[XXXIX] Bójka pod szkołą.

613 59 15
                                    

Czasem lubię usiąść w samotności, odciąć się od świata, wyłączyć światło i... myśleć. Myśleć o tym, co było, rozważać co ewentualnie może wydać ci się istotne. Wspominać.
Na samym początku doprowadzałam ojca do białej gorączki ciągłym gadaniem o Bieberze. Nieraz musiał wyjść z pokoju, żeby nie zacząć na mnie krzyczeć, albo dlatego, że nie mógł znieść mojego płaczu. Właściwie płacz to za lekkie słowo. Wyłam tak głośno, że zdzierałam sobie gardło. Zawodziłam od rana, a wieczorem padałam zmęczenia. Nie rozumiałam, dlaczego postanowili nas rozdzielić. Przecież się kochaliśmy, tak? Ciągle chodziło mi po głowie, że ojciec nie próbuje nas zrozumieć, a tak by wypadało - dać szansę młodej miłości.
Później, gdy trafiłam do Ciebie, wszystko trochę się zmieniło; jego imię nie rani mnie już do żywego i zaczynam pojmować dramat i komedię tamtych chwil.
Teraz lubię analizować. Wszystko po kolei. Chyba uzależniłam się od snucia teorii na temat blondyna. Wydaje mi się, że teraz ciebie papuguję i próbuję jakoś zrozumieć tego mężczyznę. Niestety, nie idzie mi to najlepiej. Dla mnie Justin Bieber już chyba na zawsze zostanie pewnego rodzaju... tajemnicą. Zagadką bez rozwiązania.

- Wydaje ci się, że to takiś twój mechanizm obronny? Coś, co wykształciłaś sobie, żeby bronić się i radzić sobie ze wspomnieniami?
- Skoro pytasz, to zapewne tak - stwierdzam i śmieję się.
- Nie, to nie jest tak. Chcę, żebyś mi powiedziała, co czujesz. - Ciągnie mnie za język, ale już wcale mi to nie przeszkadza.
- Chyba tak. Coś w tym jest - stwierdzam. Niewiele się zastanawiam, słowa mimowolnie wypływają z moich ust. -Może być tak, że... że chcę spojrzeć na to z boku; może odciąć się od tego? Poczuć się jak obserwator a nie jak... ofiara. To daje mi poczucie swobody, wolności i kontroli.
William milknie. Kciukiem drapie się w długą, siwą brodę, a na końcu się uśmiecha. Odwzajemniam gest. To nasze nieme porozumienie; obydwoje rozmawiamy bez słów.
Nie będę w stanie całkowicie odciąć się od tego, co było. Nie wyrwę umysłu, żeby jak piłkę wyrzucić go w dal i nie zetrę blizn. To nie jest fizycznie możliwe. Mogę jednak próbować jakoś sobie z tym poradzić i ostatnio jest to moja tajna broń - analizowanie Justina jak obiektu naukowego. Siebie traktuję podobnie, ale nie myślę o tym tak, jakbym myślała o sobie. Veronica Swan to obca mi osoba.
- Kto wie? Może zajmiesz się w życiu właśnie tym?
- Myślisz, że mogłabym?
- Jasne! - odpowiada niemalże podekscytowany. - A teraz odpowiedź mi tę historię.

Coraz trudniej mi się o tym mówi, bo wiem, że nieubłaganie zbliżamy się do finału. Akurat w obliczu tego nie jestem w stanie udawać, że to mnie nie dotyczy. Niemal czuję się jak wtedy...
Justin przejawiał niepokojące zachowania, to fakt. Co do tego nie ma wątpliwości. Ale czy na pierwszy rzut oka jest to tak oczywiste? Czy powinnam była być przerażona, gdy pobił 6 lat młodszego chłopaka tylko dlatego, że ten ze mną rozmawiał? Przecież jedynie żartowaliśmy, a on przyjacielsko dotknął mnie w ramię. Pewnie powinnam była. I właściwie byłam, ale tak zgrabnie to przekręcił, że po chwili biłam mu brawo za niezwykłą odwagę.
Nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego tak bardzo go to rozjuszyło. Chociaż... może jestem. On po prostu taki był. Chciał mieć mnie dla siebie, a myśl, że mogę poświęcić komuś więcej uwagi, niż w danym momencie poświęcałam jemu. Nie mogłam na kogoś spojrzeć, gdy był w pobliżu. Nie mogłam uśmiechnąć się do kogoś lub przywitać się. Nie mogłam tego robić nawet, gdy byłam sama. Przyzwyczaiłam się do tego. Zaakceptowałam taki stan rzeczy i w końcu zaczęłam myśleć podobnie. Staliśmy się jakby jednym umysłem, pracującym na podwodnych obrotach.
Byłam wtedy szczęśliwa cały dzień - tak jak beztrosko cieszy się młodzież w moim wieku. Na zajęciach szło mi dobrze, na wychowaniu fizycznym nie zostałam wybrana jako ostatnia i byłam na tyle sprytna, że na stołówce załapałam się na zjadliwe danie zamiast szarej masy, udajacej jedzenie.
Na biologii nauczyciel dobrał nas w pary. Chcąc nie chcąc, mnie przypadł kolega, który usiłował mnie poderwać, odkąd stałam się "popularna". Okazało się, że miły z niego gość i praca szła nam bardzo efektywnie. Wyszliśmy ze szkoły rozbawieni. Rozmawiało nam się miło i zapomniałam, że odbiera mnie Justin.
Możesz wyobrazić sobie, jak wściekły był Bieber, kiedy stanęliśmy z kolegą naprzeciw i, w akompaniamencie naszych smiechów, dotknął mnie w rękę. Lekko. Przyjaźnie. Nie miał prawa owiać mnie swoim oddechem, a co dopiero obmacywać. Zgadnij z czyich ust wyjęłam te słowa? Brzmi jak Justin? Prawda? Nie mylisz się, sam powiedział mi to po całym tym wybuchu złości.
Przymknęłam oczy, żeby ostrzeć łzę rozbawienia - trwało to może z pół sekundy - a kiedy znów je otworzyłam, Justin już siedział na chłopaku i okladał go pięściami. Roy nie miał z nim szans; mógł leżeć i modlić się, żeby nie oberwać za mocno, ewentualnie krzyczeć i machać rękami.
Uczniowie zaczęli się zbierać. Po całym dniu w szkole było to dla nich pierwszorzędne widowisko. Niewiele osób próbowało interweniować. Taka była moja szkoła; wszystko spływało po nich jak po kaczce. Uczniowie woleli wyciągnąć telefony i nagrywać niezwykłą sytuację, a nauczyciele i dyrekcja szkoły nie wystawiała nosa poza drzwi wygodnych gabinetów. W taki sposób Justin bił mojego kolegę, aż ubłagałam go, żeby skończył, a w internecie wylądowało kilka filmików z naszą trójką w roli głównej. Jak wytłumaczyliśmy to ojcu? Nie wiem, Bieber się tym zajął. Zadbał także, by Roy nie pisnął o tym słówka. W szkole zaczął traktować mnie jak powietrze. Ja jego też, bo blondyn przekonał mnie, że go nie potrzebuję, że właściwie nie potrzebuję nikogo poza nim.

Dewiant // JBFFDonde viven las historias. Descúbrelo ahora