Rozdział szesnasty

1 0 0
                                    

Wielki wybuch i towarzyszący mu huk przerwał nieustannąmelodię krzyków i uciszył ludzi, będących ofiarami napadu na prezydenta. Po sali powoli przemieszczał się wielki obłok w odcieniu smolistej czerni. Był tak gęsty, że ludzie, którzy byli nim otoczeni, nie mogli zobaczyć tego, co dzieje się niecały metr dalej od nich. Początkowy szok przemienił się w jeszcze większą panikę. Tym razem ludzie bez opamiętania zaczęli biec w przeróżne strony, zderzając się ze sobą i przydeptując po tych, którzy potknęli się o własne nogi i upadli na zimną posadzkę. Słowo „chaos" nie pasował już w ogóle do tego, co się tam działo. Wyjściem z tej sytuacji było wydostanie się z sali, lecz i to było nieosiągalne dla większości. Ludzie, przesiąknięci do granic możliwości lękiem o swoje życie, zaczęli rzucać się jeden na drugiego, często atakując policjantów i agentów do zadań specjalnych. Ci drudzy sprawnymi ruchami uniemożliwiali atak cywilowi i ściągali go na ziemię. Za to ci pierwsi, kompletnie nieprzygotowani na taki sytuacje, wyciągnęli broń i zaczęli strzelać. Niewinni obrywali pociskiem w kończyny, a także w brzuch i czaszkę. Tonąc w kałuży własnej krwi, modlili się, aby śmierć nadeszła szybko i zabrała ich z tego piekła. Żaden nigdy nie spodziewałoby się, że będzie mu dane umrzeć tak młodo i w takim miejscu. Większość miała nadzieję, że będąc na konferencji samego prezydenta, zdobędą sławę i szacunek podwładnych, a tym samym wyższe stanowisko i ciekawszą pracę. Kiedyś żądali szczęścia i długiego życia, teraz błagali o szybkie zejście z tego świata.


***


To, co działo się na sali, przerażało go. Nigdy nie spodziewałby się, że znajdzie się w takim miejscu i zobaczy tyle ludzkiego cierpienia i krwi. Jego opanowanie i spokój staczały się do granicy wytrzymałości. A kiedy kobieta, która krzykiem rozpoczęła ten zamęt, upadła na posadzkę tuż obok, a z jej głowy przez małą dziurkę w tętnicy na szyi wypłynęła lawa krwi, załamał się od środka. Przyglądał się prosto w jej oczy, które powoli gasły, gubiły blask życia. Przez ułamek sekundy widział Śmierć, śmiejącą mu się prosto w twarz.


- O Boże – wyszeptał zachrypłym głosem i poczuł jak na jego brzuchu opiera się jakiś ciężar, który bujał się we wszystkie strony. Chwilę później przed twarzą ujrzał metalowe narzędzie, zadające śmierć i delikatną kobiecą dłoń. Jego serce zaczęło bić jak oszalałe. Z lekkim oporem podniósł nieznacznie głowę. Ujrzał ją. Klęczała, oparta klatka piersiową o jego brzuch. Trzymając w dłoni pistolet, wpatrywała się w jego twarz ze spokojem, który pokazywał, że ma doświadczenie w takich sytuacjach. Ilustrowała go wzrokiem i z chwilowym lękiem zatrzymała dłoń w powietrzu. Sekundę później uśmiechnęła się delikatnie. Przyciągnęła dłoń do siebie i wycelowała. Nie słyszał wystrzału, ale poczuł opadający proch, który drażnił jego w nos. 

Podrapał się w niego zdrętwiała ręką, nadal wpatrując się w kobietę, która strzelała z wielką wprawą do oszołomionych policjantów. Myślała, że skoro na niego nie patrzy, to o nim zapomniała. Delikatnie podniósł się na łokciach i momentalnie poczuł opór, który stawiała, wyciągnięta ku niemu, ręka dziewczyny. Opierając ją władczo o jego klatkę piersiową, nakazała:

- Leż i nie podnoś się. Chyba, ze chcesz strącić coś więcej niż własną godność.Usłuchał i głowił się nad tym, dlaczego sądziła, że stracił godność. Czy zrobił coś nieodpowiedniego? Nie pamiętał, miał pustkę w głowie.


***Wszystko wymknęło się spod kontroli. Według jej dobrze przemyślanego planu, miała być już w drodze do Kanady z czystym sumieniem, że wyprzedziła straszną dziewiątkę i ocaliła prezydenta.

AmazonkaWhere stories live. Discover now