Prolog

1.3K 60 14
                                    

Marnuję czas patrząc w drgający płomień świecy. Swoimi długimi, pomalowanymi na czarno paznokciami stukam w okładkę szkicownika czekając na przypływ inspiracji. Wokół mnie leżą zgniecione kartki papieru i dowody na nieustanne ostrzenie ołówków. Jedyne co rzuca się tu w oczy to list z Brooklyn Academy of Art.

Wprowadziłam się tu trzy dni temu i od tej pory nic dobrego nie wyszło spod mojej ręki. Najmniejszy szkic kończył w koszu, a raczej zgnieciony na blacie mojego biurka. Cały ten bałagan stanowi doskonały kontrast do pomalowanych kremową farbą ścian, na których w symetrycznym układzie, przy użyciu taśmy klejącej, porozwieszałam swoje stare rysunki. Świeca, którą postawiłam na parapecie i na której płomień właśnie patrzę, roztacza mój ulubiony, choć neutralny, zapach bawełny. Jeden pokój, kuchnia i łazienka- moja aktualna strefa komfortu. Według mnie, to i tak lepsze od mieszkania w ośrodku dla młodzieży, gdzie każdy irytował mnie swoją obecnością.

Podgłaśniam muzykę płynącą do moich uszu przez słuchawki telefonu, na który ciężko pracowałam przez całe wakacje. Przez ten krótki czas mojego pobytu tutaj, zauważyłam, że moi sąsiedzi nie cierpią słuchać głośnych melodii przez dzielące nas ściany. Zawsze pukają z wyraźną złością do drzwi mojego mieszkania gdy coś im nie pasuje, ale nie mogę powiedzieć im niczego, co mogłoby ich urazić. Nie chcę zbyt szybko stracić dachu nad głową. Zostają mi tylko słuchawki.

Zmęczona brakiem artystycznej weny i patrzeniem w ulatniającą się parafinę rzucam notatnik do rysowania na drugi koniec biurka, wzbijając przy okazji najmniejsze drobinki grafitu w powietrze. Jednym podmuchem gaszę świeczkę i szybkim krokiem podchodzę do pudeł nazwanych przeze mnie "Ciuchy i inne pierdoły". Zegar na ekranie telefonu komórkowego informuje mnie, że zbliża się dwudziesta- godzina, o której zaczynam pracować.

W zeszłym roku dostałam pracę w jednym z nowojorskich barów. Pamiętam jakie miałam przez to problemy w ośrodku. Dzień w dzień chodziłam do gabinetu dyrektora z prośbą o pozwolenie na podjęcie tego zajęcia. Teraz, gdy mam już osiemnaście lat, nie muszę pytać tego gbura o zezwolenie na cokolwiek, nie jestem już jego podopieczną. Opuściłam ośrodek dzięki pełnoletniości, a praca została. W rezultacie mam na spłatę czynszu za mieszkanie i drobne wydatki.

Wyciągam z kartonu czarną bluzkę z długim rękawem i zmieniam swój przybrudzony T-shirt. Podwijam nogawki swoich jeansów. Włosy związuję w luźny warkocz. Nakładam odrobinę podkładu i tusz do rzęs. Szef baru nigdy nie lubił, kiedy któryś z jego pracowników wyglądał jakby wywlekł się dopiero z łóżka, z tą różnicą, że ja śpię na kanapie. Zakładam swoje buty na koturnie- prezent na osiemnaste urodziny od kolegów i koleżanek z pracy. Twierdzili, że nosząc je, w godzinach kiedy roznoszę drinki od stolika do stolika, przyczynię się do poprawy liczebności klientów przychodzących do baru. I chyba nie pomogło, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Nie należę do najszczuplejszych dziewczyn w Nowym Jorku, nie znoszę sukienek, spódnic i nic, co podkreślałoby moją kobiecość, za wyjątkiem wysokich butów.

W torebce szukam kluczy. Moje palce natrafiają na metalowy przedmiot, który jest ze mną odkąd tylko pamiętam. We wspomnieniach przywołuję jego nieregularny kształt i piękny kamień mieniący się na fioletowo pod wpływem światła słonecznego, wbudowany na jednym z końców. I te dziwne znaki, których znaczenia nigdy nie rozumiałam. Przedmiot zawsze wydawał mi się bardzo tajemniczy. Jak miałam dwanaście lat uderzyłam w twarz starszego ode mnie o dwa lata chłopaka za to, że mi go zabrał. Prawie wyleciałam wtedy z ośrodka. Skończyło się na zadośćuczynieniu. Dzięki niemu powstało też bardzo dużo prac plastycznych mojego autorstwa, był dla mnie inspiracją. Część rysunków zdobi moją ścianę, a pozostałe spoczywają w teczkach lub szkicownikach. Jeden nawet wysłałam ze zgłoszeniem do Brooklyn Academy of Art.

All of the signs ~ ShadowhuntersWhere stories live. Discover now