13. Wyzwanie

2.3K 242 44
                                    

Zaczęło padać. Wysoka trawa moczyła jej kostki i łydki, chłodne krople deszczu przyprawiały o gęsią skórkę, chabrowy wianek zsunął się z głowy. Biegła najszybciej jak umiała, ledwo łapiąc oddech. Zwolniła dopiero przed niewielkim ceglanym domem z obrośniętą winoroślą werandą. Wisząca obok czerwonych drzwi prostokątna tabliczka z nieco odchodzącą już farbą informowała, że znalazła się przy „Grimmuld Place 89". Pociągnęła za klamkę i wpadła do środka. Ciepłe, żółte światło lamp oświetlało przytulny, skromny salon z umieszczonym w rogu aneksem kuchennym. 

— Ciociu... chłopiec... — wydyszała, łapiąc oddech i próbując w panice odnaleźć odpowiednie słowa. — Ktoś go porwał!

Starsza kobieta w luźno skrojonej, granatowej sukience spojrzała na nią zdziwiona. 

— Jaki chłopiec, skarbie? 

— Trochę starszy... jak Albus... w czerwonych trampkach... miał bardzo, bardzo jasne włosy!

— Och, tak... — kobieta uśmiechnęła się blado. Chociaż głos miała spokojny, jej ręce się trzęsły. Krople wrzącej wody poleciały na kuchenny blat, gdy zalewała rozgrzewającą herbatę z ziołami. — Nikt go nie porwał, aniołku. Po prostu jego tata nie chciał, aby... zbyt długo tu przebywał.

— Co? Czemu? Ale on płakał! Wcale nie cieszył się, że wraca! — krzyknęła zdenerwowana, nic nie rozumiejąc. — Musimy coś zrobić!

Kobieta odstawiła kubeczek z parującym napojem i podeszła bliżej. Pochyliła się i spojrzała jej prosto w oczy.

— Teraz niestety nic nie możemy zrobić... ale kiedyś... kiedy będzie mógł już sam zadecydować... może go tu zaprosimy? Co ty na to?

Zastanowiła się przez chwilę. Tak, to nie brzmiało źle. Powoli kiwnęła głową. Kobieta pogłaskała ją po włosach i wręczyła gorącą herbatę.

— A teraz wypij, kochanie. Musisz się rozgrzać, bo przemokłaś...

Sięgnęła po żółty kubek w sowy. Napój pachniał cytryną i wanilią. Na dworze padało coraz bardziej, krople uderzały o parapet, rozpryskując się na okiennej szybie. Kwiatki w donicach kiwały się na wietrze, a deszcz dudnił coraz głośniej i głośniej, przechodząc w nieznośny, miarowy stukot...

Lily otworzyła oczy, siadając natychmiast na łóżku. Chociaż znajdowała się we własnym dormitorium, a nie w domu ciotki Andromedy, stukanie ze snu nie ucichło. Podniosła się i przeszła na palcach przez sypialnię. Najwyraźniej przespała dobre kilka godzin, bo Jenna, Maria i Elza pochrapywały, szczelnie otulone swoimi kołdrami. Ona natomiast miała na sobie kompletny strój z dzisiejszego popołudnia łącznie z butami, poczochrane włosy oraz ściśnięty z głodu żołądek, bo przez całą tę sytuację z Amuletem, a potem z Ianem, przespała kolację.

Odsunęła delikatnie zasłonkę i z zaskoczeniem odkryła, że zza szyby patrzy na nią niewielka, puchata sówka. Do nóżki przyczepiony miała cienki rulonik i zawzięcie stukała w okno. Lily wpuściła ją do środka, a gdy sówka usiadła jej na dłoni, z bijącym sercem odczepiła liścik. Rozwinęła pergamin, wpatrując się w napisane czarnym atramentem słowa:

„ Do Potter:
Jeśli naprawdę myślisz, że jesteś cokolwiek warta, sprawdźmy się. Dziś o pierwszej w nocy, w wyznaczonym przeze mnie miejscu. Przyjdź sama, jeśli nie jesteś tchórzem.
I.A."

Lily z każdą odczytaną literą robiła się coraz bardziej wkurzona. Głupi Ashvill. Ledwie wrócił jej dobry humor, a on znów go popsuł. Przecież byli dopiero na pierwszym roku... jak miała znieść kolejne sześć lat zaczepek i prowokacji? Musiała to skończyć raz na zawsze. Teraz. Spojrzała na zawieszony nad drzwiami, wielobarwny zegar, który Maria przywiozła w przerwie świątecznej z domu - dochodziło wpół do pierwszej. Nie miała czasu aby się dodatkowo przygotować, było za późno by pożyczyć od braci pelerynę albo mapę. Jeśli chciała stawić się na miejscu na czas, musiała wyruszyć natychmiast. Otrzepała płaszcz i spodnie, wypuściła sówkę z powrotem za okno, włożyła do kieszeni różdżkę i kilka malutkich fiolek z eliksirami, po czym wymknęła się na korytarz. 

Oswój mnie. Lily x Scorpius storyWhere stories live. Discover now