*3*

87 8 2
                                    

Velen nie należało do pustych miasteczek. W przeciwieństwie do innych okolicznych osad cieszyło się dużą popularnością. Nie tylko wśród czarodzieji, ale też zwykłych ludzi chcących odpocząć po długich, często wyczerpujących podróżach. Nie tylko morskich, lecz również pieszych.  Na tle innych lokalizacji kontynentu nadmorskie miasto  oferowało wyjątkowo korzystne usługi. Wprawdzie nie dla każdego  pierwszej klasy, ale większości wystarczało to co znaleźli w przeciętnej karczmie w okolicy portu . Średniej jakości stajnie, miejsce na zostawienie oręża i przyzwoite ceny za jadło też  stanowiły dla przyjezdnych niczego sobie ofertę. Podczas gdy wśród innych miejsc noclegowych panowała istna mordownia, szerzyło się pijaństwo, w knajpach Velen dbano o to by panował  chociaż względny spokój a dziewczęta mogły się spokojnie wyspać bez zamartwienia  o własną cnotę. Dbano też by nikt nie zakłóca łatwo spokoju. Oczywiście, jak to zawsze bywa zdarzały się wyjątki.
Właściciel najpopularnieszej w porcie karczmy, jak zwykle co wieczór przepełnionej mnóstwem ludu nie wiedział jeszcze co czeka go owego feralnego wieczoru,że uwielbiany przez wszystkich przybytek będzie miał okazję gościć wspomnianego wyżej wyjątkowego gościa.  Że na domiar złego będzie nim młoda adeptka sztuk magicznych, uczennica docenianej przezeń rektorki Aretuzy, szanownej Tissai de Vries.

                           ***
Nad miastem zapadła głęboka noc. Niebo pociemniało jeszcze bardziej niż podczas jej podróży przez środek oceanu. Mimo wszystko jednak w okolicznych miejscach,  w tym na rynku trwała codzienna rutyna. W oknach domów i gospód paliły się świecie. Gors Velen tętniło życiem. Rozlegał się gwar i wesoły śmiech. Dzieci biegały beztrosko po okolicy taplając się w pozostawionych po niedawnym deszczu kałużach i pryskając w błocie. Kobiety spacerowały ciesząc się chłodnym  powietrzem znad morza .
Yennefer wspięła się na portowy pomost cumując swój nikły stateczek tuż obok innych dużo lepszych jakościowo łódek. Wyprostowała się wzdychając zapach ocanicznej bryzy, starając się ignorować wszechobecną woń  starego oleju, na którym smażono niedawny płów.
Wiatr jak zawsze gwałtownie odrzucił jej kręcone włosy w tył. Złapała niesoforne loki. Zakładając kosmyk za ucho ruszyła dalej w kierunku głównej bramy od strony plaży.
Nastoletnia dziewczyna przykucnęła w jednym z murowanych kątów kamienic, chcąc być niezauważoną, zakrywając swoją delikatną twarzyczkę obiema dłońmi, zarzucając na głowę kaptur, tak by nikt nie musiał oglądać jej zapłakanych, fiołkowych oczu, tak by nikt już na nią nie spojrzał.... Tak jak na nią patrzyli  do tej pory.
Yennefer zmęczona drogą przez centrum miasteczka oparła się plecami o ceglaną ścianę. Identycznie jak kiedyś we wczesnym dzieciństwie.
Dziewczyna załkała cicho, zabierając jedną dłoń z policzka, zaciskając place w pięść i przykładając do serca. Zabliźnionego serca.
,, Miałam osiem lat '' pomyślała cicho a przezroczysta łza spłynęła po  porcelanowej twarzyczce i kapnęła delikatnie na brukowaną ścieżkę.
,, Miałam osiem lat, gdy.... Gdy postanowiłam uciec z domu. Postanowiłam, że po śmierci matki nie chcę tak żyć. Z ojcem, który pił, z ojcem, który okładał mnie pięściami dzień po dniu i groził śmiercią. Uciekłam więc do centrum Vengerbergu, do serca Aerdin, przepełnionej czystej rasy ludźmi, olbrzymiej smierdzącej metropolii. A będąc sama, krucha, kaleka oraz malutka, nie mając nic poza brudnym, noszonym wiele dni odzieniem i amuletem z gwiazdką na szyi w starciu z innymi nie miałam żadnych szans by przeżyć.
Aby przetrwać musiałam kraść. Kraść wszytko co wpadło mi w ręce. Już jako ledwie wyrośnięte, mało rozumiejące dziecko wiedziałam, że to moja jedyna szansa, że życie moje nie będzie życiem księżniczki.
Dzień w dzień głód zaglądał mi w oczy, czułam zimno, trzęsłam się nie mając czym okryć a gdy pochodziłam do okna któregoś domu i patrzyłam na płomienie tańczące w kominku  by chociaż wyobrazić sobie jak ogrzewam skostniałe paluszki właściciel walił w szybę i przeganiał mnie pięścią.
Nikt nie miał litości dla małej, kilkuletniej dziewczynki.  Musiałam walczyć o bohenek chleba, którego i tak koniec końców nie zdobyłam. Zamiast tego wyszłam z sytuacji z ropiejacą raną ziejącą w mojej nodze.
Ten cegły zakątek spałam w takich zakątkach zwinięta w kłębek trawiona gorączką. Ja sierota, poniżana i kopana przez przechodniów, wyszydzana przez ludzi na każdym kroku. Do czasu..... Znalazła mnie Rita. Patrzyłam na nią jak na boginię, jak na przepiękną wszechomogącą Panią. Dla mnie była najprawdziwszym zesłanym mi cudem.''
Yennefer mocniej zacisnęła rękę. Spod bandarza popłynęła strużka krwi. Gdy przybyła do Aretuzy liczyła, że coś się zmieni, że nie będzie musiała cierpieć. Teraz już wiedziała, że nie potrzebne. Nic się nie zmieniło.
Coś zaszelesciło w pobliskich workach, poruszyło się w ogromnej kupie śmieci.
Yennefer podniosła wzrok. Odruchowo zwróciła głowę w tamtym kierunku.
Uśmiechnęła się słabo.
Zza porozrzucanych odpadków zerkały na nią  ogromne, błyszczące w ciemności zielone ślepia. Wystraszone oczy z pionowymi źrenicami przebiegającymi przez środek. Oczy oddaliły się. Coś zapiszczało cichutko.
Yennefer przyklękła, ignorując uczucie zimna w kolanach. Oparła się dłońmi o wystający kamienny fragment drogi, przechyliła głowę zaglądając do utworzonej między stertami brudu.
-Kici kici- powiedziała cicho - Kotku, Jesteś tam?
Odpowiedział jej żałosny, słaby pomruk .
- Nie bój się maleństwo. - wyciągnęła przed siebie lewą, mniej  okaleczoną dłoń- Nic  ci nie zrobię. Chodź do mnie.-delikatnie wsadziła dłonie w szczelinę szepcząc uspokajające zaklęcie.
Już nie raz miała do czynienia z kotami, wiedziała, że ten rodzaj stworzeń podobnie jak istoty ludzkie i podobne ludziom czuje rzucane uroki.
Pod dłoni momentalnie wyczuła wyłysiałe w wielu miejscach futerko, maleńkie łapki, chuderlawy tłów. Czym prędzej wyciągnęła zwierzątko z ciemnej norki.
Kociak albo raczej jak szybko zdążyła się zorientować kociczka miała nie więcej niż kilka tygodni, była mokra, wyziębiona i skrajnie wychudzona. Trzęsła się, miałcząc żałośnie. Mała czarna bida z nędzą z białymi łatkami na grzbiecie i łapkach. Yenna przyciągnęła malucha do siebie opatulając nędzne ciałko kawałkiem płaszcza.
Kociak czując bijące od niej ciepło przestał drżeć.
Dziewczyna poglaskała pozlepianą sierść. Nie przeszkadzały jej kurz i zanieczyszczenia przyklejone do grzbietu.
Zerknęła na kocię, które zmrużyło oczy pod wpływem chwilowego ciepła i dotyku  a następnie zaczęło głośno mruczeć.
- Co tu robisz.- szepnęła drapiąc zwierzaka za uchem i próbując coś wyczytać z myśli zwierzaka za pomocą zaklęć. Znalazła w nich, poza rzecz jasna pragnieniami jedzenia, całe mnustwo bólu, cierpienia i odrzucenia. Matka kotka miała dom gdzie zajmowała się nią zaaferowana rodzina, wkrótce na świecie pojawiło się 5 młodych. Jedno z nich, czarno biała samiczka o zielonych oczach była słabsza niż pozostałe. Urodziła się jako ostatnia, z delikatnie wykrzywionym karkiem, oddychała słabo. Widziała minę gospodyni, która z premedytacją wzięła kociego, tygodniowego malucha i wyrzuciła  w pobliskie krzaki w okolicach portu. A twarz tej kobiety była bezwzględna. Potem kot uciekał, rzucali w niego wszystkim czym się dało... Yenna pokiwała ze smutkiem głową.
-Jesteśmy takie same.-powiedziała
- Takie same - powtórzyła w zamyśleniu
Zabolało ją serce. One obie cierpiały, obie były samotne. Czuła, że....
Usłyszała przyciągły, głośny śpiew kilku  mieszkańców miasteczka, była niemal pewna, że mocno podpitych.
Kociak wystarszył się, zeskoczył z rąk i uciekł w boczne skrzyżowanie dróżek.
