Rozdział 2 - Prawda

905 43 27
                                    

Wstrząs, który przeżywam zaraz po przebudzeniu się ze złego snu, zdaje się być większym obciążeniem dla mojej psychiki niż sam koszmar.

Mam zawroty głowy, bo za szybko się podniosłam. Moje oczy nie są w stanie ująć w kadr całej postaci, ale poznaję dziewczynę po jej głosie. Mogę powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do niego, kiedy wtargnęła nieproszona do mojego mieszkania po raz pierwszy. Teraz stoi w pokoju, zupełnie jakby była moją współlokatorką.

Przystosowuję się do półmroku panującego wokół mnie. Nic nie mówię, jestem w zbyt dużym szoku. Sięgam po telefon. Jest piąta rano. Powinnam spać jeszcze trochę, aby w pełni zregenerować siły. Obecność Isabelle jednak mi na to nie pozwala.

Jak ona się tu znalazła? Pamiętam jak zamykałam za nią drzwi na klucz, który potem schowałam do torebki. Może zdążyła go dorobić podczas kiedy byłam nieprzytomna, zaraz po tym jak mnie uratowała? Bzdura. Przecież zostałam napadnięta, a jej tam nie było.

Widzi mój niepokój. Podchodzi i siada na brzegu kanapy. Przymierza się do składania wyjaśnień, ale ja podnoszę komórkę i wybieram numer na policję. Mój palec jest dwa milimetry nad ekranem, w miejscu gdzie widnieje zielony przycisk. Urządzenie wypada mi z dłoni. Isabelle podnosi je i usuwa wpisane cyfry, po czym chowa telefon do kieszeni kurtki.

-Naprawdę chcesz, żeby pomyśleli, że jesteś szalona?- pyta, kręcąc głową, a na mojej twarzy pojawia się grymas wściekłości.

Nie odzywam się, choć moje spojrzenie mówi samo za siebie. Wynoś się.

Otoczenie jeszcze spowija czerń nocy. Czekam na wschód słońca.

Isabelle wciąż nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie wiem na co czeka. Jeszcze kilka minut i wybuchnę.

-Opowiesz mi, co ci się śniło?

Zaprzeczam- tym razem to ja kręcę głową. Mój gest, choć tak subtelny i ledwie zauważalny, sprawia, że dziewczyna wygląda na zmartwioną. Kładzie dłoń na mojej, którą trzymam na kolanach. Powietrze wypełniające pokój rozdziera mój krzyk. Nie jest to przejaw niechęci do nieznanej mi osoby. To przez nagły ból biegnący od barku, przez całe ramię, aż do miejsca, na którym spoczywają opuszki palców Isabelle.

Odrywa rękę i odskakuje na bok. Jest przerażona.

Czuję pieczenie nie do zniesienia. Do moich oczu napływają łzy, co jest zjawiskiem rzadko spotykanym. Ostatni raz płakałam mając dziesięć lat kiedy dowiedziałam się, że moi rówieśnicy za moimi plecami przezywają mnie od grubasów i dziwaków. Przesiedziałam wtedy kilka dni w odosobnieniu i odmawiałam posiłków, aż w końcu z osłabienia trafiłam do szpitala.

Tym razem jest inaczej. Ciepłe krople spływają mi po policzkach, ponieważ pulsująca krew nasila dyskomfort, a ja nie mogę nic zrobić. Siedzę i cierpię.

Isabelle odchyla brzeg mojej bluzki. Sprawdza stan rany, która jest przyczyną męczarni.

Słyszę jak szepcze do siebie: "Eliksir powinien zadziałać. Dlaczego to nie pomogło?". Jej słowa tylko mącą spokój panujący w mojej głowie. O czym ona mówi?

Wyciąga komórkę, którą wcześniej mi zabrała, i wbija numer, pod który chce dzwonić. Po kilku chwilach do moich uszu dobiega męski głos:

-Izzy, wszystko w porządku?

-Nie. Rany Przyziemnej, którą miałam obserwować, pogarszają się. Nie wiem co mam robić.

-Nie panikuj. Wezwę czarownika.

-Jace, to, co jej podaliśmy nie zadziałało. Magia jej nie pomoże. Jad...- mówi zdenerwowana.

-Ale ona jest Przyziemną. Nie możliwe, żeby jej nie uleczyło. Chyba, że...

All of the signs ~ Shadowhuntersजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें