Rozdział osiemnasty

1 1 0
                                    

Dzwonek nad drzwiami antykwariatu zabrzęczał wesoło. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna o młodych rysach twarzy, skrytymi pod płachtą czarnego, mokrego płaszcza. Spojrzał na regały zapchane starymi książkami z nieukrywanym wstrętem i ruszył w stronę długiego blatu, który służył jako lada. Chrząknął znacząco i po chwili zza wielkiego regału z książkami o tematyce wojennej wyszedł zgarbiony starzec z brodą, która ciągnęła się niczym biała wstęga po podłodze. Zakasłał z cicha i obrzucił przybysza spojrzeniem pełnym wzgardy i obrzydzenia.


- Witaj Armanie. Czego tym razem potrzebujesz? – zapytał starzec, przechodząc od razu do rzeczy, opierając się o jedną z wysokich półek, pokrytych grubą warstwą kurzu.


- Informacji. – odparł spokojnie chłopak, całkowicie ignorując niechęć w głosie starca. Podszedł do jednej z półek i wyciągnął gruby tom z poezją, pochodzącą jeszcze z czasów wojny. – A czegóż innego? Jesteś przecież najbardziej poinformowaną osobą w całym stanie. Czyż nie Atto? Sadzę, że na pewno udzielisz mi bezbłędnej odpowiedzi na moje kolejne pytanie. Czy wiesz, gdzie znajduje się kryjówka Samanthy Rose?


- Być może wiem. Niestety nie podam ci jej, dopóki nie dowiem się po co ci ta informacja? - odrzekł zjadliwie Atto. Nie był, aż tak głupi, aby podawać tak cenne informacje jak dania w restauracji. Faktycznie znał dobrze Morningside, prawdopodobnie tak dobrze jak swój własny antykwariat. Znał ludzi, przejrzystych niczym szkło, których sekrety były dla niego tematem tabu. Wiedział, gdzie znaleźć najciemniejsze miejscówki w mieście i gangsterów, którzy czekają na okazję łatwego zarobienia kasy. Znał także Armana i wiedział, że jego spotkanie z Amazonką, przyniesie więcej kłopotu niż korzyści. Od dawna było wiadome, że tych dwoje nienawidziło się równie mocno jak trwałe były fundamenty pod Murem Chińskim.


- Nie powinienem udzielać ci tej informacji, chociaż wiem, że wkrótce sam się dowiesz. Ale skoro od teraz działam solo, nie powinienem mieć kłopotu z innymi, których ta wiadomość mocno by zdenerwowała. – odpowiedział bezbarwnym tonem głosu i odłożył książkę na miejsce. – Czy wiesz co się wydarzyło tydzień temu?


Starzec skupił się przez chwile i przypomniał sobie każde wydarzenie, które miało miejsce siedem dni wcześniej. Nielegalny handel zabytkami sztuki w porcie, który zakończył się akcją policji. Małe i niemiłe spotkanko gangów na drugim końcu miasta. Nowa dostawa sprzętu ciężkiego kalibru do starych hangarów, fundowana przez zagranicznego mafiosa. Pożary, zamieszki i interwencje policji. Tego było o wiele więcej.


- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Działo się zbyt wiele i bardzo krótkim czasie.


- Ty stary głupcze. Mógłbyś sobie kupić telewizor! – wycedził przez żeby Arman i wziął głęboki wdech, który miał go uspokoić. Zbyt szybko się denerwował. – Czy zamach na prezydenta nic ci nie mówi?


- Nieudane akcje o korzeniach politycznych mnie nie obchodzą. – machnął ręką Atto i obrócił się przodem do lady. Złapał gruby plik kartek i sprawdzał dokładnie, powypisywanie cyfry na każdej z nich. Arman podszedł do niego i przyjrzał się jego sprawnym ruchom.


- To pewnie nie wiesz, ze ósemka stałych bywalców w tym miejscu, nie żyje? – wyszeptał mu tuż obok ucha. Dłonie starca zatrzymały się, a on sam gwałtownie obrócił się w stronę mężczyzny.


- Kto był, aż tak dobry by zabić wyszkolonych zabójców? – poczuł jak strach atakuje jego wnętrze. Przysunął krzesło i usiadł tylko po to, aby zapanować nad nagłym drżeniem nóg.


- Odpowiedzialna jest za to osoba, o którą wcześniej pytałem. – powiedział powoli młodzieniec, aby każde słowo dotarło do starca. – Straciłeś bardzo dobrych klientów, nieprawdaż? Te nielegalne kombinacje, papiery. Wspaniała współpraca, zniszczona w jednej sekundzie przez jedna smarkulę, która nagle dostała wyrzutów sumienia.


- Nie mogę uwierzyć, że była do tego zdolna. – wyszeptał starzec, nieświadomie błądząc po podłodze antykwariatu. – Ale ty żyjesz. Jak to możliwe?


- Wiesz jestem dobrym obserwatorem. Czmychnąłem, gdy sytuacja zrobiła się nieciekawa. A to wszystko przez tę głupią dziewuchę. – zagrzmiał nad starcem niczym grom.


- Amazonkę?


- Nie. Ona nie była by, aż tak głupia, aby rozpocząć to całe przedstawienie. Chodzi mi o Rubina. Straciła nerwy i zbyt wcześnie rozpoczęła, tak świetnie zaplanowaną akcje – powiedział spokojnie Arman, jakby opowiadał o głupim falstarcie na igrzyskach. – Zapłaciła za to, głupia. Osobiście tego dopilnowałem, by smażyła się w piekle razem z innymi.


Atto nie chciał znać szczegółów. Teraz pragnął pozbyć się z tego miejsca, tej chodzącej kreatury. Zrozumiał, ze podanie adresu Samanthy było jedynym wyjściem z tej sytuacji. Niestety głos odmówił mu posłuszeństwa.


Wyciągnął dłoń po jedną z małych karteczek, leżących na ladzie i nabazgrał na niej adres.


- Dziękuję Atto. – jego słodki głos, wzbudziły w nim odruch wymiotny. Jeszcze na progu usłyszał głos mordercy:


- Niech cie nie zdziwi wiadomość o śmierci prezydenta, drogi przyjacielu. Jak widać popołudniowa herbatka będzie dla niego zabójcza.


Szaleńczy rechot niósł się ulicami jeszcze długo po tym jak zniknął za rogiem.


***


Zamknęła drzwi swojego mieszkania na trzy spusty, pozostawiając w nim puste, sprawiające ból wspomnienia. Wzięła w dłoń średniej wielkości walizkę i wyszła z budynku. Spojrzała ostrożnie w lewo, a następnie w prawo i nie wyczuwając niebezpieczeństwa, ruszyła w stronę zaparkowanego na chodniku auta. Wsiadając, rzuciła walizkę na stertę pudeł, przepełnionych sprzętem szpiegowskim i oparła delikatnie głowę o kierownice pojazdu. Biorąc głęboki wdech, przekręciła kluczyk w stacyjce, a jej świeżo przefarbowane, czarne włosy opadły na jej oczy. Odgarnęła je i spojrzała na drogę. Pustą i zakurzoną jak jej życie.


Minął tydzień od dnia, w którym okazując bezwzględność, straciła wszystko. Zmieniła wygląd, nazwisko, a teraz zmieniała dom. Postanowiła żyć normalnie. I na tyle skromnie jak mogła. Musiała zacząć od nowa, od samego początku i żyć tak jakby nic się nie wydarzyło. To było trudne.


Powoli ruszyła autem, bujając się na boki, przy każdym nierównym kawałku kostki. Minęła bloki i pobliski park, wjechała na asfaltową ulice i nacisnęła mocno pedał gazu. Ruszyła z wielką szybkością w stronę nowego życia.

AmazonkaWhere stories live. Discover now