7.❝Zawsze będziesz Martellem❞

87 10 12
                                    

Viserys rzadko kiedy obserwował taki poziom przygnębienia, jaki wystąpił u Arysy po śmierci jej siostry. Zwykle uśmiechnięta, albo przynajmniej zadowolona, dornijka była teraz cieniem samej siebie. I szczerze mówiąc chłopak się nie dziwił. Chociaż nie był pewny, czy też by się tak zachowywał po stracie któregoś z rodzeństwa, to rozumiał jak wielki wpływ by to miało. A żeby jeszcze tego było mało, to prawie tydzień po śmierci Sarelli Sand grupa nie spotkała się ani razu, zupełnie jakby nastrój udzielił się dosłownie wszystkim.

No, oprócz Edgara.

Greyjoy miał najwyraźniej jakiś dziwny sposób radzenia sobie ze smutkiem, bo zachowywał się tak gburowato jak jeszcze nigdy. I mówił to Viserys, niekiedy nazywany Gburowatym Królem. Ed nie uśmiechał się, nie starał o względy Targaryena, nawet nie zwracał na niego uwagi pochłonięty czymś, co kiełkowało mu w mózgu. I Viserys nie mógł tego znieść. Akurat, gdy zaczął przyzwyczajać się do towarzystwa ekipy dziwolągów, to wszystko musiało się rozpieprzyć? Po jego trupie. Ledwie znalazł kogoś, kogo nie miał ochoty spalić, kogoś, kogo mógł nazywać przyjacielem... Zamrugał i stwierdził, że to jednak za osobiste stwierdzenie.

Ale trzeba było wszystko naprawić, a on wydawał się być jedyną trzeźwo myślącą osobą w drużynie. Co było dziwne, z której strony by nie spojrzeć.

Młody smok stwierdził, że najłatwiej i najszybciej pójdzie z osobą, która jeszcze nie do końca oszalała. Domeric Bolton przecież był jeszcze... no, względnie skłonny do współpracy.

Bolton stał przy szafkach na szkolnym korytarzu przyglądając się przechodniom i nawet nie zwracając uwagi na Viserysa. Bez Mimir u boku wydawał się jakiś... niepełny. Chociaż kiedy tylko zorientował się, że ktoś obok stoi i, że ten ktoś jest jego przyjacielem natychmiast się rozpromienił i uśmiechnął.

— Cześć, co u ciebie, bro? — spytał.

— Nie jestem twoim bro, tylko... a zresztą. Słuchaj, ja niespecjalnie was lubię i w ogóle, ale potrzebuję twojej pomocy.

— Okej, niespecjalnie mnie lubiący człowieku.

— Trzeba wszystkich postawić na nogi i... przywrócić? Znaczy chodzi mi o to, żeby wszystko było tak, jak wcześniej.

— Dobra... oczywiście uwzględniasz to, że niespecjalnie nas lubisz. — Domeric uśmiechnął się. — Słuchaj, zrobię wszystko, żeby ta ekipa była razem. Ale to nie jest pierwszy raz, gdy przechodzimy trudniejszy okres, po prostu... chyba od dawna nie spotkaliśmy się ze śmiercią bliskiego któregoś z nas. Dlatego to tak wygląda. Ale okej, zawsze pomogę. Masz jakiś pomysł?

— Szczerze, to pomyślałem, że Eddy coś wymyśli. — I wtedy Bolton wybuchnął śmiechem. Śmiał się dosyć krótko i brzmiał, jakby się krztusił, ale Viserysa to ani trochę nie zdenerwowało. Sam się zastanowił czemu. Chyba mnie cholery zmieniają... — Co?

— N-nic... ale nazwałeś Edgara Eddy. E-d-d-y! Ha! Jesteś chyba jedynym, który tak na niego mówi. E—D—D—Y! Ach... wybacz, po prostu nie mogę. Sorunia, ale czasami po prostu myślę - przynajmniej po tym, co od was dwóch czasami słyszę - że jesteście już starym małżeństwem.

— ...co on o mnie mówi?

— Nie puszczę pary z ust, obowiązuje mnie przysięga na grób mojego ojca. Znaczy on jeszcze żyje, ale na coś przysięgać musiałem. Mi pasuje, tamten frajer — Viserys skrzywił się słysząc słowo "frajer" — ma coś pod kopułą. O, zobacz, nawet wyczuł, że o nim gadamy i teraz stoi przy oknie i udaje, że nas nie widzi! Cześć, frajerze!

— Nie jestem frajerem! A twój brat to świr! — Domeric spojrzał porozumiewawczo na Viserysa.

— Rozumiesz już, o czym mówię?

— Więc, jak dobrze rozumiem, moja sympatia, aka przyszły chłopak, aka miłość życia chce nas zjednoczyć niczym Avengers? P-powiedziałbym, że jestem dumny, ale to by uwłaczało temu wizerunkowi niezależnego męskiego faceta...

— Teraz właśnie, drogi Viserysie, widzisz jak desperacko Edgar stara się udawać, że jest prawdziwym złym chłopcem i nie ma uczuć. Podpowiem od razu, Edek, nie udało ci się.

— W każdym razie! — kontynuował Greyjoy, jakby nie słysząc Domerica. A raczej go ignorując, bo jego policzki zrobiły się czerwone. — Mam doskonały i niezawodny plan, który na sto procent zadziała. Chodźcie za mną.

I każdy znający go choć trochę zorientowałby się, że Edgar miał tak w zasadzie pomysł fatalny i, najprawdopodobniej, bardzo nieprzyjemny w skutkach. I owszem, tak też było.

W pierwszej chwili Domeric nie bardzo rozumiał, czemu całą trójką udają się na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się klasy używane głównie przez najstarszy rocznik. Tam była ekipa Drogo, aka szkolnego chuligana numer jeden, czyli nic miłego dla dosyć... no... mało popularnych i niezbyt umięśnionych uczniów, jakimi byli. Ale Bolton w końcu zrozumiał, czemu Greyjoy zaszedł aż tam. Niestety, zrozumiał to dopiero wtedy, gdy Ed zaczął iść w kierunku kilku bardzo napakowanych uczniów z Drogiem włącznie. Ale wtedy było zbyt późno na ucieczkę. Nieee... wtedy to Edgar doskoczył do Droga, przywalił mu w twarz, rzucił jakimś tekstem o jego dziewczynie i zaczął uciekać.

Szczerze to Domeric zorientował się, że nie ucieka razem z Edem dopiero w momencie stanięcia twarzą w pierś z Drogo... ale wtedy już jego nogi ogarnęły, co trzeba robić i chłopaka już nie było. 

*****

Mimir była bardziej niż szczęśliwa, kiedy jej najlepsza przyjaciółka Arysa zgodziła się jej towarzyszyć w drodze do szafki. Martwiła się o nią i to poważnie. W końcu, kiedy umiera ci siostra, to jesteś przygnębiona. Mimir miała wrażenie, że sama by się tak czuła, gdyby któreś z jej rodzeństwa spotkał zły los. Nawet Joffreya. Nawet jego. Ale kiedy obie stały przy szafkach, niezręcznie milcząc i ciszę tą rozdarł męski wrzask, jakby na znak podniosły głowy. I wtedy zza zakrętu wypadł Edgar, za nim Viserys... a jeszcze kawałek dalej jej kochany Domeric. No, a za tą bandą Drogo. Arysa i ona zmierzyły się krótkimi spojrzeniami i już wiedziały, co robić. Ratowanie kumpli miały opanowane do perfekcji.

Mimir zaczekała kilka sekund, aby chłopaki minęli Arysę i opadła na podłogę, wystawiając swoją nogę tak daleko jak mogła. I, szczęśliwie, Drogo o nią zahaczył, jednocześnie obrywając prosto w twarz z prawego prostego Arysy. Domeric zamrugał patrząc jak wielki Drogo pada na podłogę nieprzytomny z wielkim, czerwonym śladem pięści na pysku i uniósł brwi. A wtedy Sand złapała stojącego kawałek dalej Eda za koszulę i walnęła nim o szafki unosząc go nad ziemię.

— Ty kretynie! — wrzasnęła. — Ty skończony tumanie, bałwanie z watą w mózgu, wiesz, że przy tobie to Szalony Król sprzed wieków jest całkiem racjonalny?! Ty durna kozia głowo, zakuty łbie!

Zapomniałem już jak to jest wkurzyć żmiję... biedny Ed. A tak dobry był z niego przyjaciel... a w sumie... nie oddał mi pieniędzy, które pożyczył miesiąc temu... — pomyślał nagle Domeric i natychmiast zareagował.

— Arysa, czekaj! — krzyknął. — Jeśli on ma zginąć to najpierw musi mi forsę oddać!

— Szlag, przypomniał sobie... Arysa, zabijaj mnie szybciej!

— Mimir, mogę cię zapytać o to... czy oni są normalni? — zagadnął do Mimir Viserys. Ścięta na chłopaka dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Bywało gorzej. Serio.

A tymczasem Arysa nie przestała wywrzaskiwać innych obelg w kierunku wychudzonego i niezmiernie wesołego Edgara. 

— Miło cię widzieć z powrotem, Aryso Martell — wyszeptał, a dziewczyna jakby znieruchomiała.

— Jestem Sandem, a nie Martellem — odparła po prostu, opuszczając przyjaciela. Edgar potarł tył głowy, uśmiechnął się szeroko i powiedział radośnie:

— Ty zawsze będziesz Martellem. Przynajmniej dla mnie.

aka, co się robi, kiedy się nie ma weny i w ogóle

zostaw opinię, komentarz, cokolwiek

ale raczej komentarz

nara

a jak coś, to visedgar to kanon, także ten

obłąkani ekscentrycy ✧ gra o tronWo Geschichten leben. Entdecke jetzt