Rozdział CXXX

35 7 2
                                    

-Muszę zniknąć – powiedziała jednorożcowi, kiedy odzyskała przytomność na leśnej polance przy strumieniu – Voldemort nie będzie mnie już szukał, ale Malfoy... – myślała na głos – Nie lubi, kiedy jakieś trofeum ucieka mu sprzed nosa, a to oznacza, że sprawdzi magiczne więzy łączące mnie z innymi ludźmi. Severus może nie jest święty, ale chociażby przez wzgląd na to, co mnie z nim łączyło (i nadal łączy) nie powinnam dawać Śmierciożercom powodów by go skrzywdzić. Był kiedyś taki eliksir... – zawahała się – Muszę tylko znaleźć odpowiednie składniki. Macie tu coś w rodzaju leśnego Pokoju Życzeń? – jednorożec potrząsnął przecząco białą grzywą – A „Chatki na życzenie"? Da się tam znaleźć składniki?

Prawdopodobnie, gdyby magiczne stworzenie potrafiło, wzruszyłoby ramionami. Zamiast tego jednorożec zarżał cicho, próbując dać ex-wiedźmie do zrozumienia, że nie ma o tym bladego pojęcia. Potrafił jednak odnaleźć „Chatkę na życzenie", więc w łatwy sposób można było się o tym przekonać.

-Myślę, że wyszło całkiem nieźle – Ania powąchała zawartość starego, powgniatanego gdzieniegdzie kociołka, jaki udało się znaleźć stworzeniu zajmującemu się tą Chatką. Połyskliwa, czarna jak smoła, a ciągliwa niczym płynna guma ciecz pachniała miętą. W żadnym stopniu nie zachęcała do przełknięcia. Całe szczęście nie takie było jej przeznaczenie. W rozsypującej się księdze (prawdopodobnie z czasów jeszcze przed dwusetnym rokiem życia ex-wiedźmy) dziewczyna wyczytała, że należy nałożyć ją (wciąż gorącą) na serdeczny palec lewej dłoni, czyli miejsce, gdzie powinna znajdować się obrączka. Tak też zrobiła – szybko, zanim zdążyła się rozmyślić.

Syknęła, kiedy wrzątek oparzył jej skórę. Potem zabandażowała brzydki ślad, ubrała się ciepło w rzeczy znalezione w „Chatce na życzenie" i udała w długą, raczej mało przyjemną podróż do domu, żegnając się uprzednio z jednorożcem. Nie mogła zabrać go ze sobą do świata mugoli, chociaż miała świadomość samotności, jaka z pewnością ją tam nawiedzi.





Remus wrócił do domu mocno zaniepokojony. Próbował zająć się lekturą, lecz jego myśli nieprzerwanie uciekały do Ani i tego, co mogło się stać. Początkowo uśmiechał się pod nosem, myśląc, że dziewczyna nie straciła jednak swoich mocy, przełamała zaklęcia ochronne otaczające Hogwart i usunęła swoją postać ze wszystkich wspomnień. Potem uciekła prawdopodobnie ze swoim (pożal się Boże) mężem. Lunatyk wmawiał sobie, że od tej pory dziewczyna powinna w końcu być szczęśliwa.

Z drugiej jednak strony mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy faktycznie wyjechałaby nie powiadamiając o tym nikogo. Dla pewności obdzwonił wszystkich jej znajomych, do których miał numery telefonów. Nie przyniosło to niestety żadnego satysfakcjonującego efektu – nikt nic nie wiedział.

Z wykonanych telefonów Remusowi udało się jedynie dowiedzieć, że Ani ostatnimi czasy wszyscy dali się we znaki. Każdy miał do niej pretensje, a za razem praktycznie nikt nie zainteresował się tym, jak ona sobie radzi. Nawet Wiktoria uparcie milczała, wciąż do głębi urażona tym, że ex-wiedźma śmiała poddać w wątpliwość jej słowa.

W taki sposób w umyśle Lunatyka zaczęło kiełkować ziarenko niepokoju. Po ślubie mogło stać się wszystko. Snape mógł bić swoją żonę. Ba! Dziewczyna mogła już nawet nie żyć, a nikt by się nawet o tym nie dowiedział – morderca skutecznie zatarł ślady na wypadek, gdyby ktoś (na przykład jej dawny przyjaciel – Remus) postanowił rozpocząć poszukiwania.

Wstał i po ciemku udał się do kuchni. Miał zamiar przygotować sobie herbatę w tę kolejną, bezsenną noc. Nie chciało mu się palić światła po drodze – ostatecznie nigdy nie bał się ciemności. Teraz jednak czuł się nieswojo idąc po omacku i pozwalając umysłowi zastanawiać się na ile różnych sposobów Snape mógł zamordować Anię. A może nawet nie bezpośrednio on, lecz któryś z podległych mu śmierciożerców.

Nagle Remusowi wydało się, że korytarzem obok niego przemknął jakiś cień. Mógłby nawet przysiąc, że brzeg czyjejś szaty otarł się o jego rękę. Mimowolnie zadrżał. „To na pewno Snape. Wiedział, że jestem jedyną osobą, która może mu zagrozić i teraz przyszedł pozbyć się mnie raz na zawsze" – stwierdził w myślach. Automatycznie pomacał się po kieszeniach, lecz szybko dotarło do niego, że różdżkę zostawił w pokoju, który opuścił raptem parę minut temu.

Rzucił się ku włącznikowi światła i zapalił je błyskawicznie. W pierwszej chwili poraziło go światło, potem go zobaczył. Stał oparty kuchenny blat, z kubkiem w ręku. Kiedy Huncwot skupił na nim swój wzrok, ostatnie krople ze szklanej fiolki, którą śmierciożerca trzymał w palcach, skapywały właśnie do porcelanowego naczynia.

Severus powoli podniósł na niego swoje czarne oczy. Były wyraźnie zmęczone, ale zdecydowane.

-Gdzie ona jest? – spytał ochrypłym głosem.

-Może to ja powinienem cię o to spytać – Lupinowi udało się opanować nerwowe drżenie ręki, gdy uniósł ją, by (niby od niechcenia) przeczesać palcami włosy.

Wpatrywali się w siebie twardymi spojrzeniami, jak gdyby każde z nich starało się przeniknąć myśli drugiego, jednocześnie budując wysoki mur wokół swoich własnych. Zdawało się, że trwało to niezwykle długo. W końcu Mistrz eliksirów wybuchnął lodowatym śmiechem.

-Cała wasza czwórka jest tak wielkimi idiotami, jak kiedyś – prychnął z pogardą – Może nawet powiedziałbym ci, że jej nie zabiłem, ale i tak nie będziesz tego pamiętał. Pij – podsunął mu pod nos wciąż trzymany przez siebie kubek. Remus wzdrygnął się, czując znajomy zapach.

-Eliksir zapomnienia – westchnął.

-Brawo geniuszu! Doprawdy, jak na to wpadłeś? – głos Severusa przesycony był sarkazmem.

Lupin ostatni raz spojrzał w jego zimne oczy. Zamrugał, jakby nie dowierzając temu, co w nich wyczytał.

-Zgubiłeś ją! – momentalnie stracił wiarę w to, że dziewczyna w ogóle żyje – Ty ją naprawdę zgubiłeś!

Było mu już wszystko jedno. Przestał brać nieme groźby stojącego przed nim mężczyzny na poważnie. Wytrącił mu kubek z ręki i odepchnął od siebie Nietoperza. Fioletowa ciecz rozbryznęła się o kafelki na podłodze (wśród skorup porcelany).

-Nie będę ci się tłumaczył, Lupin – prychnął. W jego zachrypniętym głosie dało się słyszeć na raz wiele emocji, które starał się tłumić w sobie. Twarz Snape'a wciąż była niewzruszona, oczy zimne i bezwzględne. Jedynie ten głos mówił o wiele więcej, niż właściciel mógłby sobie życzyć. Zdradzał przepełniającą go coraz większą rozpacz i niepokój. Tak przynajmniej zdawało się w tym momencie Lunatykowi. Mistrz eliksirów odwróciłby się i ruszył do drzwi, gdyby Huncwot (tknięty tym odkryciem) nie przytrzymał go za rękaw szaty.

Severus pobladł ze złości.

-Jeśli myślisz, że mnie tutaj zatrzymasz, a potem znajdziesz ją i będziesz zgrywał cholernego bohatera...

-To się mylisz! – zaskrzeczał Remus parodiując go – Mógłbyś wreszcie przestać gwiazdorzyć – przewrócił oczami. Złapał go za ramiona i potrząsnął nim – Nie zabrałem ci jej idioto! Wykiwała nas oboje. Teraz jesteśmy kwita.

Wyjął z szafki butelkę Ognistej i dwie szklanki. Napełnił jedną z nich i wcisnął w dłoń Mistrza eliksirów. Ten opróżnił ją duszkiem, a potem roztrzaskał o ścianę – tuż obok głowy Lunatyka.

-Nigdy nie będziemy kwita – cisnął zaklęciem w Remusa tak niespodziewanie, że Huncwot nie zdążył chociażby mrugnąć. Osunął się na podłogę, a Snape z trzaskiem opuścił jego dom.


Już za późno na zmianyWhere stories live. Discover now