rozdział 70

806 54 31
                                    

Tris

Więzienia w kwaterze erudycji są całkowicie białe i bardzo jasne, a w powietrzu unosi się zapach detergentów, który drapie mnie w nos, przez co co chwilę muszę go drapać. Obok mnie kroczy strażnik, ale jego wzrok tkwi na moich ramionach, które odsłoniłam specjalnie dla Caleba. Niech wie do czego się przyczynił i na co zgadzał się przez ponad trzy lata.

-Caleb wie, że go odwiedzę?- pytam mężczyznę. Ma na sobie czarną kurtkę z estetycznymi łatkami i brązowe włosy spięte w kok.

-Nie mówiliśmy mu- odpowiada schrypniętym głosem- wszyscy byliśmy zgodni, że chcemy zobaczyć jego reakcję na twój widok.

Kiwam głową i wsacham ręce do kieszeni. Najbardziej obawiam się tego, że Caleb będzie chciał wzbudzić we mnie litość i wyrzuty sumienia, że mu nie pomogę i nie wyciągnę z więzienia. Przez trzy lata, kiedy mnie odwiedzał, rozmawialiśmy tylko kilka minut. Pierwszy raz myślałam, że chce mnie uwolnić, ale tego nie zrobił i nie zamierzał. Ja teraz też tego nie zrobię. Nie zamierzam trzeci raz ratować mu życia.

Idziemy tak w ciszy, aż dochodzimy do celi mojego brata. Serce staje mi w gardle, a moje ręce zaczynają się pocić. Nie wiem, co dokładnie chcę mu powiedzieć. Wiem tylko, że chcę się z nim spotkać, porozmawiać i pożegnać, ale nie mam pojęcia, w jaki sposób zacząć tą rozmowę.

-Rozmowa może trwać około dwadzieścia minut- informuje mnie strażnik, zanim drzwi do celi się otwierają. Kiwam głową i wchodzę przed mężczyzną do pomieszczenia.

Od zawsze zastanawiałam się, czy miesiąc może zmienić człowieka nie do poznania. Okazuje się, że może. Caleb siedzi na swoim łóżku i czyta książkę, ale muszę przyznać, że nie poznałabym go, gdybym nie miała w planie go odwiedzić. Ma gęsty zarost i dłuższe włosy. Kiedy nasze spojrzenia krzyżują się, zauważam podkówki pod oczami i nabiegłe krwią gałki. Na mój widok wytrzeszcza oczy. Nie spodziewał się, że odwiedzę go przed nieuniknioną egzekucją.

-Beatrice?- wstaje z łóżka i podchodzi do mnie bliżej.

Cześć, Caleb- mówię z kamienną twarzą. Dalej nie mogę nie widzieć w jego zielonych oczach matkę, która co trzy miesiące ścinała mi włosy.

-Przyszłaś- mamrocze. Oczy mu się szklą, kiedy spogląda na moje ręce.

-Nasi rodzice nie chcieliby, abym nie pożegnała się z tobą przed egzekucją. Robię to tylko ze względu na nich. Gdyby o nich nie chodziło, nie byłoby mnie tu.

Przytakuje głową ze smutkiem. Wiem, że wolałby, żebym przyszła do niego z własnej woli, ale nie potrafię już myśleć o nim jak o bracie. Zbyt bardzo mnie zranił.

-Przez większość życia myślałam, że z naszej dwójki ty jesteś większym altruistą i ty zostaniesz z rodzicami. Teraz wiem, że to ja jestem większą altruistką, ale nie na tyle, żeby z nimi zostać. Uratowałam ci życie dwa razy, a ty zdradziłeś mnie dwa razy.

-Beatrice- zaczyna, ale powstrzymuję go ruchem ręki.

-Daj mi skończyć- cedzę, po czym odchrząkuję- Kiedy szliśmy do gabinetu Davida w mojej głowie powróciło wspomnienie, jak mówiłam ci, że nigdy nie odprowadziłabym cię na twoją egzekucję, tak samo jak ty to zrobiłeś ze mną. Teraz już żałuję, że za ciebie poszłam. Przynajmniej umarłbyś jako bohater, który uratował miasto, a nie jak tchórz i zdrajca, który ukrył przed wszystkimi, że żyję.

Chłopak przegryza wewnętrzną stronę policzka i stara się ukryć zażenowanie. Wiem, że tym go uraziłam, ale taka jest prawda. Jest tchórzem i zdrajcą.

-Przyszłaś, żeby tylko to mi powiedzieć?- pyta w końcu- Że jestem tchórzem?

-Nie- zaprzeczam- Przyszłam się z tobą pożegnać. Mimo tych zdrad, wciąż jesteś moim bratem i nie powinnam mieć do ciebie żalu, że jesteś podatny na manipulacje. Taki już jesteś.

Fourtris- Ciąg Dalszy NiezgodnejWhere stories live. Discover now