Rozdział III

107 7 3
                                    




III

Zapach tej letniej nocy był wyjątkowo gęsty, wzmożony oparami z nagrzanego asfaltu oraz domieszką dymu tytoniowego z niedopałków, porozrzucanych bez ładu dookoła moich stóp. Bezwiednie krążyłam wśród krętych ulic opustoszałego miasta, nęcona magnetyczną siłą, która nie spuszczała mnie z oka, zachęcając abym rzuciła się wprost w ramiona ciemności. Chodniki wręcz parzyły, gdy podeszwy moich stóp stąpały po ziemi, by za chwilę puścić się w bieg donikąd. Lecz tak naprawdę miałam w tej podróży swój cel, choć nie do końca byłam go świadoma. Niczym ćma do światła – niebezpiecznie zbliżałam się do ciemności.

— Ava, widzę Cię — usłyszałam przeciągliwy męski głos, który w moich uszach przybrał barwę zupełnie nieludzką, jakby należącą do istoty spoza tego świata. A może to były tylko moje omamy słuchowe? Potrząsnęłam gwałtownie głową i nie zwalniałam kroku, co jakiś czas szukając schronienia w smugach latarnianego światła, rzucającego przyćmioną poświatę na ulicę. 

Jeden, twa, trzy... 

Liczyłam swoje kroki niczym mała dziewczynka, podśpiewując znane melodie pod nosem. Wszystko, żeby tylko zapomnieć. Wszystko, żeby zagłuszyć oddech, który czułam na karku oraz kroki. Kroki, które z początku przypominały ledwie słyszalny szmer, a z sekundy na sekundę coraz bardziej mi doskwierały.

— Ava, nie chowaj się przede mną — wraz z ciepłym oddechem, nieznajomy głos przelał wprost do mojego ucha swój krótki chichot. Krótki i nad wyraz spokojny... zbyt spokojny.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, puściłam się szybkim biegiem przed siebie, po omacku omijając przeszkody napotkane na pogrążonej w ciemności dróżce. Nie znajdowałam się już w centrum wymarłego miasta, lecz w labiryncie bocznych uliczek, które ostatecznie prowadziły jedynie do ślepego zaułku, w którym zostanę pozbawiona jakiegokolwiek odwrotu. Latarnie przestały pełnić rolę mojej bezpiecznej przystani, zostawiając mnie w towarzystwie największych lęków.

Jedynym o czym byłam w stanie myśleć, było dudnienie w głowie i coraz głośniejsze szmery, zmieniające swoją postać od szeptów, aż po głośne krzyki, paraliżujące wszystkie moje zmysły.

—Przecież wiesz, że nie chcę Ci zrobić krzywdy. Załatwimy to szybko i będzie po sprawie. Zgadasz się na taki układ?

Nie miałam pojęcia o czym mówi. O czym oni mówią. Nie chciałam nawet wiedzieć, próbowałam wyprzeć jego obecność z pola swojego widzenia, lecz nie byłam w stanie. Nawet w największej ciemności byłam w stanie go zauważyć, pomimo tego, iż sam był cieniem, całkowicie w niej pogrążonej. Ciemność była jego ostoją, a ja ofiarą, którą złapie w swoje sidła.

— Proszę... Nie mogę myśleć. Przestań szeptać tak głośno, zostaw mnie... — padłam na kolana w samym środku pustkowia, przyciśnięta do muru odgradzającego mnie od miasta. Zdołałam jedynie przeczołgać się w kąt, na przeciwko śmietnika i skulić się w kłębek, przepełniony gryzącą bezbronnością. Myślami powróciłam do dzieciństwa, kiedy byłam przekonana o niebezpieczeństwach czyhających w ciemności. Mimo wszystko, żyłam złudzeniem, że zwykłe zasłonięcie twarzy dłońmi, sprawi, że będę niewidzialna dla otoczenia. W tym momencie jednak, była to ostatnia z rzeczy, które byłyby w stanie mnie ocalić.

Chłód otulił moje ciało, składając zimny pocałunek na moim policzku, zagarniając chciwymi dłońmi każdy skrawek mnie. Przestałam się bronić, decydując się na całkowitą kapitulację i oddanie się temu. Oddanie się jemu.

Skradziona AureolaWhere stories live. Discover now