[3] "You know that I'm falling"

2.1K 190 35
                                    

Popołudnie siłą rzeczy było stracone. Referat z transmutacji na środę rzucał na wtorkowy wieczór cień grozy, co w umyśle Rose było zdecydowanie niepokojące. Odetchnęła głęboko by opanować czające się w niej zwyczaje. Musiała opanować ten stres, spokojnie zdąży napisać nie tak długi esej. W końcu nauczycielka nie zadała im pracy semestralnej tylko pracę powtórkową z materiału, który już wcześniej przerabiali. Ponownie wypuściła z ust powietrze przymykając oczy i oderwała się od półki z książkami. Miała już trzy pozycje, których szukała i brakowało jej jedynie książki do drugiego eseju z eliksirów na czwartek. Racjonalnie patrząc nie powinna się stresować, kiedy czasu miała nawet na dwa eseje. Nie lubiła jednak odkładać tego na ostatnią chwilę. Spokojnym,równomiernym krokiem, żeby jak najbardziej uspokoić bijące serce,ruszyła w kierunku innego regału. Książka, której szukała, była jej ulubioną w tym zakresie i zawsze po nią sięgała, nawet jeśli definicje w niej zapisane znała już na pamięć. Może powinna rozważyć zakup własnego egzemplarza... Miała już przed oczami czarny, skórzany grzbiet okładki z literami tłoczonymi na złoto. Sięgnęła po niego w górę i nagle, po prostu zniknął. Zabrała go szybko szczupła i blada dłoń. Rose odwróciła się gwałtownie zdziwiona i zobaczyła za sobą ślizgona o niemal białych włosach.

- Malfoy, zabrałeś mi książkę – zauważyła nieco już wytrącona z równowagi.
- Pierwszy ją złapałem – wzruszył ramionami – ty już masz kilka jak widzę. Ja potrzebuję tylko tej.
- Te są z transmutacji. Muszę skorzystać też z tej – powiedziała, we własnym głosie słysząc łamliwą nutkę.
- Nie rozbecz się Weasley. Napisz transmutację, to może wtedy już skończę eliksiry i ci ją oddam – wywrócił oczami, po czym odszedł w głąb działu.

Rose zamknęła oczy i oparła się o półkę. Czuła jak grzbiety książek wbijały jej się w plecy i jakoś zawsze znajdowała w tym coś kojącego. Powoli osunęła się w dół aż kucnęła. Przybrała swoją krytyczną pozycję,obejmując książki ramionami i wciskając głowę między kolana. Przeklęty Malfoy wybrał sobie akurat dzień jej słabości emocjonalnej, żeby burzyć jej porządek. Zawsze, absolutnie zawsze, miała plan. Oczywiście to, że weźmie książkę odrobinę później nie powinno jej jakoś zaburzyć tego planu, jednak poczuła jak chłopak odbiera jej kontrolę, a tego zdecydowanie nie chciała. Zaczęła stopniowo uspokajać cięższy oddech. Minęło kilka minut, kiedy w końcu wstała i rozejrzała się. Mogła wyglądać nieco dziwnie, ale wolała to niż totalnie utracić swoje opanowanie w losowych momentach dnia. Zakręciło jej się w głowie i zobaczyła "kolorowe robaczki" jak zawsze kiedy za szybko wstawała. Przez nie zobaczyła idącego w jej kierunku Scorpiusa.

- Weasley. Czy ty się dziewczyno, dobrze czujesz? - spytał łapiąc ją mocno za ramię.
- Nie jest źle, mogło być gorzej –przyznała.
- To przez tę książkę, czy ci słabo po prostu? Jak przez książkę, to masz ją już – to mówiąc wepchnął jej egzemplarz w ręce – nie wiedziałem, że jedna książka sprawi, że odlecisz. Tylko trupa w szafie mi brakuje.
- Nie umarłabym –powiedziała – lubię się czasem przywitać z podłogą.
- Nie tłumacz się, na prawdę to nie mój interes.

Przez chwilę patrzył na nią tym swoim przeszywającym wzrokiem, ciągle trzymając ją za ramię. Poczuła, że robi jej się od tego zimno, więc sama odwróciła wzrok w kierunku stolików. Chłopak miał w rękach kilka innych książek, które kojarzyła jako całkiem przydatne, więc faktycznie nie musiał mieć tej konkretnej.Przytuliła wolną ręką książkę do piersi i z powrotem spojrzała na chłopaka pytająco. Puścił szybko jej ramię prychając pod nosem i odszedł w swoim kierunku. Oczami wyobraźni widziała jak za zakrętem wyciera rękę o spodnie, albo robi coś równie absurdalnego. Nie było osoby, którą Rose darzyłaby szczególną nienawiścią, starała się czuć najwyżej niechęć do czyjegoś charakteru, a jak na razie Scorpius Malfoy nie robił na niej dobrego wrażenia. Może i oddał jej książkę, ale zachowywał się przy tym mało przyjaźnie i na pewno czuła od niego niechęć. Wydawało jej się zazwyczaj, że stare podziały na dobrych gryfonów i złych ślizgonów zostały już dawno zakopane razem z wojennym toporem, jednak patrząc na blondyna docierało do niej, że łamanie stereotypów wcale nie jest takie łatwe. Mogła się jedynie łudzić, siedząc z Albusem przy jednym stole.

***

"Byłem tak uprzejmy jak mogłem" – powtarzał sobie w głowie Scorpius siadając przy stoliku z zabranymi książkami. Może potrafił być milszy dla ludzi, jednak bycie miłym dla Rose Weasley nie było jego priorytetem. Na prawdę, jego inteligencja emocjonalna wcale nie była ograniczona, miał po prostu alergię na gryfoński sposób bycia, nawet jeśli rudowłosa nie była najbardziej gryfońską osobą jaką znał. Nie chciał wojny, ale nie chciał też trupa. Tylko tego mu brakowało, żeby zemdlała z powodu głupiej książki, którą postanowił sobie zabrać.

- Szukałeś mnie – rozległ się głos nad nim. Zobaczył Tarę, krukonkę o ciemnobrązowych, falowanych włosach sięgających równo linii szczęki. Dziewczyna była córką koleżanki jego matki, przez co dużą część dzieciństwa spędzili razem. Ich drogi rozłączyły się nieco w Hogwarcie, kiedy trafili do innych domów, jednak ciągle utrzymywali kontakt.
- Tak, nie było cię na obiedzie – zauważył unosząc brew.
- Faktycznie – pokiwała głową –mów co chciałeś, skoro już się pofatygowałam do ciebie osobiście, Malfoy.
- Urocza jak zwykle. Rozumiem, że nie masz partnera na bal?
- Skąd taki wniosek?
- Tak zakładam. Błędnie?
- Trafiłeś w samo sedno – westchnęła siadając na krześle naprzeciwko – a co? Masz dla mnie jakąś wspaniałą propozycję?
- Pójdźmy razem – wzruszył ramionami – Nie będziesz się musiała tłumaczyć mamie ze znajomości z jakimiś ciemnymi typami. Stary, dobry Scorpius.
- Wiesz z czego się niedługo będę tłumaczyć z takim podejściem? Z braku pierścionka na palcu. Znając twojego ojca, pewnie byłby w stanie zgodzić się na ustawione małżeństwo. Moja mama cię lubi. Za bardzo.
- Nie zgodziłby się – machnął ręką Scorpius – nie lubił tych tradycji. To co? Idziemy razem? A w wakacje zrobisz jej niespodziankę i przyprowadzisz jakiegoś dealera z Hufflepuffu - Tara prychnęła, ale uśmiechnęła się do chłopaka.
- Okay. Niech ci będzie. Zakładam czarną sukienkę, nie musisz się starać okay?
- Jasne, styl pogrzebowy jak zawsze.
- Chociaż ty to rozumiesz – westchnęła, po czym wstała i wyszła z biblioteki.

***

- Czy powinnam ściąć włosy przed balem, czy po balu? - spytała Matylda siedząc obok kominka i przeglądając się w srebrnym lusterku z rączką.

