ROZDZIAŁ 54

143 23 35
                                    

EDD


— Nie trzeba było! — mówię do mikrofonu, odbierając nagrodę. Dobrze, że mam na sobie okulary przeciwsłoneczne, bo zapewne blask fleszy już dawno by mnie oślepił.

— Udało ci się napisać światowy bestseller w tak młodym wieku, jak się z tym czujesz? — pyta mnie Albert z Bitwy o Czas. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast sensownych słów wychodzi z nich dzwonek mojego telefonu.

Powoli otwieram oczy i zamglonym wzrokiem zerkam na telefon. Elena dzwoni. Czego ona może chcieć o takiej porze? W końcu decyduję się odebrać i mamroczę ledwie zrozumiale:

— Halo...?

— Cześć, Edd! Jestem pod drzwiami, otworzysz mi? — Słysząc to, marszczę brwi. Już coraz mniej rozumiem, co się dzieje. Milczę przez jakiś czas, po czym w końcu się odzywam:

— Zaczekaj chwilę. — Rozłączamy się.

Jeszcze przez krótki czas leżę w łóżku, po czym niechętnie się z niego zwlekam. Kiedy kieruję się do drzwi wejściowych, wciąż patrząc na wszystko niewyraźnie, zastanawiam się czy właśnie w ten sposób czują się osoby niedowidzące bez okularów. Otwieram wrota do smoczej jamy i na zewnątrz naprawdę czeka na mnie Elena.

— Cześć, skarbie — zaczyna.

— Jest piąta dwadzieścia osiem. Czego o tej porze może chcieć moja dziewczyna? — odzywam się zaspanym głosem, przecierając oczy.

— Zbieraj się, idziemy. — Czochra moje włosy, które i bez tego były w nieładzie, jakby były ofiarą tornada.

— Co? Gdzie? Jak? — dziwię się. Mam wrażenie, że chyba musiałem coś źle zrozumieć.

— Wszędzie. Nie możemy marnować tak pięknego dnia wakacji! — Po usłyszeniu tych słów, kładę dłoń na jej czole. — Co ty wyrabiasz?

— Sprawdzam, czy nie masz gorączki. A może to jakaś choroba zakaźna? — zaczynam żartem.

— Ha-ha. Bardzo śmieszne — mówi z nutką rozbawienia, chwytając moją twarz tak, że jej dłonie zgniatają policzki, a ja sam jestem zmuszony się nachylić. Przypatruję się Elenie przez chwilę, po czym odruchowo całuję ją w czoło. Myślę o tym, że na pewno włożyła trochę pracy w przygotowaniu tego dnia. Wzdycham, mimowolnie się uśmiechając.

— Dobra, niech ci będzie, wariatko. Wejdź, a ja się ogarnę. — Przepuszczam ją przez próg, po czym udaję się w stronę mojego pokoju. Ostatecznie już nie zajmuję się śledzeniem moich przyjaciół (nie wiem czy po prostu przestali mi ufać, czy po programie to wszystko wygląda inaczej...), więc mam tak jakby wolny cały dzień.

— Ej, ej, ej! Żadna "wariatko"! — odzywa się niby to oburzona.

— Wariatka! — wołam rozbawiony.

— ...Ale twoja wariatka! — dodaje jeszcze, nim wchodzę do pokoju.

Cóż... Co racja, to racja.

Ponownie znajduję się w pomieszczeniu o stonowanych barwach. Wyciągam z czarnej komody ubrania o podobnej barwie, a gdy unoszę wzrok, moje oczy od razu odnajdują obramowane zdjęcie. Z uśmiechem spoglądam na fotografię, którą zrobiliśmy podczas urodzin Casie. Wszyscy zrobili jakąś głupią minę lub pozę, tylko ja jeden nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Całe szczęście Elena nieco mnie rozruszała w ostatniej chwili. Chyba już zawsze będę wdzięczny za to, co dla mnie zrobiła i nie mam tu wcale na myśli dopasowania się do zdjęcia.

Ona jako pierwsza pokazała mi, że nie warto bać się siebie. To dzięki niej zrozumiałem, na czym tak naprawdę polega nie tylko miłość, ale też i przyjaźń.

To kwestia czasuWhere stories live. Discover now