Rozdział 6

142 11 0
                                    

  Z urazą pozwolił się obszukać przed opuszczeniem ośrodka. Tak jak przypuszczał, chłopaka tam nie było. Wyjechał stamtąd i wrócił do domu. Ku swojemu zdumieniu zobaczył światło nad drogą. Przyjrzał się i rozpoznał strój i maski. Śmierciożercy... Raptownie zatrzymał samochód. W końcu sobie przypomniał. Wyjął z torby ulubioną książkę. „Największe osobistości magiczne dwudziestego wieku". Otworzył spis i przejrzał kraje. W końcu znalazł go na pięćset dwudziestej stronie i otworzył ją. Wczytał się w tekst.

- Mam cię, Harry Potterze. – uśmiechnął się.

Uderzenie w maskę zaskoczyło go. Samochód był otoczony śmierciożercami. Przewrócił oczami. I wysiadł.

- Jakiś problem? – spytał łagodnie.

- Oślepiasz mistrza, głupi mugolu!

- Co, Voldemorta? – spytał z podłym uśmiechem.

Spojrzeli po sobie. Po chwili pojawił się Voldemort. Spojrzał na niego wściekłymi oczami.

- Więc wiesz kim jestem. – syknął. – Ty mała szlamo.

- Nassswanie kogosss ssszlamą jessst Obrasssą. – odsyczał spokojnie.

- Znasssz mowę węży?

- Znam ale nie przepadam za nią. – wrócił na angielski. – Poza tym jestem arystokratą czystej krwi pochodzenia japońskiego.

Zgasił światła i odmienił się.

- Mam tajną misję, zebrać dane o słynnym Potterze, więc udaje mugola. – oparł się o maskę. – Dumbledore strasznie chroni dane o nim.

- Po co ci one? – usiadł obok.

- Nie wiem. Potrzebuje je szef sił specjalnych. Marato jest kimś, kto nie zdradza swoich pomysłów. Dziwne, że tak spokojnie rozmawiamy.

- Pfff. Nie mam powodu zabijać kogoś z misją. Zwłaszcza, jeśli mogę skorzystać. Masz już coś?

Pokazał mu dane.

- Niewiele. – mruknął po przejrzeniu kartoteki. – Był zgwałcony?

- Tak. – zarumienił się. – Marato odkrył to przy likwidacji zawodowego mordercy z Hongkongu. Może dlatego go szuka. Raczej to rzadkość, by ktoś przeżył po spotkaniu z tym dupkiem dłużej niż rok. Wiesz co... zrób coś dla mnie.

Voldemort spojrzał na niego w szoku, ale schylił się i wsłuchał w plan.


***




Tymczasem nic nieświadomy czarnowłosy chłopak następnego dnia siedział z przyjaciółmi nad jeziorem.

- Harry, masz zamiar w końcu odrobić pracę domową? – Hermiona westchnęła z męką.

- Nie. – spojrzał na wodę.

Ron parsknął z rozbawieniem. Harry zmienił się od wydarzeń w ministerstwie. Gdyby nie wparowanie Knota i Umbrigde, Syriusz by odszedł. Teraz był już uniewinniony, ale miał sankcje. Do dzisiaj nie rozumiał, dlaczego zjawiła się ta krowa. Cały rok go katowała, ale osłoniła sobą. Sprała Malfoya, aż miło było popatrzeć. Wtedy po raz pierwszy pokazał, że ma ich gdzieś. Odwrócił się i odszedł stamtąd. Nie komentował wojny ani walki. W sumie teraz nie odzywał się do nikogo. Tylko do gwardii lub przyjaciół. Nie ufał ludziom.

- Harry. Powinieneś się uczyć.

Uniósł głowę i zobaczył Voldemorta na drzewie. Celował różdżką w Hermionę, więc nawet się nie poruszył.

- Chciałeś coś? – zmrużył oczy.

- Zaciekawiła mnie plotka o tobie. Naprawdę obciągasz facetom? Nic dziwnego, że Dumbledore tak cię trzyma przy sobie...

Nie zdążył skończyć, jak pomknęło w niego zaklęcie. Cudem odskoczył. Wylądował na trawie. Zaraz uczniowie zapiszczeli i odsunęli się. Harry dyszał. Naprawdę, skąd ludzie biorą pomysły na takie plotki?!

- Harry!

Dumbledore od razu zaatakował wroga. Ale nie tylko on. Zrobił to również wysoki mężczyzna. A kilkanaście osób odciągnęło siłą Pottera do zamku.

- Coście za jedni?! – wyrwał im się w artium.

- Nieważne. Szef kazał mieć na ciebie oko, aż przyjedzie. – jeden z nich spojrzał.

Reszta zabezpieczyła otoczenie.

- Moi przyjaciele tam są! – ruszył do wyjścia.

- Nie martw się o nich.

Siłą odprowadził chłopaka do dormitorium. Potem zablokował portret i pokój chłopca. Ten wściekał się, miotał zaklęcia ale to było na nic. Bariera nie przepuściła go. Usiadł w końcu na łóżku... i trafił na coś dłonią. Spojrzał na dwie paczuszki.

- Co do? – mruknął.

Wziął większą i ostrożnie odwinął papier. Zobaczył szklaną rzeźbę przedstawiającą gryfa. Wewnątrz płonął ogień, oświetlając pomieszczenie.

- Jakie śliczne. – szepnął i ostrożnie postawił to na łóżku.

Przeszukał opakowanie, ale nic nie było. Sprzątnął więc je i zabrał się za drugą paczkę. Wewnątrz był dres. Ciemnozielony, elegancki. Na nim był srebrny wisiorek a przy nim list. Wziął w rękę kopertę. Była zaadresowana jego imieniem. Otworzył ją i wyjął elegancka kartkę. Pachniała różą.


Witaj, mój mały.

Mam nadzieję, że spodobały ci się prezenty. Chciałbym, byś założył ubranie i wisiorek na ten weekend. Nie bój się, to nic nie szkodzi. Najprawdopodobniej będę wówczas w sprawie obrony u dyrektora. To tylko taki miły gest. Niestety, to spotkanie i data nie są pewne...
Z wiadomych powodów na razie nie mogę ci ujawnić, kim jestem. Powiem tylko, że mój oddział dobrowolnie postanowił chronić cię aż ustali się kwestie obronne. Teraz jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. Wyjaśnię więcej, jak się spotkamy – o ile założysz dres i dzięki temu cię rozpoznam.

Nie martw się, jak oddzielą cię od przyjaciół. To ponad sto osób. Oddzieli cię co najwyżej połowa, reszta ich ochrania. Teraz jest u was Ambasador, załatwia spotkanie. To on podarował ci prezenty. Są ode mnie ale na razie nie mam jak wręczyć ci osobiście. Ucz się i czekaj spokojnie na spotkanie.

M.T.


Harry zamrugał i jeszcze raz przeczytał list. Ktokolwiek to był, chciał czy nie, zaciekawił go na maksa. Rozpakował prezent i przyjrzał się im. Nie były takie straszne.

- Harry?!

- Tutaj, Ron. – zawołał.

Ron i Hermiona wpadli i zamarli na widok rzeźby.

- Ojej, wiem co to jest. – podeszła i obejrzała ją z czcią.

- Kawałek szkła. – rudzielec wzruszył ramionami, siadając przy zaskoczonym Harrym.

- To czysta magia ognistego żywiołu uwięziona w szkle. – powiedziała. – Produkuje się to w Japonii i kosztuje tysiące galeonów. Skąd to masz?!

Teraz to i Ron zerknął na niego.

- Nie wiem. Dostałem to wszystko.

Podał im list. Zapoznali się z nim i Hermiona zamyśliła się.


***




Akagi skończył opatrywać Voldemorta.

- Więc drużyna Marato jest przy nim? Dziwne. – usiadł naprzeciwko.

- Tak uważasz? – Malfoy zebrał opatrunki.

- Nie osłaniałby kandydata. – wzruszył ramionami. – Co jest grane?

Voldemort również milczał. Może to go zaskoczyło, ale nie pokazał tego. To co chciał, osiągnął. Odkąd usłyszał, że chłopaka zgwałcono, zwrócił uwagę na jego anatomię. Harry był niskim chłopakiem, aczkolwiek teraz urósł. Włosy lekko opadły mu – pewnie zapomniał je ściąć. Oczy schował za tymi szkłami. Gdyby nie one, byłby nawet ładny. Podniósł się.

- Żegnaj. – powiedział i deportował się.

Akagi przez chwilkę milczał. Potem ruszył zrobić obiad. Właśnie kroił mięso, gdy ktoś zatrzymał się na podjeździe. Po chwili drzwi otworzyły się.

- Wynocha z kuchni, niedojdo!

Obejrzał się i zobaczył wchodzącego tam Akirę. Oddał mu to bez protestu, musnął usta i ruszył do salonu. Marato siedział przy stole i sączył wino.

- Na pusty żołądek? – podał mu niedojedzoną kanapkę.

- Niedawno jadłem. Co to za zamieszanie? – wskazał mu na sofę.

- Wiesz, kogo zerżnąłeś? – usiadł i nalał sobie wino.

- Przyszłego męża. – Marato westchnął.

- Nie. Harry'ego Pottera, jedyną osobę, która przeżyła Avadę i tym samym posłała w diabły Voldemorta na kilkanaście lat. – podał mu książkę.

Akira aż wyjrzał z kuchni. Marato zaczytał się w danych. Spojrzał na zdjęcie chłopca. Był śliczny. Tylko troszkę oszpecony.

- Wyrósł na piękną istotkę. Dałeś prezenty?

- Tak. Zamieszanie polegało na przekonaniu Voldemorta na spacer do Hogwartu. Twój oddział odseparował małego i pilnują go. Ale dzięki temu, że dyrektor nie wie, że to my go wpuściliśmy, to obawia się o bezpieczeństwo uczniów. Ambasador załatwił wam na dziesiątą rano w sobotę spotkanie.

- Skąd wiesz, że się obawia? – Akira wrócił do smażenia mięsa.

- Ambasador mówił. – Akagi uniósł kieliszek w toaście. – Dumbledore jest zachwycony spotkaniem z twojej inicjatywy. Odpowiednio nakierowana rozmowa i chłopiec jest twój. Dyrektor jest jego magicznym opiekunem. Może wydać go w aranżowanym małżeństwie, jak staniesz po ich stronie.

- Pomyśle. A prezenty?

- Nie ja je dawałem tylko ambasador. – Akagi uśmiechnął się.

Marato również odpowiedział uśmiechem i spojrzał ciepło na zdjęcie. Harry... Troszkę dopracuje mu wygląd. I będzie bożyszczem tłumów. Przymknął oczy i westchnął. Może było to podłe, ale pragnął znów go mieć. Chłopiec był stworzony dla niego.

- A czy ma kogoś? – zaniepokoił się.

- Martwił się o przyjaciół. Nie wspominał o bliższej osobie.

- Wspaniale. – wstał i ruszył na górę.

Rozpakował się w swoim pokoju. Spojrzał ciepło na prezenty dla chłopca. Powinno mu się spodobać.

- Kolacja, gadzie! – usłyszał z dołu.

- Idę.

Wyszedł i zamknął drzwi na klucz. Ostatnie, co mu trzeba, to wścibski Akira i jego napalony kochanek. Zszedł do jadalni i usiadł nad talerzem. Już nie mógł doczekać się soboty.   

HonorWhere stories live. Discover now