| Rozdział Czwarty |

311 47 18
                                    

Patrzył na posturę wyłaniającą się powoli spod dymu. Nie był pewien co do butów, gdyż ich gładka i chyba skórzana czerń odbijała światło, lecz czarne jeansy jakimś cudem wzbudzały w nim niepokój. Były przylegające, z lekkimi rozdarciami na kolanach. Wyżej widział powoli ukazującą się białą bluzkę, ale tylko jej kawałek gdyż ramiona zasłaniała skórzana kurtka w kolorze czerni. Dopiero twarz... twarz sprawiła, że chciał uciekać. Szerokie usta zaciskały się wokół filtra papierosa a szczęka chyba po raz pierwszy się nie zaciskała. Pokrywał ją delikatny, jedno bądź dwudniowy zarost. Wyżej ujrzał brąz oczy, coraz bliżej, wciąż wpatrujące się w młodszego i mniejszego chłopaka który już wiedział, że popełnił błąd. Upewniła go w tym blizna, na prawej brwi oraz wysoko postawione, kruczo-czarne włosy...

Brendon.

Wiedział, że jeśli spróbuje uciec, to się skończy źle. Skończyłby o wiele gorzej niż jeśli od razu się podda, więc po prostu opuścił wzrok zaciskając pięści. Był głupi, kto miałby przejąć się jego losem? Odmienić go i sprawić, że problemy Ryana Rossa miałyby zniknąć? Nikt. Tylko sam Urie, ale był pewien, że to się nie stanie.

- Przyszedłeś. - Usłyszał ponad sobą. Nie unosił wzroku dopóki dłoń na brodzie mu nie kazała. Dopiero wtedy spojrzał swoimi sarnimi oczami na starszego od siebie gnębiciela.

- T-tak... - Powiedział niepewnie. Przyszedł. I to był ogromny błąd. Chociaż podejrzanym było, że nigdzie nie widział typowej obstawy Uriego...

- Dobrze. Bardzo dobrze, bo to jednorazowa oferta na którą masz odpowiedzieć teraz. Nie dostaniesz czasu na myślenie, zrozumiano? Chcę usłyszeć odpowiedź momentalnie. - Ton głodu Brendona sprawiał, że Ryan zatrząsł się lekko. Kiwnął od razu głową. - Okej. Więc moja propozycja brzmi tak. Przestanę cię nękać wraz z moimi przyjaciółmi. Nie tkniemy cię tak długo, jak będziesz na każde moje zawołanie, jasne? Ja dzwonię, ty przyjeżdżasz. Nie obchodzi mnie co będziesz wtedy robił. Jeśli chociaż raz nie przyjedziesz, wszystko będzie jeszcze gorsze niż teraz. Nie będzie dnia w którym nie będziesz potrzebował szycia, rozumiemy się? To jak, wolisz wpierdol, czy być moją małą zabaweczką?

Pytanie... zaskoczyło go. Brendon... czego on chciał? Odrabiania zadań? Towarzystwa? To... to pewnie to... Skoro miał przyjeżdżać, może Urie jest samotny? Może...

- Teraz! Odpowiadaj!

- Tak! - Przerażony chłopiec odparł głośno. Jeśli to oznaczało koniec chociaż połowy jego problemów... mógł być jego towarzystwem... mógł przyjeżdżać do Uriego i... oglądać filmy czy rozmawiać. Kto wie... może to coś zmieni?

Jednak nim zdążył pomyśleć, padł na kolana. Został na nie wepchnięty, nie wiedząc co się dzieje spojrzał w górę... kruczoczarnowłosy rozpinał spodnie...

- Idealnie. Właśnie na taką odpowiedź liczyłem, w końcu i tak na mnie lecisz. No dalej, otwieraj usta. Zgodziłeś się przecież. - Przypomniał Ryanowi który... dopiero teraz zrozumiał o co chodzi. Widząc przed sobą... pokiwał szybko głową na 'nie'. Szybko odrzucił pomysł stawiania mu się, gdy poczuł uderzenie z otwartej dłoni w poliko. - Co mówiłem? Niesubordynacja oznacza wpierdol. No dalej, otwieraj usta, nie mam całego dnia.

Szatyn cały drżał. Jak miał... j-jak miał to zrobić? Przecież nigdy... n-nigdy nie... Powoli otworzył usta, co miał zrobić? Miał... polizać czy... czy ssać czy...

Możliwość wyboru szybko została mu odebrana. Wystarczyła dłoń zaciśnięta na włosach i praktycznie wepchnięcie kutasa w usta by Ryan zaczął się momentalnie odsuwać. Gdy mu się udało, złapał się za gardło krztusząc się i pozwalając konwulsją przejąć jego małe ciało. Czuł, jakby miał zaraz zwymiotować...

- Jezu, tylko się nie porzygaj... No dalej, otwieraj. Nie wejdę tak głęboko, nie chcę mieć brudnych i śmierdzących ubrań jeśli zwymiotujesz. - Urie nie kłamał. Tym razem, ignorując łzy chłopca wsunął się tylko do połowy co i tak było za dużo. Ross zaciskał obronnie gardło co tylko bardziej go krzywdziło. Łzy spływały mu po twarzy gdy krztusił się na każdy ruch. - No dalej, ssij. Przestaję się ruszać, ale ssij.

~~~~*~~~~

Gdy starszy chłopak skończył, nawet się nie wahał z odejściem. Od razu zapiął spodnie i poszedł w stronę szkoły rzucając jedynie "czekaj na jakąkolwiek wiadomość" co nie było pocieszające. Bo to oznaczało więcej... więcej tego...

Ryanowi chwilę zajęło nim powoli się podniósł. Adrenalina go trzymała, bo nie czuł bólu w gardle i... nie wiedział właściwie co czuł. Był otępiały. Ale z każdym podjętym krokiem w stronę budynku, czuł jak napływają go myśli oraz to, że... że t-to był pierwszy raz. Pierwszy raz gdy cokolwiek robił i... i pierwszy raz.

Nikt nie mógł się dowiedzieć. Ojciec, Dallon... cóż, nikogo więcej nie miał. Nikt nie mógł wiedzieć o-o tym... o tym, że zgodził się... zgodził się zostać dziwką Uriego wzamian, za zniknięcie pobić.

Zamienił jedno piekło na drugie...

Nie wrócił już do szkoły. Zamiast tego poszedł prosto do domu, tak go niosły nogi. Nie zwracał uwagi na pijanego ojca, syf w domu ani wszechobecnego smrodu... to nie miało znaczenia. Zaszedł na górę gdzie zablokował krzesłem drzwi i powoli położył się do łóżka ściskając telefon...

Błagał, by ten nigdy już nie dzwonił...

I Hate My Weaknesses | RydenTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang