Rozdział 1

24 0 0
                                    

WIKTORIA

Trzydziesty pierwszy maj. Jutro znowu Dzień Dziecka. Znowu pójdę na cmentarz i zapalę znicz na grobie moich dzieci. Moje najstarsze dziecko miałoby piętnaście lat, a najmłodsze- rok. Mój mąż jak zwykle ucieknie w pracę. Z każdym poronieniem jest coraz gorzej. Wszystko dzieje się mechanicznie. Owulacja, seks, czekanie na dwie kreski na teście, rozczarowanie. Od ostatniego poronienia, półtora roku temu, nie udało mi się zajść w ciążę. Mam już trzydzieści sześć lat, od dziesięciu staramy się z mężem o dziecko. Pierwsza ciąża to była wpadka. Jeszcze na studiach. Miałam dwadzieścia dwa lata. Myśleliśmy, że poronienie było wynikiem stresu, zmęczenia. Nie wiedziałam, że jestem w ciąży, dowiedziałam się o niej w momencie poronienia. W następną ciążę, już planowaną, zaszłam cztery lata później. Utraciłam ją w dziewiętnastym tygodniu. Lekarz twierdził, że to był przypadek. Po pół roku znowu poroniłam. Tym razem w dziesiątym tygodniu. Trzecią ciążę już leżałam i brałam progesteron. Serce  naszego syna przestało bić w dwudziestym trzecim tygodniu ciąży. Jest pierwszym dzieckiem, którego nazwisko pojawiło się na nagrobku. Potem poroniłam bliźniaki- trzynasty tydzień. Potem zdecydowaliśmy się z mężem na przerwę. Trwała ona trzy lata. Od dwóch lat leczymy się w specjalistycznej klinice. Przeszliśmy trzy nieudane inseminacje. Czwarta skończyła się poronieniem w dziesiątym tygodniu. Czekamy na kwalifikację do In Vitro. Na nagrobku widnieje tylko jeden napis- Dawid Matejczak urodzony i zmarły dwudziestego piątego lipca dwa tysiące siódmego roku oraz jego rodzeństwo. Za każdym razem, gdy urządzamy nasz mały pogrzeb widzę wzrok księdza, który jest z nami od początku. Za każdym razem  jest on coraz bardziej współczujący. Chować kolejne dziecko, którego płci się nie znało, nie miało możliwości wziąć na ręce. Wyjątkiem był Dawid. Syn, który był nadzieją. Poronienia w późnym okresie,  kiedy znam płeć, są dla mnie najcięższe. Za każdym razem szukałam mojej winy- za późno się dowiedziałam, zbyt przemęczałam, jadłam rzeczy, których nie powinnam.

Siostra mojego męża ma czwórkę dzieci, chociaż nie powinna. Nie stać jej na ich wychowanie, każde ma z innym ojcem. Rodzi je tylko dla zasiłku. Najstarsza dwójka, dwudziestoletni Janek i osiemnastoletnia Lena wyprowadzili się z domu. Dobrze sobie radzą. Wspomagamy ich z mężem. Ale mi to nie wystarczy. Najmłodszymi bliźniakami opiekują się dziadkowie ze strony ojca, więc nie mamy z nimi kontaktu.

MAREK

Popatrzyłem na kalendarz, który mam w biurze- trzydziesty pierwszy maj. Jutro znowu Wiktoria będzie na cmentarzu. Znowu będę miał pogadankę o tym, że jestem egoistą. Że nie chodzę na cmentarz, że mam gdzieś nasze zmarłe dzieci. Wiem, że to tak wygląda z zewnątrz. Ale tak nie jest. Jestem na cmentarzu dość często. Zazwyczaj jak jest ciemno. Siadam wtedy na ławce i płaczę. Zastanawiam się, czy mogę nazywać się mężczyzną, skoro nie potrafię przekazać na tyle dobrych genów, żeby moje dziecko przeżyło dłużej niż dwadzieścia tygodni. W domu staram się  być silny dla żony. Nie możemy oboje się załamać. Wiem, że ona zazdrości mojej siostrze, że ma dzieci, chociaż szczerze mówiąc nie nadaje się na matkę. Czteroletnie bliźniaki wychowują rodzice ojca, a najstarszej dwójce, która się od niej wyprowadziła, pomagamy jak możemy. Ale to co innego, niż własne dziecko, które jest z nami od pierwszych sekund życia, które ma nasze geny. Dlatego między innymi nie chcemy adoptować dziecka. Przynajmniej dopóki nie wykorzystamy wszystkich możliwości. Nasz związek już stracił chemię i pożądanie. Seks uprawiamy tylko w dni płodne i jest to mechaniczne. Zero przyjemności i uczuć.


PRAGNIENIE [zakończone]Where stories live. Discover now