23. Dorothy i Tornado

3.9K 425 34
                                    

Wczesnym rankiem, zanim jeszcze słońce wzeszło ponad horyzont, wymknęłam się z mojej sypialni i po cichu przekroczyłam korytarze dzielące mnie od głównego wyjścia z pałacu. Miałam na sobie kupione poprzedniego dnia spodnie, koszulę, skórzaną kurtkę i oficerki, a na plecy zarzuciłam plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami – był to idealny strój na ucieczkę, którą sobie na ten poranek zaplanowałam. Pałac był o tak wczesnej godzinie niczym wymarły – raz usłyszałam przed sobą kroki, zdążyłam jednak w porę schować się w bocznym korytarzu, zanim minął mnie ktoś ze służby. Poza tym wszyscy zdawali się twardo spać.

No, może prawie wszyscy.

Kiedy poczułam na ramionach i brzuchu czyjeś ręce, szarpnęłam się i spróbowałam krzyknąć, męska dłoń jednak zakryła mi usta, jednym mocnym szarpnięciem przygważdżając mnie przodem do ściany. Chociaż nie widziałam napastnika, rozluźniłam się nieco, bo natychmiast poznałam go po zapachu. Ten mocny, korzenny zapach z domieszką zapachu skóry poznałabym już wszędzie. Spróbowałam się wyrwać, ale nie było to proste, zważywszy, że mimo wszystko byłam kobietą i miałam mniej siły.

– Co ty właściwie robisz, Dorothy?! – syknął mi do ucha Jack, a ja zamarłam, czując tuż przy sobie jego ciało. Jego klatka piersiowa przylegała dość ściśle do moich pleców, a gdy mówił, jego oddech owionął mi skórę na karku; niestety zdawało się to robić wrażenie tylko na mnie. – Gdzie się wybierasz, co?!

Czekałam, aż zabierze dłoń z moich ust, a kiedy w końcu to zrobił, odpowiedziałam równie przyciszonym tonem głosu, z irytacją:

– Czy mógłbyś mnie puścić?

– Żebyś znowu zaczęła uciekać? Nie ma mowy. – Poprawił chwyt, drugą dłonią łapiąc moją drugą rękę, a ja pomyślałam o plecaku, który w tej szamotaninie ześlizgnął mi się, tak że za jedno ramię trzymałam go lewą ręką. Jack chyba też to zauważył, bo po chwili daremnej dla mnie szamotaniny mi go zabrał. – Spakowałaś się, co? Zamierzałaś opuścić Emerald City bez pożegnania? Dobrze, że wpadłem na coś takiego.

– Tak? – podjęłam z irytacją, bo przecież nie była to najwygodniejsza pozycja do prowadzenia konwersacji. – A jak doszedłeś do tego błyskotliwego wniosku?

– Rozmawiałem wczoraj z Beatrice – wyjaśnił spokojnie, na co wywróciłam oczami. – Widzisz, Dorothy, może i znam cię krótko, ale wystarczająco, by wiedzieć, że jeśli potulnie godzisz się na plany innych osób, to znaczy, że coś knujesz. Dowiedziałem się od niej, że najchętniej kupiłaś sobie spodnie i plecak. Beatrice może nie miała na ten temat refleksji, ale ja od razu pomyślałem, że to raczej nieodpowiedni ubiór na pałacowe salony.

Brawo, Sherlocku! Jego dedukcja wręcz zwalała mnie z nóg. Tak się jednak nieszczęśliwie dla mnie złożyło, że była również słuszna, przez co wpadłam jak śliwka w kompot. I co teraz miałam zrobić?!

– Puść mnie – powtórzyłam spokojnie, ignorując jego wywód. Tak było najprościej. – Obiecuję, że nie ucieknę...

– Podobno obiecałaś też swojemu ojcu, że nie zrobisz niczego głupiego – przerwał mi bezlitośnie. – Widzisz, ile warte są twoje obietnice, złotko? Wybacz, ale nie skorzystam.

Idiota. Gdybym tylko nie miała skrępowanych rąk, już dawno bym mu przywaliła!

– Nie robię niczego głupiego – zaprotestowałam, odwracając głowę w jego stronę, nie byłam jednak w stanie na niego spojrzeć. Na szczęście korytarz, który omiotłam przy okazji spojrzeniem, był pusty, bo musieliśmy stanowić ciekawy widok. A wszystko przez niego! – A ty, szowinisto, nie musisz od razu stawać po stronie mojego ojca tylko dlatego, że nie zgadzam się z jego wizją mojego udziału w tej imprezie. A raczej jego braku.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now