Rozdział 4.

2.7K 222 47
                                    

- ...co ja, Hulk? - zapytał sceptycznie Keith, patrząc w dół, na ubranie, które dostał od Lance'a, który z kolei pożyczył je od Samoańczyka.

- W odwróconych kolorach jak już - odpowiedział śmiertelnie poważnie Latynos, lustrując wzrokiem stojącego przed nim chłopaka. Ponad dwumetrowy, fioletowy i w zielonych szortach Hunka na sobie wyglądał jakoś tak... hulkowo. To było oczywiste i nikt nie powinien się z tym kłócić.

- Dawaj już tą koszulkę, nie będę przecież z gołą klatą latał.

- To nie tak, że będziesz wychodził gdzieś poza pokój... - w odpowiedzi na to stwierdzenie otrzymał spojrzenie, które sprawiło, że w jednej chwili wyciągnął przed siebie rękę z pomarańczową koszulką w hawajskie kwiaty w kolorze kobaltowego błękitu. Kogane bez mrugnięcia okiem po nią sięgnął i już miał ją zabrać, kiedy zauważył zakrzepniętą krew na dłoni McClaina. Delikatnie złapał ją w obie swoje dłonie, uprzednio rzucając ubranie na kosz stojący w rogu i spojrzał w ciemnoniebieskie oczy szatyna.

- Co ci się stało? - spytał miękkim głosem. Zapytany także spojrzał na ranę, po czym zadarł głowę do góry, nienawykły jeszcze do patrzenia na zazwyczaj niskiego Koreańczyka od dołu.

- Kiedy przyszedłem do ciebie, gdy Allura mi powiedziała, że chciałeś mnie zobaczyć, złapałeś mnie mocno za rękę, gdy chciałem sobie pójść, widząc, że śpisz i... Nie bój nic, już nie boli - dodał szybko, widząc wyrzuty sumienia w kolorowych oczach.

- Przepraszam - wyszeptał czerwony paladyn. Smutno patrzył się w dół, na twarz Lance'a, po czym niespodziewanie się schylił i musnął wargami wierzch poranionej dłoni. Jej właściciel w jednej chwili się spłonił i zakrył twarz wolną ręką, unikając kontaktu wzrokowego.

- M-mówię przecież, że to nic poważnego! - krzyknął załamującym się głosem Latynos, patrząc się gdzieś w bok. Usłyszał dźwięczny śmiech, przez który odważył się spojrzeć przed siebie. Przewiercało go spojrzenie kolorowych oczu.

Włosy Koreańczyka były całe wilgotne i potargane, gdzieniegdzie widać było kropelki wody na jego ciele. Przed chwilą skończył się kąpać, co udało mu się zrobić bez mdlenia czy opadnięcia z sił. Jego uszy były już całkiem szpiczaste i fioletowe, i zdawały się powoli przemieszczać ku czubkowi głowy. Jedynym, co jeszcze nie uległo galrańskiej transformacji, było lewe oko i kawałek skóry wokół niego. Unikał patrzenia w lustro lub na swoje ciało, ale kiedy tak się zdarzało, na jego twarzy natychmiast pojawiał się smutek i obrzydzenie. Lance'owi nie podobał się ten wyraz.

- Połóż się jeszcze do łóżka. Przyniosę ci coś do jedzenia - powiedział, wyciągając trzęsącą się rękę z uścisku fioletowych dłoni.

Czerwony paladyn bez słowa sprzeciwu to zrobił, ponieważ wciąż czuł się jeszcze trochę słaby. Nie miał nic przeciwko bezczynnemu siedzeniu w swoim pokoju i zresztą nie podobała mu się wizja wyjścia z niego i pokazania wszystkim tego obrzydliwego ciała. Ciała Galry. Nie chciał tego. Czemu to w ogóle go spotkało? Przez tyle lat nic się nie działo, a teraz nagle ta mutacja... Przebudzenie genów? Niby przez co? Zrobił coś, co sprawiło, że rozpoczął ten proces? Nie mógł sobie nic takiego przypomnieć...

Poczuł na sobie materiał kołdry i dopiero to wyrwało go z rozmyślań. Zamrugał parę razy i spojrzał na latynoską twarz, która znajdowała się tuż przed nim. Tak blisko. Wystarczyło tylko trochę...

- Już myślałem, że odpłyną- MMH?!

Lance niespodziewanie poczuł miękką dłoń na swoim karku, po czym coś naparło na jego wargi, przerywając jego wypowiedź zdziwionym sapnięciem. Patrzył wielkimi ze zdziwienia oczami na fioletową twarz, która znajdowała się tuż przed nim i nie był w stanie się ruszyć. Znajdował się w dość niewygodnej pozycji, pochylony pod kątem ostrym i w dodatku jeszcze mocniej przyciągany do materaca, przez co w pewnej chwili upadł na osobę znajdującą się pod nim. To sprawiło, że ta otworzyła oczy i mocno drgnęła z mnóstwem gwałtownych emocji wypisanych na twarzy.

Kogane zabrał dłoń z karku Kubańczyka, jakby ten go parzył i odwrócił w bok głowę, która na pewno była cała czerwona pod tą futrzaną warstwą. Oboje się nie ruszali przez dobrą chwilę. W końcu jednak zamroczony Latynos powoli się podniósł i usiadł na krawędzi łóżka, patrząc w nieokreślonym kierunku z drgającą wargą i soczystym rumieńcem na policzkach i płatkach uszu. Tuż za jego plecami Keith nadal leżał, zakrywając twarz dłońmi i plując sobie w brodę przez swoje zachowanie sprzed chwili. Co go napadło, by tak nagle to zrobić...?

- Z-zaraz wrócę...? - powiedział niepewnie niebieski paladyn, po czym zerwał się z miejsca i szybkim krokiem wyszedł za drzwi. Kogane patrzył się za nim ze smutkiem. Miał go dość. Przez to co zrobił. Czemu to zrobił? Musiał stracić nad sobą panowanie. A niech to. Jeszcze wyjdzie na jaw to, co starał się ukrywać już od jakiegoś czasu. I co wtedy? Jak będzie się zachowywał? Pewnie będzie się nim brzydził, przecież Lance woli dziewczyny, a Keith, jak by nie spojrzeć, dziewczyną nie był. Prawdopodobnie nie będzie się do niego odzywał i będzie go unikał. Albo po prostu odrzuci, chociaż on może taki nie być, bo wbrew pozorom jest dosyć wrażliwy. Czyli będzie wewnętrznie rozdarty (prawdopodobnie), a to oznacza ból i cierpienie. Czysta rozpacz.

Udajmy po prostu, że to nie miało miejsca albo że to przez gorączkę. Powinno podziałać.


.

.

.

Straciłam wszystko. Wenę wszytką. Zabrakło wiary w siebie i chęci do pisania, czy coś w tym stylu. Co ja w ogóle piszę?

Grał ktoś w Doki Doki Literature Club? Porąbana gra, nie polecam.

Taaaak. Trza by w końcu odżyć. Może się uda przed końcem maja. Albo przynajmniej przed wakacjami. Ale teraz to już wszystko bez sensu, po prostu opublikuję to coś. Nie przejmujcie się bezsensem moich wypowiedzi, nie mają po prostu sensu, cokolwiek.

Do przeczytania, alieny moje.

Help (Klance) - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz