1. Steve. Żołnierz. Vehicon. Decepticon.

2.2K 156 159
                                    

[oryginalna data publikacji: 18 grudnia 2016]

_____________________________

Otworzył się biały wir, opleciony seledynową poświatą. Zielony portal. Ten sam co zwykle, niczym nie różniący się od innych mostów ziemnych. Wbiegliśmy do niego i wyłoniliśmy się pod drugiej stronie. Nie zaskoczyło mnie to co tam zastaliśmy- nasi odwieczni wrogowie.

Kolejna walka. Taka sama jak zwykle. Walka z Autobotami. Stara śpiewka, odgrywana zawsze tak samo, do znudzenia.

My strzelamy, oni strzelają. My obrywamy, oni obrywają. Czasem zwyciężamy, czasem zwyciężają oni.

Tylko z jakiś dziwnych powodów oni ginęli rzadziej od nas. Może tak chciał los, a może przeznaczenie? Choć za ich zwycięstwami stoją raczej lata doświadczenia na polu walki. Praktyka nigdy nie zastąpi jakością teorii, której aż za dużo wtłoczono nam do umysłów.

Mieliśmy przewagę liczebną nad uziemionym wrogiem. Zawsze dziwiła mnie ich wola walki, nawet gdy szanse ich wygranej były nikłe. Znaleźli się między młotem a kowadłem, między odziałem Vehiconów a śmiercionośnie wysokim klifem. Wszystkie cony grzały już wycelowane lufy, czekając na odpowiedni moment.

Niespodziewanie nad naszymi głowami pojawił się prymitywny, ludzki śmigłowiec. Zapewne znów ten Rząd węglowców, wsparcie tchórzliwych Autobotów. Stał się on znakiem do rozpoczęcia walki, zaczął się ostrzał w obie strony.

Powinienem był skupić się na walce z Autobotami, lecz wycelowałem do wiszącego w powietrzu helikoptera i natychmiast się doigrałem. Ich lufa wystrzeliła jako pierwsza, celując prosto w komorę iskier. Poczułem promieniujący paraliż rozlewający się po wszystkich obwodach. To już koniec, pomyślałem. Impet pchnął mnie do tyłu i zrzucił z klifu.

Grawitacja dokonała swego. Nie byłem wstanie przeciwstawić się jej w jakikolwiek sposób. Nawet zmiana w wehikuł by mnie nie uratowała, gdyż transformowałem się w samochód. Spadałem bezwładnie aż uderzyłem twardo o ziemię, wydając z siebie głuche stęknięcie. Usłyszałem przykry zgrzyt i trzask pochodzący z mojego ciała lub ziemi. Byłem pewny, że połamałem wszystkie części endoszkieletu.

A jednak... Przeżyłem? Byłem pewien, że klif... góra była znacznie wyższa na mapie Soundwave'a. Wtem usłyszałem chrzęst i z trudem obróciłem głowę na bok. Podążyłem optykami za dłużącym się pęknięciem. Zakląłem w ojczystym języku czując jak tracę grunt i znów zaczynam spadać. Półka skalna zarwała się upuszczając mnie bezlitośnie w otchłań.

A więc teraz umrę... Roztrzaskam się na części!

Czułem bezradność i narastającą panikę. Spadłem obijając się o skały. Ostatkiem sił próbowałem się złapać wystających półek, lecz jedynie żłobiłem je szponami. Staczałem się w dół... w dół... bez końca koziołkując, tracąc orientację i nadzieję. Kamienie obijały się ode mnie i zbocza wprawiając w ruch pozostałe głazy i wzburzając tumany kurzu..

Ostatecznie, koniec zdawał się być równie niespodziewany jak oberwanie pociskiem. Upadłem na samo dno. Kamienie dogoniły mnie i przygniotły, odcinając od świata. Zapanował nieprzenikniony mrok. A może to upadek stłukł moje soczewki na kawałeczki i dlatego oślepłem...? Nie ważne czy otwierałem czy zamykałem optyki, było ciemno. Ciemno i cicho.

Dobra, teraz to już koniec, westchnąłem poobijany i obolały. Tak oto kończy swój żywot kolejny z wielu Vehiconów. Z dziurą w komorze iskier, dogorywający pod stertą zakurzonych kamieni, z dala od ojczyzny i placu boju. Przed optykami miałem przez chwilę niezliczone twarze innych Vehiconów, których śmierć niejednokrotnie widziałem.

Ja jestem SteveWhere stories live. Discover now