[SCOROSE]

2.6K 124 34
                                    

Opowieść rozgrywa się w świecie stworzonym przez J.K.Rowling, do niej także należy większość postaci!

Jeśli ktoś nie czytał Harry'ego Potter'a to oczywistym jest, że pojawią się tutaj spojlery.

No i od razu ostrzegam wszystkich wrażliwych na poprawną formę dialogów: TAK, wiem, że dialogi pisze się od pauzy, a nie od myślnika! Niestety ani program w którym piszę ani wattpad nie chcą wstawiać mi pauz w swoich edytorach tekstu, musiałabym je wstawiać osobno w telefonie. Tak więc jak widać. Popełniam ten kardynalny błąd całkiem świadomie, prawdopodobnie do tego kiedyś usiądę. Jeśli ktoś chce mnie oświecić jak wstawić pauzę kiedy tradycyjny skrót klawiszowy nie działa, to proszę tutaj.

All the other kids with the pumped up kicks
You'd better run, better run, faster than my bullet

PROLOG

Kiedy nawet w Dolinie Godryka niebo zrobiło się ciemne i ukazały się pierwsze gwiazdy, a nie było to wcale wcześnie, zważając na klimat końcówki wakacji, w domu Potterów nadal świeciło się światło, a z wewnątrz słychać było wesołe głosy. Rose siedziała przy palącym się kominku razem z rok młodszą Roxanne i na językach ognia smażyły pianki. Od żaru czuła gorąc, jednak orzeźwiający wiatr, który smagał ją po plecach wpadając przez otwarte na oścież drzwi, wyrównywał to uczucie. Ułożyła piankę między herbatnikami i wgryzła się wciepły słodycz. Na kanapie za nimi, siedzieli Albus i Hugo grający w szachy oraz obserwująca ich uważnie Lily. Za to przy długim stole w otwartej na salon jadalni, siedzieli jej rodzice, wujek Harry z ciocią Ginny, wujek George i ciocia Angelina oraz James i Fred, jej kuzyni, którzy skończyli w czerwcu Hogwart.

- Nie myślałam, że to nadejdzie tak szybko - jęknęła Ginny patrzącna Jamesa popijającego swoją ognistą Whiskey - mój syn jest dorosły. I jeszcze chce wyjechać tak daleko...
- Mamo, daj spokój, będę na początku u wujka Charliego, a potem ruszymy dalej. I będę pisać - uspokajał ją osiemnastolatek - to nie drugi koniec świata.
- No właśnie Ginny - wtrącił się Ron - daj chłopakowi żyć. I pracować jak chce.
- Jest taki młody... - jęknęła sięgając ku twarzy chłopaka swoją dłonią. James opanował się by nie odsunąć twarzy i nie zrobić matce przykrości przed wyjazdem. Ale przecież wiedziała jak tego nie lubił.
- Ma osiemnaście lat, Gin - odezwał się w końcu Harry, który do tej pory milczał - czyżbyś zapomniała ile mieliśmy lat...
- Pamiętam, pamiętam - machnęła ręką - ale on chce polować na potwory! Celowo! Walczyć z tymi szkaradztwami...
- Voldemort to nie był szkaradny mam rozumieć - burknął James - serio mamo, dam sobie radę. Jakby co, mam całą grupę, z którą przejdziemy najpierw szkolenie...
- I tak jestem zdania, że mógłbyś najpierw przejść kurs na aurora - wtrąciła Ginny.
- Przeszedłbym go dziesięć razy szybciej niż on trwa, szkoda mi czasu. Wiesz, że umiem to wszystko po moich zajęciach z zeszłego roku...

To prawda. Rok temu nauczycielem Obrony przed Czarną Magią został profesor Dhoire, były łowca potworów ze Szkocji. Kiedy na początku roku usłyszał, że James chce polować na potwory i zrozumiał, że jej kuzyn ma na prawdę talent, zaczął udzielać mu indywidualnych lekcji w weekendy. Nigdy nie zapomni widoku zziajanego Jamesa wchodzącego do wieży Gryffidoru o dziesiątej rano, będąc już po trzech godzinach treningu. I pomyśleć, że to ten sam chłopak, którego w wakacje Lily nie mogła wyciągnąć z łóżka i tak bardzo narzekła Rose na jego leniwość. Lekcje z pewnością nie polegały jedynie narzucaniu zaklęć, bo James wyrobił sobie niezłą sylwetkę z tego biegania. Z tego co wiedziała, Dhoire uczył go także walki wręcz oraz mieczem i wykorzystywania magii w takiej właśnie walce. Rose raz nawet wstała by zobaczyć jego trening przez okno w wieży, jednak zobaczyła tylko jak stoją naprzeciwko ciebie nieruchomo, wpatrując się w siebie z bronią poza zasięgiem ręki i bez różdżek. Kiedy spytała o to Jamesa, odpowiedział tylko:

-Kiedy stwór odrąbie ci rękę i nie masz już czym złapać zabroń, musisz radzić sobie inaczej.

Wróciła myślami do ognia przed jej twarzą. Spojrzała na Roxanne, która również uważnie słuchała rozmowy przy stole. Jej brat, Fred, co prawda niemiał ochoty polować na potwory, jednak wspierał Jamesa. Sam zatrudnił się w sklepie wujka Georga, by mu pomóc i możliwe, że potem odziedziczyć biznes. Miał do tego z resztą rękę.

-Wiem, że Dhoire cię wyszkolił i szczerze nawet trochę mnie to przeraża - przyznała Ginny, po czym załamała ręce - i tak nic z tym nie zrobię, jesteś w końcu dorosły.
- Nie przejmuj się Ginny - westchnęła siedząca obok niej Hermiona - to nic takiego. Dzieci dorastają.
- Zobaczymy co ty powiesz na ten temat, kiedy Rose będzie chciała się wyprowadzić - zaśmiał się George spoglądając na bratanicę. Rose odpowiedziała mu uśmiechem, za to Hermiona zaczerwieniła się jedynie - my jakoś przeżyliśmy usamodzielnienie się Freda.
- Tak, bo mieszkacie tak daleko od siebie - zaśmiała się Ginny.

Fred, kiedy otrzymał pierwszą pensję w lipcu, postanowił, że razem ze swoją dziewczyną, Dorcas, wynajmą mieszkanie w mugolskiej części Londynu, niedaleko Dziurawego Kotła, by mieć blisko do sklepu na Pokątnej. Rose wstała z podłogi i podeszła do otwartej kuchni. Na blacie stały sok, cola i whiskey. Spojrzała na swoich rodziców, po czym do wysokiej szklanki, na pewno nie przeznaczonej do picia whiskey, wlała trochę alkoholu, po czym uzupełniła szklankę colą. Z takim napojem podeszła do stołu i usiadła ciężko obok Freda. Kuzyn spojrzał na jej umęczoną twarz i spojrzał znacząco na swoją szklankę. Rudowłosa pokręciła jednak głową i postukała w szkło w swojej dłoni. Rudzielec uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. Wujek George posłał im roześmiane spojrzenie, jednak nie skomentował sytuacji.

- To może toaścik, za przyszłego łowcę potworów? - zasugerował, a Ginny posłała mu przeszywające spojrzenie.
- Czy ty próbujesz zdemoralizować Hermionie dziecko? - na to Rose przybrała niewinną minę.
- To tylko cola?

SCOROSE | spójrzmy na siebie inaczej |Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora