Rozdział 9

118 10 0
                                    

  Harry leżał na łóżku w skrzydle szpitalnym. Pielęgniarka podała mu gazety. Już wiedział, że dyrektor wciąż jest jego opiekunem. Oba plany Knota zawiodły, gdyż Wizengamot przychylił się do wyjaśnień Albusa. Innymi słowy, jest sprzedany. Ron i Hermiona nic nie mówili. Zresztą nawet nie zdążyli. Wyproszono ich. Wewnątrz było dziesięć osób. Durni ochroniarze. Pilnują go, by się nie zabił. Ciekawe jak miałby to zrobić. Był skuty kajdankami i miał mało możliwości na ruch. Usłyszał otwieranie drzwi.

- Witaj, Harry. – dyrektor podszedł i usiadł na łóżku.

Łup! Sekundę potem leżał na podłodze i tylko kajdany ocaliły go przed drugim uderzeniem. Ochrona interweniowała i przypięła go całkowicie do łóżka.

- Jest dość agresywny.

- Zauważyłem. – Albus podniósł się.

Spojrzał na ucznia.

- Harry, zrozum...

- Zrobisz to a zostanę śmierciożercą i was wymorduję! – syknął wściekle.

- Marato zabiera cię do Japonii. Nie będziesz miał opcji wyjazdu. Te groźby i bunty nie mają sensu.

- Przestań się fałszywie uśmiechać bo zwymiotuję na ciebie, gnoju.

Ochrona westchnęła. I tak był milszy, niż wówczas, gdy się obudził.

- Harry, będzie ci dobrze, wierz mi...

- Przestań udawać, że ci na nim zależy, pedale. Interesuje cię tylko to, co ci przynosi korzyści. – usłyszał za sobą.

Pielęgniarka podeszła i zasłoniła sobą chłopca.

- Co, masz zamiar sprawdzić, czy jest dobry w łóżku? – warknęła. – Wynoś się stąd.

- W końcu ktoś rozsądny. – Harry uśmiechnął się do niej.

- Każdy jest po twojej stronie. – poprawiła mu włosy. – Wynocha, on musi zjeść a przez ciebie skuli go jak śmiecia.

Podeszła, złapała dyrektora za fraki i wyrzuciła na korytarz. Ochrona uwolniła chłopca z dodatkowych kajdan. Szybko cofnęli się a Harry usiadł. Złapał za tacę i zaczął jeść obiad.

- Szkoła walczy o ciebie. Pierwszy raz są tak zjednoczeni. – usiadła przy nim.

- Tak? – zamarł z ziemniakiem przy ustach.

- Tak. Wiem, że nauczyciele odejdą, jak to zrobi. Uczniowie porzucą szkoły, ale dopiero wówczas, gdy on cię zabierze. Nie chcą zostawić cię samego.

- Dzięki. Ale to i tak nic nie da. – nie miał złudzeń.

- No nie wiem. Termin ślubu musi podpisać Knot. A on i Umbrigde są po twojej stronie.

Parsknęli śmiechem. To było dość kontrowersyjne. Ale nie narzekał.

- Długo mam tu siedzieć? – skrzywił się.

- Do piętnastej na pewno. Potem musisz się umyć. Będzie na osiemnastą.

Zajęczał i oklapł. Dlaczego musi tutaj wracać? Co za chamstwo. Powrócił do jedzenia, analizując swoje możliwości i szanse.


***




Marato poprawił swój płaszcz i spojrzał na zamek. Oklejony śniegiem wyglądał prześlicznie. Zazwyczaj nie cierpiał listopada, ale... Z rozmyślań wyrwał go huk na drugim piętrze. Pobiegł tam i zobaczył krztuszącego się podwładnego. Zaraz mu pomógł.

- Harry... Rzucił coś i uciekł... - wyrzęził.

- Dokąd?

- Wyjściem. – wskazał na nie. – Ma na nogach i rękach łańcuchy, nie pytaj po co.

Zamrugał, ale ruszył na korytarz. Rozejrzał się i zobaczył niknące fale na zalanej części. Pobiegł nią. Wypadł zza narożnika i zobaczył chłopaka, wchodzącego do starej łazienki. Posłał krótkie zaklęcie i wiedział, że nie wyjdzie oknem czy drzwiami bez jego osoby. Wbiegł do środka. Zabezpieczył drzwi.

- Harry?

Cisza. Oczywiście nie oczekiwał, by się odezwał. Zabezpieczył drzwi i obszedł łazienkę. Ale poza duchem, nigdzie nikogo nie było. Usiadł na oknie.

- Spokojnie. Bez pochopnych wniosków. – mruknął. – Nie mógł wyjść stąd przez okno, ściany i drzwi.

Zbadał sufit zaklęciem, ale też nie było schodów czy drabiny. Została się podłoga. Równie brudna jak... uśmiechnął się i podszedł do drzwi po swoich śladach. Troszkę zaklęć diagnostycznych i złapał ślad, prowadzący do... umywalki. Oparł się o nią.

- Miał tyle do wyboru, ale podszedł do tej najbardziej zardzewiałej.

Obejrzał ją uważnie. Wyglądała identycznie jak tamte. Rzucił kolejne zaklęcia diagnostyczne i jeden mały punkcik zalśnił. Odcisk palca przy wężu wyrytym na kranie. Chrząknął.

- Więc znasz mowę węży, mój mały. – mruknął.

- Zna. – duch spoglądał na niego.

- Dziękuje. – zmienił postawę. – Otwósssz sssię! – zasyczał.

Krany ruszyły się i zaczęły opadać i rozstępować się, pokazując przejście. Opuścił się w nie magią. Widział, jak ono zamyka się za nim. W końcu wylądował i nauczony doświadczeniem rzucił zaklęcie poszukiwania. Ślady wskazywały, że Harry wyleciał z impetem i przerył podłogę.

- Świetnie, a ja nie mam bandaży. – mruknął na krew na jeden z kostek zwierzęcia.

Pobiegł do przodu. W pewnej chwili zrozumiał ogrom kłopotów. Na wąskim przejściu było pełno krwi. Rozwalił je i pobiegł dalej, kątem oka oceniając sporą skórę. Miał nadzieję, że to coś nie dostało małego. Dotarł pod drzwi, ale nie były do końca zamknięte. Nakazał im się całkiem otworzyć i wszedł do sporej komnaty.

- Sądząc po zdobieniach i posągu, to legendarna Komnata Tajemnic. – mruknął.

Rozejrzał się i zobaczył węża... czy raczej śmierdzące szczątki.

- Brawo. Ktoś zatłukł bazyliszka. – uśmiechnął się, kontynuując obserwacje.

Po chwili znów obejrzał się na szczątki. Ruszył do nich. Ostrożnie obszedł je i odetchnął z ulgą. Dobrze mu się zdawało, że widzi czerwoną wodę. Harry opierał się o węża. Przyklęknął przy nim i dotknął różdżką rany. Ta została owinięta bandażem. Kiedy zdejmował mu kajdany, chłopak poruszył się.

- Już? – zerwał również kajdany z nóg.

- Ty?! – Harry odsunął się.

Rzucił się do przodu i docisnął go do posadzki.

- Uspokój się, dzieciaku. – westchnął. – Zwariowałeś czy co?

- Mówisz o sobie? Tak, ty zwariowałeś! – wycedził chłopak. – Nikt cię nie prosił, byś przyjeżdżał i rujnował mi życie!

- Ochronię cię.

- Sam się ochronię. Nikomu nie ufam.

- Nie musisz. – Marato wstał.

Wziął go na ręce i ruszył do wyjścia. Całą drogę przeszli w milczeniu. Harry nawet się nie wyrywał, bo to nie miało sensu. Czuł magię, jaka go krępowała. Nieoczekiwanie Marato postawił go na ziemi. Zerknął na niego, zachwiawszy się.

- Co znów? Sumienie ruszyło? – potarł ramię.

- Wydaje mi się, że rozmowy nie przekonały cię do tego pomysłu.

- Rozmowy? – roześmiał mu się w twarz. – Powiem ci, jak wyglądała ta twoja rozmowa. Zakuciem mnie w kajdany i niewolą bez możliwości rozprostowania kości. No, teraz się ciesz, że mnie poniżyli przez ciebie. Tego chciałeś, nie?

- Nie. Chcę cię po prostu zabrać stąd jak najszybciej. – Marato oparł się o ścianę. – Dopóki on żyje, jesteś w niebezpieczeństwie. Potem wrócimy.

- Słuchaj. – Harry uspokoił się. – Więcej kłopotów sprowadzasz na mnie ty, niż Voldemort. Po prostu wyjedź i zapomnij o mnie. Takie to trudne?

- Nie mogę. Po tym, co ci zrobiłem musze wyrównać ci dług lub umrzeć.

- Proszę bardzo, wyceniam dług na sto galeonów. Zapłać i spadaj. – Harry usiadł na wylocie rury.

Marato zachichotał.

- Tak nie da rady. To prawo mego kraju określa, jak mam go spłacić. Muszę poślubić cię, zapewnić ci utrzymanie, prestiż, szacunek.

- Nie chcę tego. Chce po prostu być wiecznie samotną osobą, która skończy szkołę i zniknie ze świata magii. Uczę się tu tylko ze względu na pamięć o rodzicach.

Westchnął i podszedł bliżej. Wziął go w ramiona i wleciał w tunel.

- Będzie dobrze. Zobaczysz.

Harry w odpowiedzi ugryzł go w szyję. Marato zachichotał. Wkrótce opuścili tunel i wylądowali w łazience. Zdjął zaklęcia i ruszył do wyjścia.

- Przy okazji, co się stało z wisiorkiem i dresem? – zerknął na szmaty, które miał na sobie.

- Spaliłem. Powiedziałem ci, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. I tak mnie nie dostaniesz. Jedna Avada i...

- Tu jesteś!

Spojrzeli naprzód. Dumbledore szedł szybko do nich. Gwałtownie pociągnął w dół głowę chłopca i założył mu obróżkę. Harry wrzasnął, gdy magia wystrzeliła z jego ciała. Zaczął drapać gardło aż do krwi, ale obroża zablokowała to. Marato wyleczył rany.

- Co ty...

- To Allore. Magiczna bransoleta. – wzruszył ramionami. – Zablokowała mu magię oraz możliwość zabicia się. Mam dość jego grymasów.

Marato ścisnął dłoń na ramieniu chłopca.

- Zejdzie, gdy zostanie poślubiony podczas wyznaczonej daty i godziny.

- Czyli? – Marato ruszył do Wielkiej Sali.

- Piąty grudnia o godzinie szesnastej. – Albus wprowadził ich do sali.

Zakon obserwował chłopaka. Nie było tam Syriusza. Miał misję na rok. Harry pozwolił posadzić się przy stole nauczycielskim. Marato trzymał go na kolanach.

- Lepiej się czujesz? – zerknął na bandaż.

- Nie udawaj, że cię to obchodzi. – chłopak złapał za talerz i walnął mu nim w głowę.

- Też cię kocham, aniołku. – Marato potarł głowę.

Albus podsunął mu gotowy kontrakt przedmałżeński i Harry zbladł. Dyrektor już się podpisał.

- A ile dostajesz za innych uczniów, jak ich sprzedasz? – Snape zauważył podpis.

- Severusie... - zaczął ostrzegawczo Albus.

- Nie będę cicho. Jeśli go oddasz, szukaj sobie nowych uczniów i nowego nauczyciela.

- Dokładnie. – inni zaraz poparli Snape'a.

- To najwyżej zamknie się szkołę. – Albus wzruszył ramionami. – Voldemort...

- Żyje i ma to gdzieś. – Snape wściekł się. – Dobrze wiesz, że porzuci Anglię i pojedzie za nim. Nie kłam, że to dla dobra, bo zaprzeczasz czynami.

- Czy wy w ogóle rozumiesz, że ten dzieciak będzie gwałcony przez niego? – Sprout zmierzyła wściekłym spojrzeniem Marato.

- Nie będzie seksu poza nocą poślubną. – Marato prychnął. – Jestem cierpliwy. Prędzej czy później sam przyjdzie do mnie.

- Z nożem i poderżnę ci gardło, frajerze. – Harry sięgnął po nóż, ale nie dosięgnął narzędzia.

- Magia mego domu automatycznie cię zablokuje.

Beztrosko machnął ręką. Wyjął pióro i podpisał się. Kontrakt zalśnił i zniknął. A potem w ostatniej chwili zdołał osłonic się tarczą od zaklęć, lecących od czarodziei.   

HonorWhere stories live. Discover now