Rozdział 23 - rok VII

1K 77 16
                                    

Różdżki...Mroczny Znak...Rodzina Pickle została oficjalnie uznana za zmarłą...Koniec poszukiwań...Julie nie wróci...Julie nie żyje...

Siedziałam ciągle na tym cholernym fotelu a słowa dyrektora docierały do mnie jak zza szyby. Były przytłumione, a ja sama nie wiedziałam co się w zasadzie w okół mnie dzieje. 
-Wiem, że to dla was szok - mówił dyrektor - Lily, czujesz się na siłach aby wrócić do dormitorium? - zapytał mnie delikatnym głosem. Zaprzeczyłam a po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Nasza Julie. Kochana, sarkastyczna i pewna siebie. Nasza Julie, która kochała nas tak mocno. Nasza Julie, która potrafiła potrząsnąć nami tak jak nikt inny. Tylko ona potrafiła odciągnąć mnie od zrobienia mnóstwa głupot...A teraz jej nie ma... Zamordowali ją. Ją i całą rodzinę. Z mojego gardła wydarł się szloch...

-Chcecie zostać sami? - Dumbledore zwrócił się do James'a.

-Zajmę się nią Profesorze. Nie będziemy tu długo - odparł chłopak.

-Zostańcie jak długo chcecie, nie martwcie się. Szlabanu za to nie dostaniecie - po tych słowach mężczyzna wstał i opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie zapłakaną w fotelu i zszokowanego Potter'a. Schowałam twarz w dłonie i nadal szlochałam, ból po utracie ukochanej przyjaciółki był nie do zniesienia, jak to się mogło tak potoczyć?! To moja wina! Na tej cholernej Pokątnej powinnam jej pilnować a nie jak ostatni tchórz się chować! Jak mogłam być tak okropną przyjaciółką?!

-Lily - usłyszałam jak James cicho wypowiada moje imię i siada na oparciu mojego fotela, by chwilę później poczuć jego ciepłe ramiona oplecione wokół mnie. Nie myślałam absolutnie o tym co robię, bezwiednie uklękłam na moim siedzeniu i mocno wtuliłam się w chłopaka. 

-To moja wina - wyszlochałam w jego koszulę.

-Nie mów tak, nikt nie mógł wiedzieć, że dojdzie do czegoś takiego - odparł, delikatnie gładząc mnie po włosach.

-Powinnam jej pilnować!

-Byłaś ranna..

-To mnie nie usprawiedliwia.

-W takim razie mnie i Syriusza nie usprawiedliwia walka z Voldemortem, Petera nie usprawiedliwiają dwaj śmierciożercy a Lunatyka Greyback! - podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy, które patrzyły na mnie czule - Lily, to co się wydarzyło nie jest twoją winą, ani moją ani nikogo innego jak Voldemorta i jego popleczników. To oni zabrali Julie i ... i ją...

-Nie mów tego na głos - zajęczałam znowu chowając twarz w jego koszuli.
-Dobrze Lilcia - przytulił mnie jeszcze mocniej - ale posłuchaj to nie jest twoja wina. Przecież porwali całą jej rodzinę z ich domu. Lily gdyby Julie nie było na Pokątnej to istnieje możliwość, że zabrali by ją wtedy z domu. Ja wiem, że przykro ci tego słuchać ale prawda jest taka, że śmierciożercy dorwaliby ją tak, czy siak - wiedziałam, że James może mieć rację. Jednak nie potrafiłam się pogodzić z tym, że ktoś z góry skazał moją przyjaciółkę na śmierć. Z mojego gardła znowu wyrwał się szloch a James ciągle mocno trzymał mnie w ramionach, ja sama chwyciłam się go kurczowo i trzymałam niczym ostatniej deski ratunku, przed popadnięciem w czarną rozpacz po mojej przyjaciółce.

W końcu jednak uspokoiłam się, kojąca obecność James'a, to jak trzymał mnie w ramionach, jak gładził po włosach i delikatnie muskał ustami moje czoło sprawiło, że łzy w końcu przestały płynąć. Odsunęłam się od niego i przetarłam ręką twarz ocierając resztki łez.
-Dzięki- posłałam mu słaby uśmiech a on zrobił dziwną minę- Co? - zapytałam zdziwiona.
-Bo wiesz...miałaś makijaż - zrobił głupią minę a ja podeszłam szybko do lustra wiszącego na jednej ze ścian.
-Oh - wyglądałam jak smutny miś panda, mój makijaż spłyną na twarz razem ze łzami - wyglądam okropnie! - zajęczałam - wyglądam jak panda.

Lily - Możemy płonąć jaśniej, niż słońceWhere stories live. Discover now