R.5.

30 5 4
                                    

 Burmistrz miasta był z wyglądu osobą... zastraszoną. Przypuszczam, że przez własną córkę. Obstawiała bym żonę, ale podobno od nich odeszła, gdy Clarissa skończyła pięć lat. Kobieta o złotej cierpliwości, pięć lat z takim diabłem w ludzkiej skórze!

-Co się stało, że młodzież mnie odwiedza?- zapytał, posapując przy siadaniu. Facet do najchudszych nie należał, ale wydawał się przy tym taki poczciwy.

-Chcielibyśmy załatwić wszelkie formalności związane z budową domu i filii Z.A.M.u- przez chwilę myślałam, że nie potrzebnie wspomniałam o szkole, przecież może chcieć znać jej pełną nazwę, a jak mu wytłumaczyć, że to szkoła dla Magów?

Uwaga, tu została na nas zrzucona bomba.

-To ta Amerykańska szkoła Magii?

Normalnie zdębiałam. Arthur stojący obok mnie aż zachłysnął się powietrzem i zaczął kaszleć. W oszołomieniu klepnęłam go w plecy. Tymczasem burmistrz spojrzał na nas z dobrotliwym uśmieszkiem.

-Mój przyjaciel, daleki krewny twojego ojca- zwrócił się do Arthura- miał czarodziejski gen. O mało nie rozwalił mi domu, kiedy przegrał z nami w karty- zaśmiał się do wspomnień.- A wracając do formalności. Większość wyspy jest kompletnie nie używana i nie odwiedzana przez ludzi, zwłaszcza środkowa część. Możecie zagospodarować tyle miejsca, ile tylko wam się podoba, ja zajmę się formalnościami. Ale geodeta będzie dopiero w przyszłym tygodniu, musi dostać się tu z sąsiedniej wyspy.

-Muszę czekać tyle z rozpoczęciem budowy?- westchnęłam zrezygnowana. A już marzyło mi się realizowanie wszelkich układanych w głowie planów co do rozkładów pomieszczeń.

-Nie, możesz zacząć od razu, geodeta musi tylko zrobić mi wpis do rejestru.

Aż przyklasnęłam, nie zwracając uwagi na to, jak dziecinna się wydaję, gdy tak robię.

-Mamy jeszcze pytanie odnośnie miejsca w szkole dla Oksany. Wszystko załatwimy na miejscu?

Burmistrz zerwał się z fotela i podbiegł- no jak na niego to był bieg- do szafki z segregatorami. Pomruczał, poprzesuwał, wysunął wreszcie jakiś czerwony i wyciągnął z niego zapisaną kartkę. Bez słowa z powrotem zasiadł przy biurku, żeby naskrobać coś swoim krzywym, ale czytelnym pismem na żółtawym papierze.

-Zaświadczenie, przekaż dyrektor Quein i nie powinna robić żadnych problemów.

-Dziękuję- uśmiechnął się przyjaźnie Arthur.

-Nie ma sprawy, cieszę się każdym urozmaiceniem w tym mieście. Przy okazji, nie planujecie przypadkiem jakiegoś koncertu w najbliższym czasie?

-Jeszcze o tym nie myśleliśmy, ale z pewnością coś przygotujemy na pożegnanie lata.

-Koniecznie- przytaknął entuzjastycznie burmistrz i pożegnał się z nami.

-Facet ma ciężko w życiu- stwierdził Arti, gdy szliśmy chodnikiem w stronę szkoły, która to podróż trwała jakieś dwie minuty.

-Przez żonę i córkę?

-To przede wszystkim. Ale również przez to stanowisko. Nikt nie chce go zmienić na stanowisku burmistrza podobno od jakichś trzydziestu lat.

-To się nazywa stała praca.

-On tam umiera z nudów!

-Nie martw się, gdy powstanie tu filia szkoły, gdzie będziemy opiekować się magicznymi zwierzętami, nuda to będzie bardzo pożądane zjawisko- stwierdziłam poważnym tonem, przechodząc przez otwarte dla mnie drzwi.

Szkoła dla ludzi. Wcale nie wyglądała jak ta z amerykańskich filmów. Przypominała raczej większy dom. Zero korytarzy z rzędami szyfrowych szafek dla uczniów. Dwa piętra z kilkoma niewielkimi pomieszczeniami. Nuda.

-Nie rozumiem, dlaczego moja mama mnie tak ukarała- prychnęłam.

-Nie przesadzaj, maleńka. Twoja mama chce, żebyś spróbowała trochę innego życia, skoro tak bardzo pragniesz zmian.

-Rozmawiałeś z nią?

-Nie, po prostu czasem próbuję postawić się w sytuacji innych ludzi.

-Próbujesz mnie teraz obrazić? Zarzucić mi brak empatii?

-Może troszkę- zaśmiał się i zapukał do drzwi opatrzonych napisem "Dyrektor". Wtedy Arthur chwycił mnie za ramię i zatrzymał na moment.- Nie przestrasz się- szepnął i pchnął drzwi.

-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

Głos był miły, ale rzeczywiście, doznałam czegoś na podobieństwo strachu, gdy zobaczyłam twarz kobiety. Była jakaś zdeformowana, a skóra była pokryta bliznami i białymi plamami. Ale gdy tylko spojrzałam w błękitne oczy, uspokoiłam się. To była kobieta o dobrym sercu, po wielu przejściach. I w tym momencie przestał mieć dla mnie znaczenie jej wygląd.

-Dzień dobry, pani Quein- przywitał się radośnie Arthur i, ku mojemu zdumieniu, przytulił kobietę.- Przyprowadziłem nową uczennicę. To Oksana Retto.

-Witam, młoda damo. Co sprowadza cię na wyspę?

-Chęć odpoczynku od nadopiekuńczości całej rodziny- wyznałam szczerze, a kobieta uśmiechnęła się z aprobatą.

Myślę, że właśnie znalazłam swoją mentorkę.

~~~~~~~~~~~~~~

-Czy z panią Quein wiąże się jakaś straszna historia?

Byliśmy już w drodze na plażę. Arthur zatrzymał się właśnie przed piaszczystym zboczem i zdjął buty, więc poszłam w jego ślady i wrzuciłam swoje tenisówki do torebki.

-Deformacje ma podobno od urodzenia, ale z bliznami owszem, wiąże się historia. Jeszcze gdy była mała, została z dwójką młodszego rodzeństwa w domu, gdy jej rodzice szli do pracy. Koło południa rozpętała się burza, ich dom stał na wzniesieniu.

-Piorun trafił w dom?

-Tak. Wybuchł pożar. Miała chyba dziewięć lat i jak to dziecko, zaczęła panikować, ale przypomniała sobie, że na piętrze jest jej rodzeństwo. Najpierw zniosła dwuletnie i zostawiła w pobliżu domu, potem wróciła po czterolatka, który próbował sam schodzić, ale bał się schodów. Wzięła go na barana i wtedy spadła jakaś belka, sprawiło to, że ogień buchnął prosto na jej twarz. Możesz sobie wyobrazić jaki to był ból?

-Nawet nie śmiała bym próbować- szepnęłam.

-Ona go zignorowała i zeszła na dół, chwyciła młodsze dziecko i zbiegła do wioski, do medyka. Ledwie udało się ją uratować. A potem poświęciła się całkowicie opiece nad dziećmi, najpierw pracowała jako nauczycielka, potem została dyrektorką i jest dla każdego dziecka z miasta jak druga mama albo przynajmniej przemiła ciocia.

-Wspaniała osoba- westchnęłam, opierając głowę na ramieniu Arthura.

-Tak. Bardzo mi pomogła, gdy tata odszedł- spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.

-Umarł?

-Nie, zostawił nas...

-Nie musisz mi tego opowiadać, jeśli nie chcesz.

-Masz rację, nie chcę. Nie dzisiaj- westchnął i zrobił gwałtowny ruch, przytulając się do mnie.- To ciężki dla mnie temat, mimo że minęło dziesięć lat.

Objęłam go ramionami. Trwaliśmy w tym uścisku, aż nie zaatakowała nas jakaś mewa czy inne cholerstwo żyjące przy tutejszych morzach. Arthur roześmiał się tylko i pociągnął mnie w stronę wody.

-Właśnie zdałem sobie sprawę, że nici z mojego planu- na moje pytające spojrzenie odpowiedział z chytrym uśmieszkiem.- Nie masz na sobie bikini...

Starając się ukryć czerwoną twarz pchnęłam go w ramię. Zdałam sobie sprawę, że mam więcej siły niż przypuszczałam, gdy zobaczyłam jak z otwartymi ze zdziwienia ustami ląduje we wodzie. A potem zmrużył oczy i zbierając się do ucieczki mogłam tylko stwierdzić:

-Mam kłopoty...

OksanaWhere stories live. Discover now