Rozdział 72

124 31 4
                                    

L.
Przez około pół godziny załoga bez celu siedziała w jadalni, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Leo siedziała na kolanach Trafalgara i słuchała ich. To były jej ostatnie chwile z załogą, chciała się nacieszyć ich widokiem, głosami, śmiechami.

Law wtulał się w jej włosy, w celu dokładnego zapamiętania słodkiego zapachu Leokadii. Obserwował ją, widział jej smutek, ale od jakiegoś czasu czuł, że jeszcze kiedyś się spotkają. To dawało mu pewną radość i satysfakcję.

Po dokładnie czterdziestu minutach, Leo wyprostowała się. Spojrzała na drzwi szeroko otwartymi oczyma. Byli blisko. Bardzo blisko.

S.
Odetchnęła cicho, czując… coś. Nawet nie potrafiła tego określić. Jakby skurcz mięśni w podbrzuszu, podobne do tego, które towarzyszy podenerwowaniu. Wiedziała, że nie mają dużo czasu. Zabawne, jak bardzo chciała odwlec tą chwilę teraz, kiedy już miała odejść.

Wynurzyła się spod ramienia szermierza, które gdzieś w międzyczasie objęło ją w talii i podniosła się spokojnie. Posłała załodze szeroki uśmiech, chociaż niekoniecznie czuła radość. Ekscytację owszem, również pewne zniecierpliwienie. Mimo wszystko, zawsze uwielbiała wszelkie możliwe zmiany. Jednak głównie odczuwała pewien smutek. Jasne, zakładała, że powrót w to miejsce będzie możliwy, ale czy aby na pewno? Może to był jednorazowy przypadek, a w rzeczywistym świecie nie dojdzie już do podobnego zdarzenia? Albo za chwilę obudzi się we własny łóżku i stwierdzi, że to był najlepszy sen, jaki miała do tej pory?

Mimo zżerającej ją niepewności, zdołała przybrać zdecydowaną minę, zanim skierowała się do drzwi.

- Powinnam się zacząć przebierać – rzuciła jakby od niechcenia, powoli zbliżając się do wyjścia.

L.
Ze Słomkowych uleciała radość. Oni na pewno też chcieliby jeszcze trochę wydłużyć ten czas spędzony z nowymi towarzyszkami. Ale musieli się pogodzić z tą sytuacją, gonieni nadzieją, że jeszcze kiedyś się zobaczą.

Leo również ruszyła do wyjścia. Musiała jeszcze wymyślić coś z katanami. Chciała je ze sobą zabrać, ale wiedziała, że nie powinna. Ale co w innym przypadku z nimi zrobi..?
Trafalgar podążał za Leo, prosto do damskiej kajuty. Dziewczyna wydawała się czymś zamyślona.

- Law, mam do ciebie prośbę. - powiedziała w pewnym momencie.

- Tak? - zapytał. Weszła do kajuty, by po chwili wyjść, trzymając swoje katany.

- Zaopiekujesz się Umi i Mori? - zapytała, podając mu ostrza w kolorowych saya. Rzeczywiście nie miała co z nimi zrobić. Najprawdopodobniej podejrzanym by było, gdyby wróciła z nimi do domu, do swojego świata.

- Oczywiście. - odpowiedział, chwytając smukły materiał. Leo przez chwilę jeszcze je trzymała, patrząc na delikatne światło. Jednak z ciężkim sercem w końcu je puściła.

- Dbaj o nie, dobrze? - rzekła smutno.

- Nie inaczej. - odparł, przewieszając sobie złoty pas przez ramię. Leo kiwnęła głową ze smętnym uśmiechem.

S.
Zoro miał na tyle przyzwoitości, żeby wleźć za nią dopiero wtedy, kiedy już była w stroju kąpielowym i usiłowała się wbić w piankę. Właściwie, to cieszyła się z tego faktu. Ubranie tego stroju nigdy nie należało do najłatwiejszych zadań.

Gdy już miała na sobie pełny strój, szybko połączyła ze sobą cały sprzęt i ponownie przeniosła spojrzenie na szermierza.

- Hmmm… Teraz chyba należałoby się pożegnać? - zapytała niepewnie.

Chłopak pokiwał głową, w zamyśleniu lustrując wzrokiem jej sylwetkę.

- Wiesz, że świetnie w tym wyglądasz?

Zamrugała kilka razy, usiłując zrozumieć, co on właśnie powiedział. Po czym walnęła go w ramię.

- Okropny jesteś! - warknęła, dostrzegając krzywy uśmiech, pojawiający się na jego ustach.

Nie mogła nie wiedzieć, że pianka była bardzo przyległa do ciała, podkreślając każdą linię jej sylwetki.

- Przepraszam – mruknął, przyciągając ją do siebie. - Będzie mi brakowało twojej złości…

- Mhm… - Wtuliła twarz w jego pierś. - A mi twojej głupoty…

Korzystając z jego zaskoczenia, wywinęła się i chwyciła lżejszą część ekwipunku. Podeszła do chłopaka na chwilę, delikatnie go całując i skierowała się do wyjścia.

- Pomóż mi z resztą, co? - zapytała słodkim głosem.

Ciche parsknięcie było wystarczającą odpowiedzią. Kiedy dotarli na pokład, większość już tam była. Milutko...

L.
Stanęła przy głównym maszcie, wdychając słony zapach oceanu, napawając się wspaniałym wiatrem i dotykiem smukłych palców, oplatających jej dłoń. Dziura czasoprzestrzenna była gdzieś z przodu od strony lewej burty. Dlatego też starała nie kierować się w tamtą stronę. I tak już się czuła jak przed bramami piekła...

- Ile czasu jeszcze zostało? - zapytał w pewnym momencie chirurg.

- Dziesięć, maksymalnie piętnaście minut. - odpowiedziała. Wówczas załoga zaczęła się zbierać na pokładzie, chcąc ostatni raz powiedzieć kilka słów, powspominać, pożegnać się i zapewne też zobaczyć to niezwykłe zjawisko. Leo zaczęła się poważnie stresować. Bała się swojej reakcji gdy wróci do domu. Znowuż czekał ja psychiatryk, czy może jednak, jakimś cudem, nie?

~~~~
Jeszcze trochę i koniec... Ktuś mocno rozpacza?
Co myślicie o rozdziale? Piszcie, gwiazdkujcie~

Zagubione Między WymiaramiWhere stories live. Discover now