Rozdział I

17.5K 816 179
                                    

William:

Rok. Cholerny rok, czekałem aby zobaczyć piękne oczy Nicole. Rok, czekałem, żeby usłyszeć jej cudowny głos. Rok czekałem, na to, że uśmiechnęła się do mnie. Rok czekałem, aż powie mi, że mnie kocha. Rok czekałem, na jej dotyk. Rok, cholerny rok, który był dla mnie wiecznością. 

Czasem po prostu traciłem nadzieję. Traciłem nadzieję na to, że ona kiedykolwiek do mnie wróci. Przecież, już dawno powinna się wybudzić, prawda? Ale za każdym razem, karciłem się w duchu za tę myśl. Ona musi się wybudzić. Ma dla kogo. Przecież wszyscy tu na nią czekaliśmy. Jej rodzice, brat, przyjaciółka i ja. Winowajca. 

Od roku, zżerało mnie potworne poczucie winy. Uczucie, że to przeze mnie ona tutaj leży. Że sprawiłem swojej drugiej rodzinie tyle cierpienia, smutku i bólu, po prostu zabijało mnie od środka. Było nie do wytrzymania. Lepiej byłoby po prostu, jakbym od razu strzelił sobie kulkę w łeb. Ale nie mogłem. Musiałem tu na nią czekać. Czekać aż się wybudzi. Czekałem przy jej łóżku rok. Dzień w dzień, przychodziłem do niej. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Bo co jeśli się wybudzi, a mnie nie będzie? Nie wybaczyłbym sobie tego. 

Byłem ostatnim, którego widziała i będę pierwszym, którego zobaczy. Czy byłem egoistą? Możliwe. Ale to wszystko przez tą chorobliwą miłość do niej. Przez cały rok, moje uczucia ani trochę się nie zmieniły. Chociaż można powiedzieć, że codziennie zakochiwałem się w niej bardziej. 

Dlaczego byłem takim idiotą i wsiadłem najebany za kierownice? Doskonale pamiętałem ten dzień. Prosiła, błagała, a ja ją wyśmiewałem. Śmiałem się jej w twarz. Dlaczego? 

Dlaczego ona mnie posłuchała i wsiadła do tego przeklętego samochodu? Dlaczego na przykład nie powiedziała, że mam spierdalać od niej? Ach no tak, nie którzy mówią, że była zbyt bardzo zaślepiona miłością do mnie... Ciekawe czy to prawda...

Wolałbym, żebym to ja leżał na tym szpitalnym łóżku przez rok. Żeby to mnie co chwilę podpinali do jakichś nowych maszyn. Żeby to mnie faszerowali tymi kroplówkami. 

  W westchnąłem ciężko i ostatni raz spojrzałem na Nicole. Po chwili wyszedłem na korytarz szpitalny, gdzie czekali rodzice mojej dziewczyny. 

- Dzień dobry - powiedziałem i skinąłem głową. Tata Nic, Pan Jeffrey podał mi dłoń, którą od razu uścisnąłem. 

- Cześć, Will - westchnęła mama dziewczyny. - Idź do domu. 

- Nie - zaprzeczyłem szybko. - Nie mogę. Co będzie, jeśli zaraz się obudzi? Ja muszę przy niej być - oznajmiłem tonem nie znoszącym sprzeciwu. 

- William, ona się nie obudzi. Jeśli przez cały rok tego nie zrobiła, teraz też niego nie zrobi. Wierzysz w cuda? - Zapytała Martha, a mięśnie w moim ciele od razu się napięły. Jak ona może w ogóle tak mówić? Przecież Nicole to jej córka, do cholery!

- Jak może Pani tak mówić? 

- Dziecko, ja po prostu, nie chcę robić sobie nadziei - oznajmiła i starła łzy z policzków. 

- Will, idź. Jeśli coś się stanie, zadzwonię do ciebie - powiedział mężczyzna. Posłał mi błagalne spojrzenie i skinął głową w kierunku wyjścia ze szpitala. Westchnąłem zirytowany i wróciłem na chwilę do sali w której leży moja dziewczyna. 

- Skarbie, niedługo wrócę - szepnąłem i pogłaskałem ją po policzku. Złożyłem na jej czole czuły pocałunek. Rzuciłem na nią okiem ostatni raz i wyszedłem z sali, która stała się moim drugim domem. 

Martha uśmiechnęła się do mnie lekko, co od razu odwzajemniłem. Nadal zastanawia mnie to, jak oni mogą na mnie patrzeć? Przecież to ja zabrałem im dziecko na rok. Być może na całe życie..

Odzyskam Cię, kochanie ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz