R.6.

24 2 5
                                    


 -Coś się stało?- zmartwiła się pani M. widząc mnie w kuchni w porze, gdy ledwie słońce wychyliło się zza horyzontu.

-Nie. Jestem tylko podekscytowana.

-Budową?

Pani M. z przyczyn technicznych musiała zostać wtajemniczona w istnienie Magii. Nie, inaczej. Ona, jak i znaczna część mieszkańców wyspy, była już od dawna wtajemniczona w istnienie Magii- dzięki dalekiemu kuzynowi ojca Arthura. Została jednak poinformowana, że ja jestem dziedziczką magicznej krwi z którą sobie nie radzę. Przyjęła to całkiem spokojnie, choć ja miałam obawy, że będzie się mnie chciała jak najszybciej pozbyć spod swojego dachu. Ja, jak to ja, bezpośrednio przedstawiłam jej swoje wcześniejsze obawy, a kobieta niemal leżała na kanapie, śmiejąc się ze mnie.

Świetnie, że panią rozbawiłam!

-Tak, czuję jak mi krew buzuje, muszę się trochę rozładować- mówiłam, a z samego głosu wyciekała mi niecierpliwość.

-Tylko mi tu domu nie roznieś- zachichotała.- Wczoraj wybraliście miejsce?

-Nie, wieczorem wypatrzyłam na mapach, a potem poszłam tam, zobaczyć, czy teren jest w porządku. A potem poczytałam trochę o złożoności budowy, żeby mój dom nie rozwalił się z pierwszym podmuchem wiatru, a później...

-Spałaś dziś chociaż trochę?

-Nie! Nie mogłam, za bardzo się cieszyłam na to wszystko. Ale chyba zdecyduję się najpierw zrobić jakiś budynek dla moich zwierzaków, bo za nimi najbardziej tęsknię- gadałam jak nakręcona, pogryzając podaną nie wiem kiedy kanapkę i niemal nie zwracając się z tym wszystkim do mojej towarzyszki.- Chyba będę już lecieć.

-Dobrze, tylko weź ze sobą jedzenie- podała mi torbę.- I nie siedź w pełnym słońcu, bo nie ma tu wystarczająco dobrego lekarza, żeby leczyć poważny udar słoneczny.

-Zrobię sobie szałas- zaśmiałam się, podziękowałam jej za jedzenie i wybiegając chwyciłam swój słomiany kapelusz.

Biegiem dotarłam na miejsce w dziesięć minut i padłam zdyszana na trawę. Chyba jeszcze nigdy tyle nie biegłam na raz. Machnęłam ręką na wzgórze, gdzie pojawił się wielki namiot, z którego mogłam kontrolować obydwie budowle- w dolince, gdzie akurat leżałam, miał być mój dom i mieszkanie moich zwierzaczków. Z drugiej strony wzgórza była znacznie bardziej rozległa równina i stwierdziłam, że to świetne miejsce na szkołę. Będę miała blisko, a jednocześnie będę miała namiastkę prywatności.

Wczołgałam się na górkę, czując jak drżą mi łydki od tego szaleńczego sprintu. Rozchyliłam poły namiotu i przytwierdziłam tak, by ściankaod strony budowy była całkowicie odkryta.

I oddałam się medytacji, ze wzrokiem skupionym w miejscu, gdzie miał powstać mój dom.

~~~~~~~~~~~~~~

Ocknęłam się, gdy ktoś szturchnął mnie w ramię. Wyrwana z stanu całkowitej nieświadomości, spojrzałam na rozmazany intruza i ziewnęłam. Robiło się ciemno.

-Wstawaj mała, czas wracać do domu- usłyszałam ciepły ton Arthura.- Już chyba na dzisiaj masz dość, co?

-Nie, jeszcze trochę i skończę...

-Daj spokój. Jestem tu od pół godziny i widziałam, w którym momencie tworzyłaś, a w którym spałaś.

-Spałam?- otrząsnęłam się. Faktycznie, była taka opcja.- Od pół godziny?

-Tak. Nie chciałem cię wybudzać z tego transu, bo nie wiem jak mogła byś zareagować...

-Dzięki wszystkim duszkom!- odetchnęłam.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 15, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

OksanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz