ROZDZIAŁ 44

136 25 26
                                    

CASIE


Cisza.

Wszyscy siedzimy w ciszy, bo tylko na to mamy odwagę.

Znajdujemy się w restauracji nawiązującej klimatem do westernu. Charakterystyczne drzwi, tapeta z małymi kaktusami, drewniane, stylizowane na stare stoły... Zewsząd słychać nęcący gwar.

Tylko u nas cisza.

Zerkam po zgromadzonych przy naszym stoliku. Elena z niemrawą miną zerka przez okno, Ella udaje, że sprawdza wiadomości, tak naprawdę co chwila odblokowując telefon, Ethan obraca słomką od swojego napoju w koło, bez celu, Vivian ślepo wpatruje się w czubki swoich butów nieobecnym wzrokiem, Eddie niedbale stuka ręką o blat stołu, Rossie jedynie babrze właściwie nietkniętą porcję frytek, Luke zahacza wzrok na blat, podpierając czoło dłonią, a Edd ucieka od wszystkich spojrzeniem, trzęsąc nogą. Do tego kółka wzajemnej depresji brakuje tylko Connora, ale on jeszcze nie wrócił z wyjazdu. Nie chcieliśmy go przedwcześnie martwić, zwłaszcza że nawet gdyby się dowiedział, byłby bezradny, tak jak my wszyscy.

Mija już dobre parę dni od czasu, kiedy ogłoszono "zaginięcie" Shane'a, a sprawy w ogóle nie posuwają się na przód. Nie wiadomo nic, nie ma najdrobniejszej informacji odnośnie tego incydentu, żadnych tycich poszlak, najmniejszego znaku, że gdzieś tam jest.

I znowu wraca świadomość.

Przypominam sobie obraz Shane'a, który znikał, zamazywał się tuż przed moimi oczami. Widziałam, jak cierpiał. Pamiętam każdy szczegół z tej sytuacji, moją bezradność. Czy gdyby ktoś inny z tu zebranych znalazł się na moim miejscu, byłby w stanie coś zdziałać w przeciwieństwie do mnie?

Spoglądam tępym wzrokiem w stronę zwisającej kostki do gitary na mojej szyi. Zaciskam usta, usiłując powstrzymać napływające do oczu łzy.

— Może zagramy w karty? — Niespodziewanie proponuje Edd, na co wszyscy wbijamy w niego wzrok. Popada w lekkie zmieszanie, ale kontynuuje. — No wiecie... Tak się zastanawiałem... Shane pewne by nie chciał, żebyśmy tak się zachowywali z jego powodu. — Wtedy nasze spojrzenia nieco łagodnieją. On ma rację, wszyscy bardzo dobrze znamy naszego nieobecnego przyjaciela i wiemy, że nie chciałby widzieć nas w takim stanie.

— Ostatecznie możemy spróbować — wzdycha Eddie. Wtedy Edd wyciąga z kieszeni talię kart i zaczyna ją tasować.

— Co to będzie za gra? — rzuca Elena.

— Dwa, siedem, dziewięć — odpowiada.

— To w ogóle istnieje? — Rossie marszczy brwi.

— Nie znam żadnej gry oprócz "wojny", więc wymyślam spontanicznie — stwierdza zgodnie z prawdą. Każdy z nas dostaje po trzy karty, tylko osoba, która zaczyna, ma ich cztery.

— Żeby wygrać, trzeba wyłożyć na stół komplet trzech kart, czyli "dwa, siedem i dziewięć" o tym samym znaku.

Kilka osób kiwa głową, na znak, że rozumie, po czym runda się rozpoczyna. Gra jednak dłuży się niemiłosiernie. Po pierwsze, wszyscy nie wymieniają się niemalże żadnym słowem, po drugie, trudno z całego kompletu kart trafić akurat na te. Wszyscy tylko krzywią się, prawie co chwila wymieniając kartę na jedną ze stosika, by znowu być niezadowolonym z tej wylosowanej. W końcu jednak, gdy Edd podaje mi kartę cudem brakującą do mojej kolekcji, wystawiam ją na stół i kończę rundę.

— O, gratulacje. — Pomysłodawca gry zaczyna zbierać karty. Po chwili jednak zerka na godzinę w telefonie. — Muszę już iść... — Po tych słowach otrzymuje niemrawe pożegnania od całej grupy. — Do zobaczenia. — Niemalże w tempie ekspresowym opuszcza pomieszczenie. Odprowadzam go wzrokiem, unosząc brew. Dopiero gdy moje spojrzenie przenosi się na blat, zdaję sobie sprawę, że zapomniał wziąć moich kart.

To kwestia czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz