6. Zabójca Bękartów

88 10 1
                                    

Arysa Sand była przy tym, jak jeden z uczniów zaczął krzyczeć i natychmiast pobiegła w tamtym kierunku. Coś przecież mogło się komuś stać, skoro był taki wrzask. I stało się. Na R'hllora, stało się. Arysa w jednym momencie była na przerwie w szkole, spokojnie siedząc z jedną ze swoich sióstr - Tyene i opowiadając o ostatnim, wesołym weekendzie, kiedy rozległ się ten krzyk i jej zmysł ratowania innych przeważył nad samokontrolą.

Arysa znalazła się na miejscu w kilka sekund i nie ruszyła stamtąd aż do przyjazdu karetki. Chociaż z szoku wyrwała się nieco wcześniej.

Bo tam, w krzakach na szkolnym podwórku, w kałuży krwi i z wypaloną na czole gwiazdą siedmioramienną leżała dziewczyna o skórze koloru czekolady, ciemnych, poskręcanych włosach i oczach tak czarnych, że wydawały się, jakby należały do żmii. Oczy węża. Oczy Żmijowej Bękarcicy. Arysa Sand nie miała wątpliwości, kto leżał przed nią w kałuży cieczy. Sarella Sand, jej siostra. Arysa przez moment myślała, że śni. Tak to wyglądało. Nagle przecież cały jej świat zwalił się na łeb na szyję, jej siostrę zamordowano, a ona na to patrzyła, jak głupia. Jej długi warkocz kołysał się w lekkim wietrze, łaskocząc lekko w osłonięte spodniami uda, a obok stali różni ludzie, ale Sand tego nie czuła.

Przez sekundę zastanowiła się nawet, czemu w słoneczny dzień zawsze musi zacząć padać...

Ale potem zorientowała się, że to nie deszcz, a łzy. W końcu deszcz nie był słony, chyba że zanieczyszczenie środowiska sprawiło, że już nawet z nieba padała pierdolona słona woda. Mało brakowało, a padłaby na kolana i zaniosła się szlochem, ale coś z boku ją podtrzymało. Chociaż... nie coś, a ktoś. Załzawionymi oczyma zerknęła w tamtą stronę tylko po to, by zobaczyć niespotykanie poważnego Edgara Greyjoya... a po swojej drugiej stronie Mimir i Domerica.

Był też i Theon i Viserys, ale nie zbliżali się aż tak. Arysa wiedziała czemu. Gdyby któryś z nich płakał lub znalazł się w takiej sytuacji, ona również by nie podeszła. Silnego mieli prawo pocieszać jedynie ci, którzy byli mu najbliżsi.

— Jest dobrze, mała — powiedział cicho Edgar, prostując się tak, że zobaczyła, iż byli sobie prawnie równi wzrostem. Zawsze zaskakiwał ją fakt, że tylko on był jej w tym równy. A i tak mówił na nią mała. — Jest okej. Jesteśmy tutaj. Jak zawsze.

— Jak zawsze — powtórzyli razem Mimir i Domeric i to wyglądało tak, jakby faktycznie mówili jednym głosem. Arysa pomyślała wtedy, całkiem irracjonalnie, że zapewne tak wypowiadają się bratnie dusze, gdy są razem, ale ta myśl szybko jej uciekła. Bo zalały ją wspomnienia, gdy wraz z Sarellą walczyły na włócznie i jak młoda Arysa cieszyła się z każdej wygranej.

A potem łzy nadeszły ponownie i w ogóle nie potrafiła ich powstrzymać.

*****

Domeric nie był pewny, jak powinien zareagować na to, co się ostatnio wydarzyło. Śmierć siostry Arysy, śmierć jakiegoś krewnego Mimir, czy nadzwyczajnie poważny Edgar, który krążył po ich niewielkiej kryjówce i rozglądał się na boki, jakby szukał kogoś, kto ich śledził. Theon również był, jedynie dwójki z ekipy brakowało. Samej Arysy, którą zabrał jej ojciec, tak zaniepokojony, jak chyba nigdy wcześniej, oraz Viserysa, który... właściwie Domeric o niego nie dbał. Bolton zastanowił się przez moment, czy nie powinien zrobić czegoś, by podnieść pozostałych na duchu, ale szybko to porzucił. Nie zdziałałby wiele. Bo najpierw umarł ktoś i to właśnie on zobaczył ciało, a niedługo potem zamordowano Sarellę Sand i radość życia szlag trafił.

— Dobra, teraz to jest sprawa osobista — stwierdził nagle Edgar, prostując się i spoglądając na swoich przyjaciół. — Zamordowano siostrę naszej małej Arysy. Trzeba sięgnąć po odwet.

obłąkani ekscentrycy ✧ gra o tronWhere stories live. Discover now