Rozdział 7

146 12 1
                                    

  Harry przeciągnął się. Spojrzał na zegarek. Była już szósta. Przez chwilkę zastanawiał się, dlaczego ustawił budzik na tę porę w sobotę – dzień wolny od szkoły. W końcu sobie przypomniał. Dzisiaj było wyczekiwane wyjście do wioski. Poderwał się i spojrzał na stolik przy łóżku. Leżał na nim dres. Już wczoraj go przymierzył. Był miękki a zarazem cieplutki. Idealny na zimę. Złapał go i poszedł do łazienki. Wziął szybki, gorący prysznic i ubrał się. Właśnie zapinał bluzę, gdy do środka wkroczył Dean.

- O la la. – zagwizdał.

- Cicho. Pobudzisz ich. – syknął Harry.

- Wszystkich pobudził twój budzik jakby co. – zawołał Ron. – Pokaż się w końcu.

Rad nie rad wyszedł do nich. Zagwizdali, jak go zobaczyli. Harry zarumienił się lekko i usiadł na łóżku. Założył trampki. Jakoś głupio byłoby mu łazić w adidasach, do tego zniszczonych. Dlatego zamówił sobie trampki. Na szczęście Bill szybko zadziałał. Były czarno zielone i pasowały pod ubranie. Założył jeszcze wisiorek i usiadł na swoim łóżku. Czekał na Rona, który teraz się kąpał. Kiedy wyszedł, zaniemówił. Każdy z nich był w dresie. No, Ronowi czerwony nie pasował, ale trudno.

- Dzisiaj robimy pokój dresiarzy. – zakomunikował Dean.

- Masz jakiś problem? – Seamus zaśmiał się.

- Wariaty. – wstał i oparł się o nich.

Zabrali się teraz za szykowanie na gangsterów. Kiedy w końcu byli gotowi na wyjście, było po dziewiątej. Czyli śniadanie się zaczęło. Przyspieszyli.


***




Marato szedł spokojnie drogą do zamku. W sumie słyszał o nim wiele ale nigdy w nim nie był. Dotarł i od razu ruszył do sali, gdzie słyszał rozmowy. Wszedł tam i zobaczył śniadanie. Zaczął obserwować stoły z uczniami. Ale przy żadnym nie było nikogo w dresie. Gdy zakończył obserwacje, zobaczył przed sobą Akagi w stroju podwładnego.

- Szefie, nie było ataków. – głośnio mu zameldował.

- Dobrze.

- Jeszcze nie zszedł na śniadanie. – szepnął konspiracyjnie. – To jego stół.

Przewrócił oczami i skupił wzrok na reszcie uczniów. Ci w zielonych szatach od razu go zirytowali. Jakaś mopsica klei się do wylizanego przez goryla blondyna. Już miał coś powiedzieć, jak za sobą usłyszał śmiechy. Obejrzał się by zobaczyć pięciu chłopców w dresach. Jeden to wleciał niczym mugol i udawał, że strzela do swoich domowników. Ci, co wiedzieli o co chodzi, udawali, że dostali i zsuwali się z krzeseł wśród śmiechów innych. Za nim zobaczył czwórkę śmiejących się chłopaków. I między nimi był tylko jeden chłopiec w zielonych. Tych, co on wysłał. Skupił spojrzenie na Harrym. Ten zaraz go zauważył i zrobił się nieufny. Podszedł więc do niego, delikatnie ujął mu dłoń i ucałował ją.

- Na żywo wyglądasz jeszcze śliczniej, niż na zdjęciu. – powiedział, prostując się.

Harry zamienił się w piwonię. Przełknął ślinę, otworzył usta i je zamknął.

- Widzę, że prezent ci się podoba. – dotknął wisiorka.

- Tak... dziękuję. – w końcu się odezwał.

- Powinieneś w końcu coś zjeść. W tym wieku posiłki powinno się jadać regularnie. Potem porozmawiamy. – skłonił mu się i ruszył do dyrektora.

Harry przez chwilę wyglądał jak rybka. Potem, Ron zlitował się i pociągnął go do stołu. Rozsiedli się i obserwowali gościa, nakładając sobie jedzenie. Po chwili Marato i dyrektor wyszli. Harry spojrzał na swoją jajecznicę.

- Kto to do diabła był? – Dean też był w szoku.

- Dowódca tych, co rozdzielili mnie od was. W czwartek. – Harry zabrał się za jedzenie. – To, gdzie idziemy najpierw?

Parę naście chwili rozmawiali o tym, gdy podeszła opiekunka ich domu.

- Harry, daj Hermionie pieniądze i listę co mają ci kupić. – szepnęła spięta.

- Co?!

- Masz zjeść drugie śniadanie o jedenastej z gościem w biurze dyrektora. To ważna sprawa. – powiedziała z naciskiem. – Chodzi o walkę z Voldemortem, z tego co usłyszałam przez drzwi.

Harry, który już miał się sprzeciwić, momentalnie ucichł. Wiedział, że wróg jest silny. Czuł to. A gość? Jeśli może pomóc... Chyba warto się poświęcić.

- Dobrze, przyjdę. – potarł podżelowane włosy.

- Dobry chłopiec. – poczochrała mu włosy. – Umyj głowę przed tym. Wyglądaj na gryfona a nie ślizgona.

Zaśmiali się. Szybko zjedli swoje porcje i Harry powlókł się na górę. Chciał iść do wioski i kupić prezenty. Ale nie tym razem. Szybko zmył żel z włosów i zrobił listę. Wyszedł z pokoju i zobaczył wszystkich współ domowników.

- Hermiono, kupisz mi parę rzeczy?

- Nikt z nas nie idzie do wioski. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Będziemy czekali na ciebie i dopiero wówczas razem pójdziemy. – powiedziała.

Uśmiechnął się z wdzięcznością i pograł z nimi troszkę w szachy. Za dziesięć jedenasta wyszedł z salonu, żegnany okrzykami zachęty. Po jego wyjściu zajęli się grą. Nie wiedzieli, że za parę naście minut usłyszą wściekłe krzyki chłopaka.


HonorKde žijí příběhy. Začni objevovat