Dzień 14 - Znowu!

717 82 10
                                    


Po drugiej stronie lufy zauważyłem znajomą twarz.

- Witam doktorze Verse. Przepraszam za to.

Mężczyzna opuścił broń.

- Porucznik Smith?

- Cieszę się że nic panu nie jest. Jak rozumiem nie było problemów. Mam dla Pana przesyłkę. Jack się nieźle spisał. Mamy pozwolenie od trzech O5.

- Po kolei. Co to za przesyłka?

Ochroniarz postawił na podłodze srebrną walizkę i wyjął z niej dwa pistolety. Nie jestem specjalistą od broni, ale to chyba Desert Eagle.

- Pora się pożegnać panowie. Miło się z wami pracowało... Pozwoli Pan że przedstawię, to SCP-3007-1 i 3007-2.

- To są obiekty?

- Dziadek je znalazł. Dawno temu był jednym z najgenialniejszych umysłów w fundacji. Z rozkazu O5 korzystał z nich najpierw on, a potem mój ojciec. To był pierwszy odział w którego skład wchodziły obiekty SCP. Kolejny, "Puszka Pandory" okazał się nieco mniej szczęśliwy. Akta przekaże panu później. Najważniejsze sprawy. Nie trzeba ich przeładować. Mogą zmienić się w każdą broń palną.- jakby na potwierdzenie jego słów jeden z nich zmienił się w rewolwer, i spowrotem w Deagla.- Amunicja zmienia postać w zależności od tego do czego się strzela. A, ważna informacja, oni nie lubią zabijać. Nieważne czy przeciwnik będzie chciał Pana zabić, oni mogą ogłuszyć, spowolnić, osłabić, ale nie zabić. Proszę.

Wyjął z walizki dwie kabury i podał mi je.

- Proszę je założyć pod kitel.

Wykonałem polecenie. Smith podał mi SCP. Wrażenie było... dziwne. Nie była to rozmowa, tak jak z Dzierżawcą. Raczej wyczuwałem ich odczucia. Przez chwilę byli ciekawi kim jestem, a po chwili poczułem płynące od nich szczęście.

- Chyba Pana polubili.

- Skończ z tym panem. Victor. Victor Rev Verse.

- Alex. Alex Marcus Smith.

Założyłem spowrotem fartuch na pistolety. Mimo, że nie miałem z nimi fizycznego kontaktu nadal odczuwałem ich obecność.

- Ruszajmy.

Przeszliśmy kilka korytarzy gdy przed nami otworzyły się drzwi. Za nimi stał doktor Adams w towarzystwie członka MTF.

- Nie powinien Pan siedzieć w celi doktorze Verse?

Ostatnie słowa powiedział tonem, jakim kobiety mówią zwykle "karaluch".

- Doktorze Adams, po co ta agresja? Doktor Bright poprosił nas o przysługę. Zaraz wracam do siebie.

- Pieprzony Bright! Gdyby nie ten SCP nadal miałby 3 poziom. Teraz myśli, że może robić co chcę, bo ma 5 poziom.

Nie wiem co spowodowało moją reakcję. Może dziwny ruch tamtego żołnierza, to że Smith sięgnął po broń, to że moje ręce poruszały się same. Wyciągnąłem pistolety spod kitla i posłałem dwa pociski w stronę przeciwników. Po chwili leżeli już z strzałkami w szyi.

- Czy oni...

- Śpią. Spokojnie. Należało by ich skuć. Wcześniej nie byłem przekonany, czy to na pewno on. Ale tylko kilka osób wie, że Jack ma 5 poziom.

Zabrał karabin ochroniarza i odrzucił go na drogi koniec korytarza.

- Zajmij się Adamsem.

Rzucił mi kajdanki i sam zajął się drugim. Założyłem nieprzytomnemu mężczyźnie kajdanki.

- Tu Porucznik Smith. Zatrzymaliśmy dwie osoby podejrzane o szpiegostwo. Doktor z 4 poziomem dostępu i strażnik z 3. Jesteśmy w korytarzu B3.

Nagle za nami otworzyły się drzwi. Szybko się obróciłem. Zauważyłem dobrze mi znajomą blondynkę w kitlu.

- Vic?

- Agatha? Lepiej stąd idź. Tu...

"Victor, uważaj!"

Coś uderzyło mnie od tyłu w kolana, przez co już kolejny raz dzisiejszego dnia leciałem na spotkanie z ziemią. Ostatnim co zobaczyłem był Alex sięgający po broń, a potem ciemność.

∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞∞

Kolejny rozdział! Dum Dum Dummmm

Ja idę pisać dalej , a wa s już żegnam.

Powinienem się nauczyć pisać pożegnania.

Dr. Verse kończy raport

SCP: Dziennik Dr Verse'aWhere stories live. Discover now