W Pokoju Wspólnym Slytherinu meble zdawały się pochłaniać jakiekolwiek ciepłe odcienie, nawet z bijącego od ognia czerwonego blasku. Przytłaczały go meble z ciemnego drewna i eleganckie ciemnozielone obicia. Okna zaczarowane by wytrzymać napór wody z jeziora były ozdobione witrażami o chłodnych barwach, a światło przebijające przez nie i tafle wody tworzyło w pomieszczeniu ciekawy klimat. Plotki o stojącym na środku pomniku Voldemorta były jednak kłamstwem.

- Przed, będzie ci ślicznie w krótszych – powiedziała Jasmine, sama traktująca swoje włosy raczej jak dzieci, albo osobny byt, niż coś co tylko rośnie na głowie.
- Boję się, że mi się nie spodoba. Po balu miałabym to gdzieś, ale chcę tam ładnie wyglądać.
- Zawsze ładnie wyglądasz Maddy – stwierdziła Avianna – Jak coś to znajdziemy eliksir na szybki porost włosów.
- Żeby wyhodowała brodę? Zły plan – zachichotała Jasmine – Nie przejmuj się, będzie super. Twoje się tak ładnie kręcą, że jak je obetniesz to nawet nie będziesz musiała ich układać –zapewniła.
- Jak dla mnie w długich jest okay – stwierdził Albus wciskając na wszelki wypadek zakładkę między stron książki– ładnie tak jakoś.
- Tak? - Matylda spojrzała na niego i przechyliła głowę.
- Nie słuchaj faceta – zganiła ją – tłumaczyłam ci już, że krótkie włosy są dla ciebie stwo-rzo-ne!
- No dobra. Niech będzie, zetnę przed balem – powiedziała zadowalając tym Jasmine i mrugnęła do Albusa, który na to wbił wzrok w książkę.
- A co tam u Henry'ego, Maddy? - spytał Amadeusz obserwując swoich przyjaciół z fotela o wysokim oparciu, bardziej przypominającego tron.
- Ah, no... dobrze. Czemu pytasz?
- Niby idziecie razem na bal, a jakoś nie zauważyłem, żebyście się tak ogólnie spotykali.
- Muszę od razu z nim chodzić, żeby iść z nim na bal? - powiedziała spinając włosy w niskiego kucyka nad karkiem. Posłała Amadeuszowi spojrzenie żądające wyjaśnień, na co Maurycy zachichotał. Czuł wiszącą w powietrzu aferę.
- Myślałem, że skoro cię zaprosił, to mu się na przykład podobasz. Zazwyczaj zaprasza się kogoś kto ci się podoba.
- Fałsz – odezwał się Scorpius, jak zwykle nagle się pojawiając znikąd – ja i Tara idziemy razem, jako przyjaciele.
- Jasne, totalnie jesteście przyjaciółmi – Amadeusz wywrócił oczami.
- Daj mi do wyboru ślub z tą dziewczyną albo trumnę, a wiedz, że sam przybiję wieko od środka – westchnął – jest świetna, ale w nadmiarze trująca.
- Trafne – mruknęła Avianna, a reszta popatrzyła na nią zdziwiona – no co? Nie bez powodu mówi się, że trucizna to broń kobiet. Są za sprytne na lanie się po twarzach.

Matylda spojrzała w ogień i przestała słuchać o czym rozmawiają jej znajomi. Jej umysł zaprzątała karteczka leżąca w jej kieszeni,na której Henry przekazał jej wiadomość, co wydało jej się bardzo urocze. Nie mieli wspólnych lekcji, bo krukon był rok starszy, jednak i tak znalazł sposób na zorganizowanie lekko tajemniczego spotkania. Zacisnęła dłoń na kieszeni szaty. Pytanie, czemu nie mogli zrobić kieszeni w spódnicach? Avy co roku dostawała spodnie, a ona męczyła się z plisowanymi kieckami bez miejsca na przechowywanie tajemnych wiadomości od chłopaka.

***

Rose wróciła do dormitorium już po ciszy nocnej, kiedy zdążyła napisać wypracowania na oba przedmioty. Wchodząc do pokoju przywitała ją Katy zwisająca z ramy baldachimu na zgięciu kolan. Miała zamknięte oczy, a mocno kręcone włosy opadły na łóżko przypominając Rose o spaghetti,które dostali tego dnia na obiad. Bliźniaczki Thomas jeszcze siedziały w Pokoju Wspólnym, a Diana przeglądała jakąś książkę o astrologii, jak poznała Rose po obrazkach. Podeszła do swojego łóżka zaścielonego patchworkową pościelą zrobioną przez babcię Molly. Na szafce nocnej stał kwiatek w białej doniczce, którego pieszczotliwie nazwała Williamem. Chciała zobaczyć, jak długo da radę zachować go przy życiu. Zauważyła, że jego długi pęd, na którego szczycie miały zakwitnąć kwiatki o czerwonej barwie, opadł do samej ziemi. Szybko prze transmutowała wsuwkę w cienki patyczek i przywiązała go do kwiatka wbijając w ziemię. Transmutacja nie była jej mocną stroną, ale z tak prostymi zaklęciami nie miała większego problemu.

- Jak było w bibliotece, Rose? - spytała Katy podciągając się do góry i zeskakując na łóżko.
- Cicho – odparła – jak to w bibliotece bywa. I spotkałam Malfoya.
- Coś ciekawego, czy jak zawsze tylko ta gburowata mina?
- Zamieniliśmy parę zdań. Potem rozmawiał z tą krukonką, Tarą. Chyba idą razem na bal.
- Tara Corner? - upewniła się brunetka, na co Rose pokiwała głową – ma to sens, chyba się lubią. Chociaż... myślałam, że ją ciągnie bardziej do złego.
- Do złego? Masz na myśli...
- Sprzedam ci teraz całą serię plotek – zachichotała – zacznijmy od tego, że ta dziewczyna na prawdę nie zadaje się z nikim szczególnie. Wiadomo, nie jest jakaś aspołeczna, po prostu jej znajomi są... poza Hogwartem – uniosła brwi, jakby chciała powiedzieć "no wiesz o co chodzi" – a z Malfoyem to chyba musi być jakaś stara sprawa.

Rudowłosa wzruszyła ramionami. Na początku nie była w ogóle zainteresowana dziewczyną, jednak Katy jako królowa plotek, wiedząca wszystko albo przynajmniej większość o każdym, musiała jej opowiedzieć to ze szczegółami i jakoś tak Rose dała się ponieść ciekawości.

- No nie ważne, Malfoy to Malfoy, mamy ważniejsze sprawy. Czy Diana już ci się chwaliła? - spytała przenosząc uwagę na blondynkę.
- Co? Czym mi się miała pochwalić?
- Sama jej powiesz, czy mam to zrobić za ciebie? - spytała Rose, sprawiając, że Diana westchnęła odkładając książkę na bok.
- Idę na bal z Albusem.
- Albusem kuzynem Rose?
- Właśnie tak.

Katy przez chwilę wpatrywała się w nią, po czym przeniosła rozczarowany wzrok na Rose.

- Spiknęłaś ich, prawda? Sami nie podjęli by takiej decyzji, w życiu – włączyła swój głos rozczarowanej matki – Rosie, ile mam ci powtarzać, że ludzie tak nie działają...
-Uh, przestań. Dałam im tylko parę na bal, żeby nie musieli iść sami.
- Mi tam to nie przeszkadza – zauważyła Diana wzruszając ramionami i ponownie sięgając po książkę.

Katy opadła z westchnieniem na plecy i po chwili przewróciła się na brzuch. Wyciągnęła z szafki nocnej najnowszy numer "Czarownicy" i od razu przewinęła na ostatnią stronę. Uniosła gazetę z powietrze.

- Widzicie? Tu piszą, że "nie umawianie się z rodziną przyjaciółki" to jedna z pierwszych zasad kodeksu!
- Mam gdzieś jakiś kodeks z"Czarownicy" – Rose wywróciła oczami – ważne, że Diana ma parę na bal. Poza tym, myślę, że mam tak dużą rodzinę, że to dość trudne do zrealizowania.

Can you hear me calling
Out your name?
You know that I'm falling
And I don't know what to say


NyjaXx

SCOROSE | spójrzmy na siebie inaczej |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz