| Rozdział Pierwszy |

343 53 31
                                    

Z samej siódmej rano budzik zaczął szaleć tuż nad uchem Ryana. Metaliczny dźwięk odbijał się po jego głowie więc szybkim ruchem wyłączył urządzenie przewracając się na drugi bok, co wcale nie było dobrym pomysłem. Syknął zwijając się na chwilę w kulkę i odkrył pierzynę, wokół jego ramienia była mała plamka zaschniętej krwi a prowizoryczny opatrunek z rozdartej koszulki nie wytrzymał.

Tuż po wczorajszym powrocie do domu stał się celem swojego ojca. Wrócił za późno, musiał odrobić zmianę w swojej pracy, Sweet-Shake, by jakoś zarobić na cokolwiek. Ale nawet nie próbował się wyjaśniać, po prostu zamknął oczy i spróbował uskoczyć, dzięki czemu butelka nie trafiła w jego pierś a ścianę. Jednak jeden odłamek jakimś cudem dotarł do jego skóry rozcinając ją. Rana nie była za głęboka dlatego z westchnieniem podniósł się z łóżka.

Nawet gdyby była głęboka, nie mógłby nic z tym zrobić. Jeśli pojechałby do szpitala, pytaliby co się stało. Samookaleczenie się? Nie kupiliby tego. Rana była zbyt nieregularna, musiałby mieć parkinsona żeby taką zrobić.

Powiedzenie komuś w szkolę? Nie było w tym sensu. Ojciec by się dowiedział i najprawdopodobniej zabiłby go.

Nie iść do szkoły? Dostałby jeszcze bardziej, dlatego musiał przełknąć jakoś ból i podnieść się by wyszykować się do szkoły.

Stanąwszy pod prysznicem, całkowicie nagi nie patrzył w dół. Wiedział co zobaczy, wystające kości, bladość, długie i szkieletowate kończyny. Zamiast patrzeć obmył się szybko i po wytarciu puchatym ręcznikiem, założył lepiej opatrunek. Następnie szybka toaleta i umył zęby poprawiając lekko włosy które musiał wysuszyć suszarką. Polokowały się mocno przez to, założy fedorę.

Wrócił do swojej brązowo białej sypialni. Ściany były w brązie, sufit biały a na podłodze znajdowała się beżowa wykładzina. Było jedno okno z szerokim parapetem na którym lubił siedzieć oraz z biurkiem tuż pod nim. Jego gitara zazwyczaj schowana była w szafce naprzeciw 'łóżka' czyli materaca rzuconego na ziemię. I to by było na tyle, to właśnie jego pokój. Parę plakatów, parę zdjęć, nic szczególnego.

Tego dnia założył na siebie zwykłe, czarne ale obcisłe jeansy. Do tego dobrał czarną koszulę w drobne kwiatki i przeczesał jeszcze raz włosy. Zbliżały się bogu dzięki wakacje, nie wytrzymałby już tam dłużej. Z cudownymi ocenami i wykończony psychicznie.

Zgarnąwszy swoją skórzaną torbę w którą wczoraj spakował swoje rzeczy wyruszył do szkoły spacerem. Nie jadł śniadania, pewnie i tak by je zwymiotował.

Spacer do szkoły zawsze zajmuje mu jakieś dziesięć minut i także teraz nie było inaczej. Niestety od strony gdzie był jego dom, szkoła stała tyłem a to oznaczało, że musiał wejść przez stare boisko i między budynkami hali oraz głównym. Dzieciaki w jego wieku czy starsze zawsze tam paliły, zero kamer czy nadzoru.

Co niestety oznaczało także wszystkich szkolnych osiłków koło których musiał przejść. I co ciekawe, żaden senior go nigdy nie zaczepiał. Żaden? Prawie, żaden. Była też grupka trzech osób która 'kochała' Ryana.

Gdy pierwszy raz zawitał do tej szkoły, jego serce zatrzepotało do jednej osoby. Kruczoczarne włosy zawsze były idealnie ułożone, skórzana kurtka opinała jego mięśnie a czarne spodnie podkreślały idealne nogi. Jego usta... jego usta były niesamowite. Ryan szybko dowiedział się, że osobą o której fantazjuje jest Brendon Boyd Urie.

I tak z miesiąca na miesiąc, w serduszku Rossa trzepotały motyle błagając by je wypuścić, więc jakoś w połowie pierwszej klasy poddał się, i spróbował zaczepić Brendona po szkole, tuż za budynkiem szkoły.

I to był błąd, bo jego zauroczenie został zmiażdżone, tak samo jak jego kości. Brutalnie pobity leżał na boisku bez żadnej pomocy dopóki w końcu sam się nie pozbierał i nie wrócił, dostając drugi raz od swojego ojca za spóźnienie.

I nawet jeśli szatyn pozbierał się fizycznie, tak naprawdę psychicznie nigdy nie dał rady, bo nawet jeśli jego serce zostało rozdeptane, wciąż trzepotało na widok swojego oprawcy. Jego, oraz dwóch znajomych. Brendon Urie, Bob Bryar i Ronnie Radke. Trzy nazwiska na które jego serce zatrzymywało się na chwilę, bo to zawsze oznaczało kłopoty.

***

Myślał, że mu się udało. Nie widział ich nigdzie w pobliżu, więc ze wzrokiem wczepionym w swoje nogi ruszył przed siebie idąc w stronę budynku. Niestety ledwo wyszedł z boiska gdy nagle usłyszał głośne gwizdanie na które od razu się zatrzymał. Rozpoznawał je doskonale.

Po latach nauczył się już, nie opłaca się walczyć ani uciekać. Jeśli nie reagował i pozwalał robić ze sobą co chcieli, najczęściej szybko się to kończyło.

- No proszę, mamy nową dziewczynę w szkolę? Czy to może nasz ukochany pedał? - Zawołał Urie na co Ross zacisnął powieki. Mógł znieść obelgi od wszystkich po prostu... nie od niego. Od niego bolały bardziej. Ktoś nagle złapał go za szczękę i odwrócił.

- Masz odpowiadać, gdy cię wołamy, jasne? - Zawołał blondyn nie zadając jednak ciosu. Zawsze tak było, czekali aż kruczoczarno włosy zrobi to pierwszy. Aż im zezwoli.

- Coś mi podpowiada, że zapomniałeś już naszych zasad, huh? - Tym razem to wytatuowny Radke o mało nie napluł mu na twarz. Przymknął oczy wiedząc co zaraz będzie.

- Panowie, zostawcie go. Taka dziwka zasługuje tylko na jedno traktowanie. - I dokładnie po tym, Urie kopnął go w nogę sprawiając, że upadł. Pierwsze kopnięcie pojawiło się tuż na brzuchu i już po rozmiarze buta był w stanie rozpoznać kto to. Szybko zwinął się w kulkę starając się nie wyć z bólu ale nawet to nic nie dawało. Nie przestawali, wciąż tylko pojawiały się nowe kopnięcia, nie raz w stare rany co bolało jeszcze bardziej.

- Hej! Zostawcie go! - Zawołał głos który dobrze rozpoznawał. Jego przyjaciel, którego ludzie się bali bo był strasznie wysoki, ale tak naprawdę była z niego przytulanka.

- Oooh, twój chłopak znowu zepsuł nam zabawę, pedale. No nic, do zobaczenia na korytarzu, dziwko. Chociaż może sprawię ci tą przyjemność i zrobię jak twoja matka? Zniknę z twojego życia. - Po ostatnim kopnięciu, Urie wraz ze swoimi przyjaciółmi poszedł. Pozostawił za sobą jedynie chłopca który niczym lalka z porcelany coraz bardziej zapadał się w sobie tworząc nowe wyrwy i pęknięcia. Z krwawiącym nosem i na wpół zgięty wszedł do szkoły z pomocą Dallona.

Huh, dzień jak co dzień.



Wesołych świąt wszystkim! I szczęśliwego nowego roku! Opowiadajcie co u was moje małe, świąteczne, urocze, słodkie elfiki! ❤️

Btw, dopisuje już drugi raz. Co sądzicie o hold me tight or don't? Właśnie słucham i tak jak na początku miałem ugh, tak teraz jest to mocny 🅱️ussy 🅱️op

I Hate My Weaknesses | RydenWhere stories live. Discover now