Rozdział 25

2.3K 223 116
                                    

Naruto

Dzień pierwszy

Byłem niezwykle zmęczony podróżą. Na miejsce przybyliśmy w nocy, więc każdy z nas niemalże od razu wskoczył do łóżka. Rano rozpakowaliśmy się, poinformowano nas o najważniejszych sprawach i tak dalej. Był to dzień organizacji.

Dzień drugi

Poznałem parę nowych osób w akademiku. Chociaż myślę, że to za mocne słowo, zapamiętałem raczej kilka twarzy, z jeszcze mniejszą częścią zamieniłem kilka słów i potrząsałem głową na znak powitania, kiedy ich mijałem. Starałem się nie wyróżniać (chociaż nawet gdybym chciał, to i tak bym nie potrafił), wtopić w tło. Obserwowałem dokładnie i analizowałem, kogo powinienem unikać, aby nie narobić sobie kłopotów. Ceniłem swoje spokojne życie. Od incydentu z Hidanem, nie zamieniłem z nim ani słowa. Oczywiście również tutaj był, ale za każdym razem, gdy go widziałem, skręcałem w inną stronę. Unikałem go jak ognia.

Dzień trzeci

Dzisiaj odbyły się pierwsze zajęcia. Od wykładowców bił profesjonalizm, ale również surowość. Nie powinienem oceniać ich po pierwszym wrażeniu, jednak nie wydawali się ludźmi godnymi zaufania. Poziom, jaki panował na tej uczelni był na całkiem innym poziomie niż na mojej w Japonii. Wiedziałem, że nie będę się obijał przez te dwa lata. Nie, żebym miał coś przeciwko - byłem systematyczny i łatwo przysparzałem wiedzę.

Ciągle sprawdzałem powiadomienia w telefonie, jednak Sasuke nie odezwał się ani razu. Nie napisał chociaż, czy doleciałem bezpiecznie na miejsce.

Dzień siódmy

Dzisiaj mija tydzień, odkąd jestem w Nowym Jorku. Nie miałem jeszcze okazji pozwiedzać miasta, jednak zrobię to w najbliższym możliwym czasie. Bardzo chciałbym choć na chwilę usłyszeć głos Uchiha.

Dzień dwunasty

- Zawsze chciałem polecieć do Japonii - wyznał Konohamaru, mój znajomy, z którym dzieliłem pokój.

- Ach tak?

- Mhm. Japonia wydaje się ciekawym krajem. Cóż, na pewno kiedyś się tam wybiorę, mam nadzieję, że zaraz po ukończeniu studiów. Kto wie, może nawet tam zamieszkam? - zamyślił się. - Ej, to nawet nie taki zły pomysł!

Uśmiechnąłem się ciepło. Konohamaru miał łagodne rysy twarzy, ciemne oczy i brązowe włosy. Był niewiele niższy ode mnie i o rok młodszy. Zastanawiałem się, skąd w nim tyle energii, buzia mu się nie zamykała. Jednego byłem pewien - nie można było się przy nim nudzić. Nawet gdy się go nie znało, można było powiedzieć, że bije od niego światło i wygląda na iście sympatyczną osobę. Dziwiłem się, że jeszcze nie ma dziewczyny.

Od urodzenia mieszka w Nowym Jorku, dlatego też oprowadzał mnie po mieście.

- Jak ci się tu podoba? - zapytał.

- Cóż... Jest to dosyć ciekawe miasto - odpowiedziałem szczerze.

Konohamaru wyszczerzył się od ucha do ucha. Wyglądał dosyć zabawnie, z trudem powstrzymałem się, żeby się nie zaśmiać.

Szliśmy w milczeniu.

- Przepraszam, spieszysz się?

- N-nie... Dlaczego? - zapytałem zdziwiony.

- Co chwilę sprawdzasz telefon.

Dzień czternasty

Dzisiaj mijają równo dwa tygodnie od mojego przyjazdu, a od Sasuke żadnych oznak życia. Próbowałem stłumić w sobie dręczące mnie złe przeczucia, ale jak długo mogę to znosić? Jak mam siedzieć spokojnie, wiedząc, że osoba, na której zależy mi najbardziej nie pozwala mi nawet na usłyszenie jej głosu? Chyba każdy na moim miejscu odchodziłby od zmysłów. Chciałem dać mu czas, w końcu to ja zawiniłem, ale nie jestem już w stanie czekać. Niepokój zbiera we mnie z coraz większą siłą, nie mogę spać w nocy ze strachu. Pod moimi oczami pojawiły się worki z powodu niewyspania.

Uzależniłem się od jego osoby, a żadne uzależnienie nie jest dobre. Nie mogę zasnąć z pustymi ramionami, gdzie do niedawna był w nich on. Czuję się taki samotny. Nie mogę pozwolić, żeby to mnie zniszczyło. Przyjechałem tu w konkretnym celu.

Dałem sobie dwa tygodnie. Dzisiaj mija czas. Skoro on do mnie nie zadzwoni, ja zadzwonię do niego. Wziąłem telefon do ręki i wyszedłem na dwór. Było koło godziny siedemnastej, zaczynała się jesień, a ja nie założyłem nic na siebie. Dygotałem z zimna. Patrzyłem jeszcze kilka minut w telefon, zanim wybrałem jego numer. Czułem, że to było nieodpowiednie, nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Bałem się, jakbym właśnie popełniał zbrodnię, a przecież tylko dzwonię do mojego chłopaka.

Zrobiło mi się gorąco, ale jesienny wiatr nie ustępował. Wszystkie emocje przelewały się przeze mnie, począwszy od gniewu, na euforii kończąc. Serce tłukło mnie w piersi.

Po dużej ilości sygnałów włączyła się poczta głosowa.

Nie odebrał.

Dzień pięćdziesiąty drugi

Czyżby skreślił mnie całkowicie? Nic już dla niego nie znaczę? Może znalazł kogoś innego i jest teraz szczęśliwy? Chyba o mnie zapomniał.

Zapomniał o mnie całkowicie.

Wybacz, Zakochałem Się W TobieWhere stories live. Discover now