Rozdział 10.

1.8K 167 62
                                    

Keith nie miał pojęcia, ile czasu minęło ani ile robotów już pokonał. Był zmęczony, ale w pozytywnym sensie. Mięśnie bolały go od wysiłku, czuł pot spływający mu po karku. Nie pogardziłby czymś do picia i właśnie miał wstać i pójść do kuchni, kiedy ktoś pojawił się obok niego. Złapał wyciągniętą w jego kierunku rękę i dał się podciągnąć do góry. Dopiero kiedy stanął wyprostowany zdał sobie sprawę, że jego dłonie wciąż były fioletowe, a jego pazury wbijały się w oliwkową dłoń.

- Ał, znowu? Masz coś do moich dłoni, że je ciągle drapiesz, czy co?

Lance. Stał przed nim, jedną ręką trzymając komplet ubrań i butelkę wody, a druga znajdowała się w krwawym uścisku galrańskiej ręki. Keith szybko wyciągnął pazury z jego skóry i delikatnie ujął zranioną dłoń. Powiedział ciche "przepraszam", po czym schylił się i zaczął powoli zlizywać krew. Poczuł jak McClain chwilowo zesztywniał, po czym się rozluźnił i nie zrobił nic, by przerwać ten dziwny moment.

- Jak byś uspokoił swój puls, to krew szybciej przestałaby lecieć - powiedział rozbawiony Keith, po chwili milczenia, w której wyczuł szybsze krążenie krwi niebieskiego paladyna, a nawet je usłyszał. Przerwał wykonywaną czynność, by spojrzeć w górę. Zobaczył zarumienioną twarz, która szybko została odwrócona. Uśmiechnął się kącikiem ust i tym razem podniósł dłoń Lance'a, zamiast się do niej schylać i ponowił czynność, tym razem patrząc się przez cały czas w hipnotyzujące niebieskie oczy, które nie wiedziały, na co mają patrzeć.

- To raczej niemożliwe - odpowiedział McClain lekko zachrypniętym głosem po kilkunastu sekundach. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią. Wziął drżący oddech i odchrząknął, po czym widocznie odzyskał swoją zwyczajną figlarność. Uśmiechnął się i przybrał bardziej pewną postawę. - Nie zaspokoiłeś jeszcze swojej żądzy krwi, gatita?

Czerwony paladyn znowu się uśmiechnął tuż przed tym, kiedy żartobliwie zahaczył ostrym kłem o delikatną skórę, sprawiając tym samym wzdrygnięcie się młodszego chłopaka. Zamiast jednak spowodować kolejne miejscowe krwawienie, Kogane pocałował dłoń, po czym ją puścił.

- Mmm, powiedzmy, że na teraz tak - powiedział z tym swoim uśmieszkiem, który prawie nigdy nie opuszczał jego ust oraz z żartobliwym błyskiem w oczach. Lance westchnął, po czym szybko znowu się wzdrygnął, kiedy dotarł do niego sens zdania. Zamiast jednak powiedzieć cokolwiek, wyciągnął przed siebie butelkę z wodą, przytykając ją do smukłych, bladych palców, które znowu (na szczęście) wyglądały jak ludzkie. Keith z wdzięcznością ją złapał i nie zwlekając ani chwili dłużej odkręcił ją i się napił.

Kiedy pojemnik był już pusty, pół-Galra odetchnął, ale nie zdążył zrobić nic więcej, bo przed nim pojawiły się wyciągnięte ręce z kompletem ubrań, z którym Lance przyszedł.

- Pomyślałem, że będziesz zmuszony biegać w tej pięknej kombinacji i po prostu nie mogłem pozwolić, by tak było. Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi powstrzymać w tej chwili śmiech. Po prostu się przebierz.

Keith przez chwilę mierzył wyższego chłopaka przenikliwym spojrzeniem, po czym bez żadnego uprzedzenia jednym ruchem ściągnął z siebie hawajską koszulę. Lance się spłonił, ale uparcie się na niego patrzył. Zresztą, czego po nim oczekiwał, kiedy robił coś takiego? Był po prostu gorący. Czemu miałby się na niego nie patrzeć?

Nie robiąc już z tego żadnej wielkiej sceny (chociaż skrycie tego chciał, ale jednak pragnienie pozbycia się kolorowych ubrań było większe), Kogane szybko się przebrał i dopiero wtedy dotarło do niego, że ma na sobie ubrania Latynosa. Nie przeszkadzało mu to i nie były one aż tak duże jak te poprzednie, które miał na sobie, więc wszystko było w porządku. Odetchnął, czując się trochę lepiej niż kilkanaście minut temu, po czym znowu złapał rękę, którą zranił. Na szczęście nie krwawiła, tylko wyglądała jak dwa nieszczęścia (wiecie, z powiedzenia "wyglądać jak siedem nieszczęść", ale tutaj nie było aż tak źle, więc tylko dwa).

- Przepraszam - Keith powiedział jeszcze raz, ciągle czując się winnym. Patrzył się na podłogę, było mu wstyd i złościł się sam na siebie i na swoją krew. Czemu akurat Galra? Nie mógł być po prostu człowiekiem albo jakąkolwiek inną kosmiczną rasą? Musiało wypaść akurat na fioletowe Furby. Pięknie.

- Nie przepraszaj - odpowiedział Lance głosem nieznoszącym sprzeciwu. Złapał bladą twarz w dłonie, rozkazując tym samym jej właścicielowi podniesienie wzroku. - Lepiej byś przepraszał za to, że ciągle nie mogę normalnie chodzić.

Czerwony paladyn był tylko przez chwilę zaskoczony, by po tym wybuchnąć śmiechem, który McClain uciszył pocałunkiem. Nawet nie zdążył odpowiednio zareagować (oddanie pocałunku i ewentualnie przejęcie inicjatywy, ale może miał ochotę by tym razem to Lance zrobił, co chciał), kiedy usłyszał zdziwiony, zniesmaczony, ale jednocześnie uradowany krzyk pewnej osoby:

- Aaaaa! Hunk, dawaj kasę!

Osobą tą, oczywiście, była Pidge.

.

.

.

gatita - kotek, kociak

Haha, nikt się nie spodziewał takiego zakończenia rozdziału. Przed nami jeszcze jeden i pewnie będzie dłuższy!

Jakoś nie mam nic więcej do powiedzenia, więc tylko życzę wam dobrej nocy, czy tam dnia, nie wiem, kiedy to przeczytacie, ludziki moje kochane.

Do przeczytania! ;)

Help (Klance) - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz