Prolog

2.4K 113 27
                                    

     Skubię skórki wokół paznokci, gdy mężczyzna przede mną wbija we mnie ponaglające spojrzenie. Niby powinien być oazą spokoju i nie naciskać na mnie, gdy nie mam ochoty rozmawiać, ale chyba zaczyna być zirytowany, że od miesiąca nie robimy postępów, a kartka, którą zawsze dzierży w zgrubiałych palcach, znów zostanie pusta lub pokryta chaotycznymi rysunkami. Oczekuje ode mnie, że obnażę przed nim skaleczoną duszę i wyrwę serce, które niedawno na siłę wepchnęłam na miejsce po tym, jak ówcześnie ukradł je ukochany.

      Wymawia jego imię – z trudem jakby nie mógł przełknąć brzmienia tego słowa –  po raz setny podczas tej sesji, a mam ochotę wrzeszczeć na tego mężczyznę i wyklinać go pod niebiosa, że rozdziera ledwo zarośnięte rany. Ale uspokajam się, bo przywykłam, że Justin tego nie tolerował. Stare nawyki jeszcze nie do końca się wykorzeniły.

      Czasem używa słowa "Dewiant" na przemiennie z "Justin". Psychopata, zwyrodnialec, degenerat i fetyszysta jakby stały się synonimami jego imienia. Po pierwszym spotkaniu musiałam sprawdzić znaczenie niektórych słów w słowniku. Okazało się, że pasują aż nazbyt idealnie.

– Powiedz mi jaki był Justin – znów zaczyna, jest nieugięty. Otwieram usta i wzdycham, a William, bo tak się nazywa, przygotowuje długopis w szkaradne uśmiechy, które powinny mnie podnosić na duchu, a jedynie mnie dołują. Ma nadzieję. Kiedy zaczynam pierwsze zdanie, dziękuje pod nosem Bogu. Biedny, głupi mężczyzna; nie jest na tyle stary, żeby życie nauczyło go, że nie ma czegoś takiego jak wiara i Bóg? Gdyby był, dbałby o wszystkie niewinne osoby. Ale nie dba, wypina się na nie i każe jakoś radzić - nawet jeśli są bardzo naiwne i w każdej osobie na siłę próbują dostrzec dobro.

      Justin pił kawę czarną jak noc i tak gorzką, że nie byłam w stanie jej przełknąć, kiedy próbowałam podpić ją za jego plecami. Palił grube, mocne papierosy, ale nie mógł znieść widoku mnie z tym świństwem między wargami. Miał całą masę tatuaży, chyba z milion lub dwa, i kochałam, gdy zadziornie wystawały spod rękawów i kołnierza koszuli. Nie przyjmował odmowy - chyba że byłam naprawdę grzeczną dziewczynką i miałam swoje sposoby na przekonanie go - zawsze był stanowczy i wzbudzał szacunek. Kiedy nikt nie patrzył, popuszczał wiecznie zaciśnięty krawat i lubił przerzucić mnie przez kolano, gdy mu się sprzeciwiłam. Często nosił kilka ciężkich pierścieni. Kiedy był wściekły, żyły na jego rękach rosły. Zaciskał szczęki tak mocno, że prawie robił się czerwony. Mówił, że powstrzymuje się przed zlaniem mojego tyłka, bo czasami jestem nieznośnym bachorem.

      Żądał, żebym nazywała go tatusiem i uwielbiał robić mi nagie zdjęcia, żeby - jak się później okazało - włączyć je do kolekcji innych, zrobionych zza okna lub na mieście, które składował w jednym z pokoi w swoim domu. Mówił, że urzekła go moja niewinność; wtedy mnie to oczarowało, ale nie wiedziałam, że te słowa sięgały o wiele głębszych warstw. Mówił do mnie" kochanie", "malutka", "księżniczko" i "słodka dziewczynko", a ja spijałam każde słodkie słówko z jego pełnych warg jak spragniony wędrowiec. Wydawało mi się, że popadam w wariacką miłość, a to on miał obsesję na mim punkcie i to długo przed tym, gdy zostaliśmy parą.

      Lubił pleść moje włosy w dwa warkocze i wolał, gdy końcówki moich brązowych kosmyków były zakręcone a nie proste. Nie pozwalał mi się malować i kiedy spróbowałam odrobiny alkoholu, zlał mnie, aż następnego dnia miałam sine pośladki. Był podekscytowany, gdy obiecywał, że pozbawi mnie dziewictwa, a później pieprzył mnie tak mocno, że nie byłam w stanie chodzić. Kiedy płakałam, trochę miękł; przyciągał mnie do siebie i tulił aż zasypiałam.

      Odciął mnie od wszystkich i wszystkiego, przekonując, że jest jedyną osobą, której potrzebuję i która nada sens mojemu życiu. W końcu zaczęłam w to wierzyć jak dziecko we wróżki i naprawdę uważać, że nikt i nic nie jest mi potrzebny jak on. Traktowałam go jak drogocenny skarb, jak ostatni haust tlenu i ostatnią kroplę wody. Wydawało mi się, że nie muszę jeść, bo jego miłość będzie utrzymywała mnie przy życiu. Nie chciałam myśleć inaczej, bo bomba emocji i podniecenia, która wybuchała w moim brzuchu za każdym razem, gdy go widziałam, dawała mi ogromną przyjemność.

       Udawał mojego ochroniarza, podczas gdy sam nawiedzał mnie nawet we snach. Ojciec mu ufał i ja mu ufałam, więc było mu łatwiej nas omamić i zamydlić oczy. Nie podejrzewałam, że osoba, która zawsze była blisko, będzie próbowała przedrzeć się jeszcze bliżej. Nie przypuszczałam, że to właśnie ten apodyktyczny mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze jest przyczyną moich lęków i potrzeby posiadania ochroniarza. Obiecywał, że mnie obroni. Jak miał mnie ochronić przed samym sobą? Czy był w stanie dotrzymać tych obietnic?

       Mój obrońca był jednocześnie moim kochankiem i jedyną osobą, przed którą potrzebowałam ochrony. Ale, cholera, kochałam go jak szalona - tak szalona, jak pokręcony był on.

 Ale, cholera, kochałam go jak szalona - tak szalona, jak pokręcony był on

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

     Cześć! Witam w nowym opowiadaniu. Rozdziały będą krótkie, bo zwyczajnie czuję, że w tym przypadku takie mają być i koniec, bo historia, którą przedstawi Veronica będzie jej prawdziwymi wspomnieniami,  opowiadanymi terapeucie; sesje nie trwają tak długo, żeby mogła mówić więcej. Skupimy się na ich dziwacznej relacji, z każdym rozdziałem będziemy zbliżać się do nieuchronnego końca ich związku. Mam nadzieję, że się spodoba!

      Jeśli spodobał się Wam prolog, wyczekujcie pierwszego rozdziału. Ach, jestem podekscytowana ♥ Mam nadzieję, że dobrze przyjmiecie nowe ff! Jeśli możecie, polecajcie znajomym!

Roksana.

Dewiant // JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz