III

116 11 11
                                    

Tak minął rok. Rok usiany bólem i udręką, ale też wieloma sukcesami Jurija.

Z dnia na dzień kwiaty w moim organizmie były bardziej uciążliwe i trudniejsze do ukrycia. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia w moim pokoju hotelowym, osoba, której najmniej się spodziewałam, znalazła gałązkę białego bzu, lekko splamioną moją krwią.

-Zaczęłaś zbierać kwiaty?- Jean Jaques Leroy siedział na moim łóżku i uśmiechał się wprost kpiąco.

-Co tu robisz... JJ?- Ostatnie słowo wyplułam jak obelgę.

-Szukałem mojej księżniczki, myśla...

-Nie nazywaj go tak- warknęłam wściekła.

-To jego wina prawda?- Nagle zmienił temat wstając z jasnej pościeli i wyciągnął w moją stronę garstkę splamionych moją krwią, małych, białych kwiatków.

-Nie wtykaj swojego długiego nochala w nieswoje sprawy- warknęłam i wskazałam mu drzwi.- A teraz żegnam.

-Nie wygłupiaj się. Nie lepiej się tego pozbyć?- Nie zamierzał odpuścić.

-Pozbyć się choroby i tym samym wspomnień o najlepszym przyjacielu. Wyśmienity pomysł Leroy. Masz takich więcej?- Syknęłam zdenerwowana.

-Najlepszym przyjacielu, przez którego kwiaty zabijają cię od środka. Naprawdę świetny przyjaciel- powiedział z wyraźnym sarkazmem.

Jednocześnie miałam ochotę udusić Kanadyjczyka gołymi rękoma, ale wiedziałam też, że po części ma racje. Jednak dalej wskazywałam nu drzwi mając zdecydowanie dość tej rozmowy.

-Dasz sobie pomóc?- Zapytał już łagodniejszym tonem.

-Nie chcę od ciebie pomocy Leroy. Daj sobie spokój.

JJ wywrócił błękitnymi oczami i odwrócił się do drzwi. Powolnym krokiem zaczął iść w ich kierunku. Kiedy sięgał dłonią do klamki ja próbowałam powstrzymać kwiaty duszące mnie już dłuższy czas.

Nie wytrzymałam. Biegiem ruszyłam do łazienki by pozbyć się bzu. Wyplułam część zakrwawionych kwiatów i spróbowałam się podnieść. Przeszkodziła mi w tym ręka na moich plecach.

-Wszystkie- usłyszałam spokojny, ale nadal irytujący, głos JJ'a.- To, że teraz je powstrzymasz nie pomoże.

-Idź sobie- wychrypiałam znów próbując wstać.

-Przytrzymam ci włosy- nie poruszony moimi prośbami Leroy złapał moje włosy.

Nie zostało mi nic innego, jak posłuchać denerwującego Kanadyjczyka. Szybko pozbyłam się wszystkich kwiatów pod czujnym okiem JJ'a.

-Teraz sobie idź- powiedziałam kiedy skończyłam i podniosłam się z zimnych kafelków.

-Powinnaś się tego pozbyć albo mu o tym powiedzieć- Leroy puścił moje włosy.- Na prawdę [Twoje imię]. Według mnie lepiej zapomnieć niż zginąć.

-Może według ciebie- odpowiedziałam.

-To prędzej czy później cię zabije. Przynajmniej mu o tym powiedz.

-Kiedy ty się w ogóle taki troskliwy zrobiłeś, co Leroy? Co ciebie to w ogóle obchodzi?- Warknęłam i wyszłam z łazienki.

-Zdążyłem się nauczyć, że jak komuś dzieje się coś złego, to lepiej go wesprzeć niż jeszcze bardziej go dołować.

-Ale jeśli komuś nic nie dolega, to można mu dogryzać i przezywać go?!-Wprost krzyknęłam na Kanadyjczyka wychodzącego z pomieszczenia.- Jeśli ktoś jest chory to trzeba go pocieszać i być dla niego miłym, ale wobec innym można być egocentrycznym dupkiem, który jest tak zapatrzony w siebie, że nie widzi świata poza swoim wielkim, obrzydliwym, długim nochalem, tak?!

Agape/ Jurij x Reader (Hanahaki)Where stories live. Discover now