ROZDZIAŁ 19

162 30 114
                                    

EDD


"Pustka. Bohater długo szukał słowa określającego miejsce, w którym się znajduje, a to jako jedyne przyszło mu do głowy. Spogląda ciężkim wzrokiem przez drobną szparkę pomieszczenia nieskazitelnie pokrytego mrokiem. Jakiś czas temu wydawała się mu nadzieją, ale teraz jest dla niego jedynie tycim skrawkiem świata, który jest mu dane ujrzeć. Być może już ostatnim. Wkrótce oślepiające go światło przestaje męczyć mu oczy, ustępując puchatym, zielonym pagórkom. Odbijają się one w spokojnym jeziorze jak w lustrze. Niebo zdaje się dopiero wstawać, musi być więc wczesna pora. Mężczyzna mimo ran niemalże parzących przy każdym ruchu, bezgranicznego głodu i wycieńczenia wydaje się szczęśliwy. Wie, że dzięki temu wszystkiemu, jego brat może żyć w takim świecie, jaki widzi przez tę niewielką szparę. Na twarz mężczyzny wkrada się delikatny uśmiech. Jego powieki stają się ciężkie, mimowolnie, powoli opadają, by już nigdy się nie otworzyć..."

— No patrzcie go i znowu to robi, zabija kolejną postać. Dlaczego akurat mojego brata? Pomyśl o  takim Wendarze: wszyscy jego bliscy żyją! Czy to nie brzmi kusząco? Nie mógłbyś na przykład posłać mnie i Artenę na jakąś rajską wyspę? — Poznajcie Siliona, głównego bohatera mojej opowieści. Prawdopodobnie szybciej osiągnie wszystko to, co ja bym chciał.

Odrywam palce od klawiatury laptopa.

Oczywiście, mógłbym cię tam ściągnąć z Arteną, ale to by było nudne. Muszę dbać o to, by fabuła była interesująca.

— Ej no, ej! Nie wciągaj mnie w swoje interesy, Silionie! — zaczyna się bronić Wendar. Chyba nikt nigdy by nie przypuszczał, że losy znanego łowcy znajdą się w rękach jakiegoś nastolatka.

Nie mogę zabić tych bohaterów, jeszcze są potrzebni w mojej fabule.

— No właśnie! Ha! — stwierdza zadowolony Wendar. — Zaraz, zaraz... Jakie "jeszcze"?

— Widzicie? Trzeba było podążać drogą samotności, tak jak ja — wtrąca się dumnie Bengar, poprawiając tak bardzo charakterystyczny dla niego kapelusz. Chyba jeszcze nigdy sobie go nie wyobrażałem bez owego nakrycia.

— Aha, nagle jaki wygadany się zrobił! Widzę, już zapomniałeś o tym, jak byłeś w zamknięciu razem z hydrą o głowach setki węży? — Wtedy trochę mnie poniosło, przyznaję... Ale to przez piosenkę, która mi się wtedy włączyła.

— To była pestka — odpowiada Bengar. Zawsze tak mówi... Gdy już jest po wszystkim. Kogo jak kogo, ale mnie nie jest w stanie oszukać. — A tak swoją drogą... — Dosiada się do mnie na ławce. Oczywiście musi to robić w najbardziej możliwie spektakularny sposób, po prostu nie byłby sobą, gdyby tak nie zrobił. — Co ze mną i Inaldą? Kiedy się zejdziemy? — Unosi znacząco brwi.

Wtedy mój wzrok skupia się na otaczającym mnie parku.

Szczerze mówiąc, jeszcze się zastanawiam... Czy nie będzie lepiej pozostawić was przyjaciółmi.

Wtedy wszystkie moje tu obecne postacie wzdychają.

— Młody, już o tym rozmawialiśmy. Dobrze wiesz, że to dla mojego, jak i twojego dobra. Ludzie lubią czytać o miłości. — Bengar szturcha mnie.

No dobrze, ale jak za szybko wam się uda, to co potem?

— ...Same fajne rzeczy. — Mężczyzna w kapeluszu uśmiecha się dwuznacznie.

Podstępny egoista.

— Ej, patrzcie kto idzie — mówi Silion, szturchając mnie łokciem.

To kwestia czasuWhere stories live. Discover now