1. Jak to się zaczęło

212 16 23
                                    

Królewska Przystań... piękne, dobrze prosperujące i nowoczesne miasto, stolica Westeros, którymi rządziły trzy wielkie rody. Targaryenowie, posiadający w nim pięć siedzib, kilkanaście galerii handlowych oraz tak wielkie wpływy, że głowa tej rodziny zasiadała na czele rady. Dalej byli Baratheonowie, wiecznie rywalizujący z wyżej wymienionymi smokami i również siedzący w tej dziwnej radzie, pełnej kłótni, wyzwisk i rzadkich walk na krzesła. Baratheonowie również posiadali ogromne majątki i byli drugą tak wiele znaczącą rodziną w niemalże całym Westeros. Ostatnimi byli Lannisterowie, u których powyższe firmy się zadłużyły. Poważnie. I nadchodził czas spłaty długów...

Ale nie o nich będzie ta opowieść, ponieważ nie zaczyna się ona w jednym z domów wielkich rodów. Nie rozpocznie się od wkroczenia do sypialni Mimir Baratheon, gdzie młoda dziewczyna rzucała rzutkami w podobiznę dziedziczki rodu Targaryenów - Daenerys. Nie zacznie się również od wniknięcia do pokoju brata Dany - Viserysa, który, o ironio, również miał chęć rzucania w nią rzutkami. Chociaż w jego przypadku mieszało się to z pragnieniem przytulenia jej i poproszenia, by pokazała mu, jak być tak popularnym. Nie, nie od nich zacznie się ta historia, choć ci bohaterowie również odegrają w niej swoją znaczącą część.

Opowieść ta rozpoczyna się dużo dalej, daleko od centrum miasta i największych budynków. Na przedmieściach, gdzie stał sobie niewielki (jak na standardy wielkich rodów) dom. Dom ten był z kamienia, zawsze pachniał morzem i robił się już stanowczo zbyt ciasny, jak na ilość ludzi w nim mieszkających. No bo przecież miał się w nim zmieścić Balon Greyjoy wraz z żoną i pięciorgiem dzieci (z których właśnie wywodził się Edgar, jeden z naszych bohaterów), oraz jego trzej bracia. Victarion, który zawsze krzyczał, kiedy mówił, Euron, nazywany kompletnym szaleńcem oraz Aeron. O nim niewiele trzeba było mówić, czarna owca w rodzinie czarnych owiec normalnie.

A pośród tego zgiełku był Edgar, jeden z synów Balona, ten koleś, którego nikt właściwie nie lubił i chodzące rodzinne rozczarowanie. Przynajmniej od strony Balona, który, kiedy tylko widział swojego chudego dzieciaka wyglądał tak, jakby myślał, że zamiast obiecanej dumy podłożono mu jakiegoś bękarta.

A co na to sam zainteresowany całą sytuacją, czyli Edgar Greyjoy? Ech. On tak szczerze to miał to gdzieś i właśnie teraz to manifestował całym sobą, bezczelnie zajmując kanapę w salonie i oglądając telewizję. Nawet niewprawne oko dostrzegłoby to, czym młody Greyjoy tak bardzo odstawał od reszty swej rodziny, nawet nie licząc charakteru. Najlepszym przykładem była sama budowa ciała, bo nastolatek wyglądał trochę jak patyk, na który ktoś nałożył ubrania. Niesamowicie chudy i równie wysoki. Jakby połączenie Kudłatego ze "Scooby Doo" ze szczyptą Eurona Greyjoy'a, bo wuja Edgar przypominał najbardziej ze swojej całej rodzinki. Znaczy się dzielili kolor oczu, przystojne oblicza i ciemne, lekko pokręcone i na dodatek przydługie włosy.

Uchodziłby za naprawdę niezłą partię... gdyby tylko nie był osobą, którą był.

Edgar słyszał wielokrotnie od różnych ludzi, że "tylko wariaci są coś warci" i w jego opinii to było gówno prawda. Jasne, i dziewczyny i chłopcy kochali szurniętych ludzi... pod warunkiem, że wpasowywali się oni w normy do spraw wyglądu, byli przejmująco smutni, uroczy i dobrze ubrani. Tylko takich normalnych wariatów ludzkość uwielbiała i porównywała się do nich, wypychając podobnych Edgarowi na margines. Chłopak był pewien, że spełniał wszystkie wymogi dotyczące bycia ulubieńcem tabunów nastolatków. Depresja? Była. Sarkazm przetykany humorem? Owszem. Wołanie o pomoc w różne, niekonwencjonalne sposoby? Także. Patrzenie z góry na całą resztę ludzkości, traktując ich jak śmieci, które nie zasługują nawet na umycie mu butów, a także nazywanie wszystkich dziewczyn dookoła "księżniczkami" oraz "maluchami"? Cóż, gdyby dziewczyny, z którymi faktycznie miał odwagę gadać były małe lub nie wbiłyby mu włóczni w bebechy za nazywanie ich księżniczkami, to pewnie by to robił. Może chodziło o fakt, że nie miał przyjaciela, który byłby od niego gorszy? Znaczy przyjaźnił się z Domeric'iem Boltonem, ale Domeric słynął z tego, że nie był "tym gorszym". Nie, Domeric był tym fantastycznym. Naprawdę, jakby wbrew nazwisku był najmilszym człowiekiem, jakiego Edgar znał i udowadniał to już niejednokrotnie. Nie, w tej ekipie to Ed był tym gorszym. Nie żeby jakoś go to obchodziło.

obłąkani ekscentrycy ✧ gra o tronWhere stories live. Discover now