Westchnęła  czując jak jej żałądek zwija się w ciasny węzeł. Oni byli pijani, ale chociaż szczęśliwi. Czy ludzie po alkoholu zawsze są szczęśliwi?! Zapewne.
No i byli w grupie...
Yenna nie miała co zrobić, gdzie pójść.. Uciekła ze szkoły, co dalej? .... Nie wiedziała. 
Pociągnęła nosem, w powietrzu unosił się zapach porządnego jadła dobiegający z rogu, w który przed chwilą umknęła jej dopiero poznana przyjaciółka.
Wstała z kolan a monety w kieszeniach płaszcza zadzwięczały przypominając o  swojej obecności.
Automatycznie, wciąż z przypominającym o sobie uczuciu odrzucenia ruszyła w kierunku woni.
                             ***
Drzwi  karczmy,, Szafran i pieprz'' zaskrzypiały a do izby wdarł się chłód. Od wzmocnionych białą zaprawą i drewnem  ścian odbiło się wycie wiatru. Drewniane wejscie zatrzasnęło się z hukiem od przeciągu. Jak się okazało otwierając drogę do wszechobecnej rozpusty młodej panience w długiej czarnej pelerynie,  młode dziewczę  pewnie przystąpiło krok w przód, przytanęło szukając lady. Znalazwszy ją siknęło, na którąś z obsługujących i usiadło przy jednym ze stołów ustawionych na końcu izby.
Służka czym prędzej podbiegła do nowej klientki patrząc na nią wyczekująco.
-Daj mi szklankę wódki - zażądała Yennefer nie ściągając z głowy kaptura
   Kobieta z warkoczem przyjmująca jej zamówienie w jadłodajni skrzywiła się. Nieznajoma miała ostry ton, mimo to wskazywał jej osobę bardzo młodą, która zdaniem wielu nie powinna pod żadnym pozorem tykać się alkoholu. Wzruszyła jednak ramionami. Nie jej dzieciak, nie jej oceniać.
Spełniła prośbę dziewczyny stawiając przed nią butelkę czystej.
Yenna podniosła szklankę i wypiła jednym haustem zawartość. Wykrzywiła usta z niesmakiem, ale nikt nie mógł tego dostrzec. Twarz trzymała pod materiałem płaszcza.
- Jeszcze. - warknęła ostro rzucając monety na stół - I polewaj dopóki, dopóty nie zabraknie wam trunku w spiżarni!
Głos poniósł się po karczmie wzbudzając zainteresowanie kilku ciekawskich, które już od początku wejścia Yenny do karczmy bacznie widziały wzrokiem za jej osobą, śledząc każdy ruch.
Wśród grupy niezwykle zainteresowanych nietypowym klientem znalazła się mała, pyzata, piegowata dziewczynka. Panienka szczuplutka, koścista, o oczach barwy zbliżonej do koloru rosnących na polu habrów, rumianych policzkach. Podskoczyła na krzesełku poprawiając niebieskie falbanki sukni. Wychyliła się z zainteresowaniem dostrzegając jak do tajemniczej istoty pod peleryną dosiada się  grupa wyrostków, nie wiele starszych niż sama dziewczyna. Któryś z nich ściągnął kaptur z głowy nastolatki. 
-Widziałeś?! - pisnęła entuzjastycznie mała spoglądając w kierunku mistrza
Mężczyzna poniósł wzrok znad talerza konsumowanej strawy. Obrzucił uczennicę beznamiętnym spojrzeniem.
-Siadaj Triss . Jedz bo ci wystygnie. -mruknął wskazując gestem by wróciła na swoje miejsce
Psotnica nie zamierzała jednak spełnić polecenia mentora.
-Zobacz jaka jest śliczna - paplała dalej z egzaltacją młodziutka  Merigold  nie spuszczając oczu z
nieznajomej, cudownej, zdaniem dziewczynki, kobiety.
Triss westchnęła na widok bladej, trójkątnej, lekko rumianej twarzy, okalających ją loków i idealnej, zgrabnej figury. Pełne biodra pozostawały widoczne nawet spod płaszcza, jaki przybyszka na siebie przydziała.
- Triss prosiłem cię żebyś usiadła. Ciocia Tissaia będzie wściekła jeśli nie zjesz...
-No tylko na nią zerknij no.... ! - przerwała mu bezczelnie zniecierpliwiona ośmiolatka
Następnie wywróciła oczami, zapaliła malutki płomyczek w dłoni. Sypnęła na nauczyciela garścią iskier 
- Dziecko drogie!-syknął  zniecierpliwiony
-No co?!
Mistrz westchnął
- Przydałoby się ciebie porządnie za uszy wytargać. Jestem jednak spokojny w Aretuzie już o to zadbają.

Okruszek Where stories live. Discover now