Rozdział 47

99 14 2
                                    

Tris

- Co jest, kurwa? - słyszę głos Nancy, w którym irytacja miesza się ze strachem.

Otwieram oczy i podnoszę wzrok na dziewczynę, która cały czas wciska czerwony przycisk.

- Co jest? - pyta Uriah, podnosząc się powoli z ziemi.

- Nie, nie, nie - powtarza tylko Nancy.

Nie musi robić nic więcej, żebym zrozumiała, co się stało. Ładunki nie eksplodowały, arsenał wciąż jest doskonale zaopatrzony.

Podnoszę przerażony wzrok na Tobiasa, który wygląda, jakby cały czas odsuwał od siebie prawdę.

- Musimy coś zrobić - mówię.

- Może... - Marlene rozgląda się dookoła - Może... - chowa twarz w dłoniach.

Patrzę na pozostałych.Will klęczy na ziemi, Lynn leży i tylko patrzy w niebo. Uriah podchodzi do Marlene i przytula ją do siebie. Peter siedzi spokojnie, oparty o kamień, z zamkniętymi oczami.

Nancy wyrzuca pilota na odległość kilku metrów, po czym uderza kolanami o ziemię i zaczyna walić w nią pięściami.

Wyglądają, jakby przegrali.

- Ruszcie się! - wołam. - Musi być jakiejś wyjście!

Odwracam się do Tobiasa. On na pewno ma jakiś pomysł, musi mieć, on zawsze...

- Tris - chłopak wyciąga ręce w moją stronę. - Posłuchaj...

- Nie! - krzyczę. - Nie będę słuchać! Cztery, nie możemy się teraz poddać!

Odsuwam się od niego i patrzę na innych. Patrzą na mnie ze współczuciem, żalem... Jedynie w oczach Petera widzę konsternację i zaciekawienie.

- Tris - odzywa się znowu Tobias.

- Czego? - odwracam się do niego, teraz już naprawdę wściekła. Dlaczego to on nie może posłuchać?

Tobias przykłada palce do ust i wtedy to słyszymy. Samochody.

Wytrzeszczam oczy i rzucam się w stronę kamieni, za którymi ukryliśmy plecaki.

- Pięć samochodów, pewnie około dwudziestu ludzi - stwierdza Tobias. Kiedy odwraca twarz w moją stronę nie potrafi ukryć niepokoju.

Zaciskam usta i wyciągam sięgam po broń.

- Lynn - Nancy wciska dziewczynie do ręki komunikator. - Powiedz pilotowi, że may kłopoty i musi przelecieć tutaj.

Lynn kiwa głową.

- Zostanę tu - odzywa się Peter. - Będę ją osłaniać.

Nagle w mojej głowie pojawia się wspomnienie dawnego Petera, który wszystko robił dla własnego interesu, chroniąc głównie własny tyłek.

- Okay - Nancy wzrusza ramionami i bierze swój plecak. Nie wiem, dlaczego go zabiera, skoro i tak wszystkie ładunki są pod arsenałem.

- Powodzenia - posyłam Peterowi smutny uśmiech, który on odwzajemnia.

Biorę głęboki wdech i razem z innymi wychodzę zza głazu. Wokół są porozrzucane mniejsze kamienie, za którymi może się ukryć tylko jedna osoba.

Odwracam głowę w stronę najbliższego samochodu. Zostały nam tylko sekundy. Opieram się plecami o jeden z głazów. Nigdzie nie widzę Tobiasa, ale wiem, że w tej chwili każdy może liczyć tylko na siebie.

Wyglądam zza swojej osłony i celuję do pierwszego samochodu. Moim celem jest kierowca. Przymykam jedno oko i pociągam za spust. W tym samym momencie pozostali też zaczynają strzelać.

Udaje mi się trafić i pierwszy jeep odrazu zmienia kierunek, jedzie prosto w Petera i Lynn. W ostatniej chwili rebeliant siedzący na miejscu pasażera przekręca kierownicę, za co jestem mu wdzięczna, chociaż wiem, że prawdopodobnie zaraz sama go zabiję.

Wszystkie samochody zatrzymują się niemal w tym samym momencie. Wyskakuje z nich około dwudziestu ludzi, może trochę mniej. Wszyscy stoją blisko siebie, zaledwie kilka metrów od nas.

Ktoś otwiera ogień w moją stronę, więc szybko chowam się z powrotem za kamień. Kątem oka rejestruje jakiś szybki ruch. Spoglądam w tamtą stronę i widzę Nancy, która ściska w ręku coś, co ma kształt wielkiej, podłużnej butelki.

"Na wypadek, gdybyście musieli wysadzić coś jeszcze."

Dziewczyna wyciąga zawleczke i rzuca ładunek w stronę samochodów. Zakrywam głowę rękami w momencie, kiedy najbliższy jeep wylatuje w powietrze.

Wyciągam pistolet nad osłonę i wypuszczam na ślepo serię kul. To mało prawdopodobne, żeby ktoś przeżył eksplozję, ale wolę mieć pewność. Potem chowam się i przeładowuje broń.

- Czysto? - słyszę skądś krzyk Uriaha.

- Tak! - woła Tobias, a ja się rozluźniam.

Dobrze, że Nancy wzięła ze sobą ładunek, myślę.

Ostrożnie wychodzę ze swojej kryjówki. Ze stojącego niecałe dziesięć metrów ode mnie samochodu buchają płomienie, raczej nie będzie co zbierać. Wokół leżą martwi rebelianci, na ciała których nie potrafię patrzeć. Zaledwie metr od miejsca, w którym stoję, leży oderwana ręka jakiejś dziewczyny.

Zakrywam usta dłonią i rozglądam się za pozostałymi. Tobias, Nancy i Will stoją kilka kroków dalej, więc podchodzę do nich.

- Gdzie Marlene i Uriah? - pytam.

- Marlene zobaczyła efekty wybuchu i teraz rzyga - odpowiada Will kręcąc głową. - Uriah trzyma jej włosy.

Uśmiecham się lekko, bo chociaż nasza sytuacja wcale nie jest zabawna, udało nam się wyjść z tego cało.

- Co teraz? - Nancy krzyżuje ręce na piersi. - Wracamy do miasta, czy macie jakiś genialny plan B? Bo jak narazie to ja odwalam całą robotę.

Mam ochotę jej przyłożyć, głównie dlatego, że nie licząc pewnych drobnych szczegółów, ma rację.

Powrót Uriaha i Marlene powstrzymuje mnie od komentarza. Chłopak obejmuje ramieniem blondynkę, która jest strasznie blada, niemal zielona.

- Chodźmy - Tobias splata swoje palce z moimi. - Najpierw musimy wrócić do Lynn i Petera.

Odwracam głowę w stronę miejsca, gdzie ukryliśmy plecaki i czuję ucisk w żołądku. Nie widzę ani Petera, ani Lynn. Dlaczego nie wyszli, kiedy było już po wszystkim?

- Peter?! - wołam, ale nikt nie odpowiada. - Lynn?!

- Tris! - Tobias chce mnie powstrzymać, ale wyrywam mu się i biegnę przed siebie. Chociaż na myśl o tym, ck mogę zobaczyć na miejscu mam ochotę zacisnąć powieki i stać w miejscu do końca świata, nogi same mnie niosą.

Bez zastanowienia wbiegam między skały. Gdyby jakiś rebeliant tu był, już byłabym martwa.

Na stosie plecaków leży Lynn. Ma zamknięte oczy, a z boku głowy leci jej krew.

Peter zniknął.

Safe ✔Where stories live. Discover now