchy krótkim uściskiem ręki, jakby wiedziała, co się ze mną działo. Zapewne zresztą tak było: miałam wrażenie, że przed tą dziewczyną nic nie mogło się ukryć. To pewnie ze względu na jej magiczne umiejętności.

Dałam obwiązać się w pasie liną, której drugi koniec został bezpiecznie przymocowany do pnia drzewa tuż przy resztkach mostu, po czym z irytacją spojrzałam na swój strój. Miałam na sobie wciąż buty na obcasie i sukienkę, wprost idealny strój na taką wspinaczkę, nie mogłam jednak pozwolić, żeby mnie to spowolniło. Każdy schodził w dół przynajmniej kilka minut, co w praktyce oznaczało, że zanim na dole znajdą się wszyscy, zdąży się zrobić kompletnie ciemno. Jak w tych warunkach Nick zamierzał wspiąć się na górę – nie miałam pojęcia i wolałam o tym w tamtej chwili nie myśleć.

Ześlizgnęłam się w dół, przez chwilę poszukując wsparcia dla stóp; w końcu oparłam się o pierwszy kamień i zeszłam kawałek w dół, podczas gdy na górze jeden z marynarzy Noah powoli poluzowywał linę. Stopa ześlizgnęła mi się z kamienia, ale szybko złapałam się skał rękami i utrzymałam w miejscu, chociaż serce zabiło mi jak oszalałe.

Boże, to był idiotyczny pomysł. To był kompletnie poroniony pomysł!

Spróbowałam uspokoić oddech i opuściłam się w dół, szukając nogami kolejnych podpór, aż w końcu trafiłam na niewielką półkę skalną. W twarz smagnęła mnie gałąź jednego z tych karłowatych drzewek, więc chwyciłam się go bez namysłu, modląc się, by wytrzymało. Wytrzymało. Kolejny krok w dół; tym razem dłoń ześlizgnęła mi się z kamienia, poczułam ostry ból, gdy paznokieć zerwał mi się z palca do krwi, zacisnęłam jednak zęby, uznając, że przecież przetrzymam. To nic takiego...

Kolanem uderzyłam w skałę, aż straciłam na moment równowagę, drzewko jednak wytrzymało i to utrzymało mnie w miejscu, gdy szukałam oparcia dla nóg. Obcasem wczepiłam się w szparę między kamieniami i posunęłam kolejne kilka cali w dół, gdy nagle wokół nas rozbrzmiał donośny grzmot.

Po chwili na twarz kapnęły mi pierwsze krople deszczu, co tylko wzmogło moją panikę. Nick chyba krzyczał coś do mnie z dołu, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi, skupiając się na uspokojeniu oddechu. Pomogło wyobrażenie sobie miny Jacka, gdy powiem mu, co zrobiłam, by go uratować. Liczyłam na bardzo głęboką wdzięczność. Przyspieszyłam nieco tempo, zrobiłam jeszcze dwa kroki w dół, czując kolejne, coraz częstsze krople deszczu, aż w końcu rozpadało się na dobre; przesunęłam dłoń do kolejnego kamienia, równocześnie szukając oparcia dla prawej stopy, i właśnie wtedy ręka ześlizgnęła mi się z mokrej skały, straciłam równowagę i poleciałam w tył.

Krzyknęłam odruchowo, gdy gwałtowne szarpnięcie wycisnęło ze mnie całe powietrze i sprawiło, że żebra odpowiedziały oślepiającym bólem, aż zacisnęłam mocno powieki. Nie spadłam daleko, najwyżej parę stóp; na szczęście ludzie Noah czuwali na górze przy linie, za co byłam im bardzo wdzięczna. Potrzebowałam chwili, żeby uspokoić szalone bicie serca.

– Dorothy! – Przez szum w uszach przebił się zaniepokojony głos Nicka. – Dorothy, wszystko w porządku?! Poczekaj tam, idę do ciebie!

– Nie, nie trzeba! – odkrzyknęłam, jakby to jedno zdanie zmobilizowało wszystkie moje siły. Wyciągnęłam rękę i z trudem złapałam się mokrej skały, machając równocześnie głową, by usunąć krople deszczu, które spadły mi prosto na oczy. Skała była coraz bardziej śliska, w miarę jak deszcz padał coraz mocniej, w końcu jednak udało mi się przyciągnąć z powrotem do ściany. – Dam sobie radę!

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now