43. Dorothy i nauka strzelania

3.1K 397 20
                                    

– Jack, jak ty wyrosłeś! Naprawdę minęło aż tyle czasu? – zawołała Jo, stojąc jeszcze w progu i najwyraźniej zapominając na chwilę o dobrych manierach. Przestąpiłam z nogi na nogę, rzucając stojącej z tyłu cioci przepraszające spojrzenie. Wzruszyła ramionami, najwyraźniej sama ciekawa, do kogo właściwie przyjechaliśmy.

Miałam poważne wątpliwości. To ta kobieta miała nam pomóc w powrocie do Oz? Zupełnie nie wyglądała na poważnego naukowca, panią meteorolog, takiego superspeca od tornad! Wyglądała raczej na zagubioną dziewczynkę, która nie pamiętała nawet, gdzie rano położyła telefon.

Ale może byłam niesprawiedliwa i jedno nie wykluczało drugiego?

– Owszem, jakieś... trzynaście lat? – poddał Jack ze śmiechem. – Rzeczywiście mogłem się zmienić.

– Zmienić? – prychnęła Jo, a jej oczy pod wpływem śmiechu zwęziły się do wąskich szparek. – Ty się nie zmieniłeś, Jack, ty całkiem dorosłeś! Nie poznałabym cię, gdybym nie wiedziała, że to ty.

Wyglądało na to, że Jo nie tylko pomogła Jackowi wrócić do Oz; zdawało mi się, że przy okazji też się z nim zaprzyjaźniła. Nie mogło być mowy o zazdrości, skoro Jo była od niego o dobre piętnaście lat starsza, a gdy widzieli się ostatni raz, Jack był jeszcze chłopakiem; mimo wszystko trochę mnie to dziwiło. Jak dużo czasu w takim razie ze sobą spędzili?

– Przepraszam was strasznie, że tak was trzymam w progu – dodała po chwili z lekkim zażenowaniem. – Zupełnie straciłam głowę. Wejdźcie, oczywiście, będziemy mogli spokojnie porozmawiać w środku.

Korytarz, w którym się znaleźliśmy, korelował z zewnętrzną stroną domu: był tak samo zwyczajny i normalny, chociaż nie wiedziałam, czego właściwie się spodziewałam. Ale raczej nie boazerii na ścianach i parkietu, po którym przeszliśmy kawałek, by następnie trafić do salonu. W przeciwieństwie do korytarza, panował tam spory bałagan: na kanapie i stoliku do kawy, który stał między nią a dwoma fotelami, poniewierały się papiery, a na meblach pod ścianą, głównie na komodzie i przeszklonej etażerce, stało kilka pustych szklanek i talerzy. Widać było wyraźnie, że Jo nie dbała specjalnie o porządek, chociaż dziwiło mnie trochę, że nie postarała się trochę tego ogarnąć nawet wiedząc, że będzie miała gości.

– Zaraz tutaj trochę uprzątnę, żebyście mieli gdzie usiąść... Wybaczcie nieporządek, ale nie potrafię pracować w innych warunkach. – Zrobiła taki ruch, jakby chciała rzucić się do zabałaganionej kanapy, potem jednak zmieniła zdanie i odwróciła się do nas. – No tak, nawet jeszcze się z wami nie przywitałam, wybaczcie. Jestem Jo Baum.

To mówiąc, wyciągnęła rękę najpierw do cioci, która też jej się przedstawiła, a następnie do mnie. Zawahałam się, ostatecznie jednak podałam swoje nazwisko; w końcu chyba można jej było ufać, prawda? Nawet nie mrugnęła jej powieka, jakby nie było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ jednak uważnie się w nią wpatrywałam, dostrzegłam nagły błysk w oku.

– Dorothy, co? – mruknęła, po czym rzuciła znaczące spojrzenie Jackowi. – Chyba wpakowałeś się w coś ciekawego, nie, Jack? Ale w sumie po tobie akurat mogłabym się tego spodziewać.

Jack rozłożył bezradnie ręce, pokazując chyba, że nie miał na to wpływu. Nie no, jasne. Przecież wcale sam nie podjął decyzji o towarzyszeniu mi, gdy znalazł mnie pod chatką Czarownicy ze Wschodu.

– Jak w ogóle sobie poradziłeś, gdy się rozstaliśmy? – dodała Jo, chwilowo tracąc mną zainteresowanie. – Trochę się o ciebie obawiałam, przyznaję. W końcu nie byłam w stu procentach pewna, gdzie cię wyrzuci...

– W każdym razie nie tam, gdzie zakładaliśmy – uciął lakonicznie Jack. Wyraźnie było widać, że nie chciał o tym mówić. W oczach Jo mignęło coś na kształt poczucia winy i wcale jej się nie dziwiłam. W końcu to ona wysłała go z powrotem do Oz. Gdyby nie ona, nigdy nie trafiłby wtedy do Czarownicy z Zachodu.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now