Rozdział V

65 3 2
                                    

 
V



„Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie."*

W kurczowo zaciśniętej pięści trzymała skołtunione pukle moich włosów, coraz bardziej ciągnąc je w swoją stronę, zupełnie jakby chciała przeciągnąć mnie na swoją stronę prawdy. Nie miałam już sił błagać, a zszarpane struny głosowe nie były w stanie wprawić się w najmniejszy ruch. Nie tylko moja głowa sprawiała wrażenie jakby była tykającą bombą, która miała eksplodować przy kolejnym ruchu z jej strony, ale także kolana przybrały barwę purpurową od klęczenia na lodowatej posadzce.

— Zabiłaś go. Zamordowałaś. Pozbyłaś się jak śmiecia.

Zacisnęłam mocniej powieki, w oczekiwaniu na zbawienną wilgoć, która wymknęłaby się w kierunku policzków i ostentacyjnie spłynęła po górnej wardze w dół podbródka. Nasłuchiwałam. W odpowiedzi usłyszałam jedynie dźwięk przejeżdżających samochodów za oknem i kolejne puste oskarżenie rzucone w moją stronę, wykrzyczane mi prosto w twarz i doprawione szturchnięciem w stronę umywalki.

— Dlaczego mi to zrobiłaś? — nawet mając szczelnie zaciśnięte powieki byłam w stanie wyobrazić sobie drżenie jej warg. Jej gniew zawsze przechodził przez spektrum najróżniejszych emocji, kończąc na bólu. Ból nie był emocją samą w sobie, lecz królował nad wszystkimi innymi doznaniami, z których uczynił swoich podwładnych. Był także ostatnim stadium prowadzącym do histerii w swojej najczystszej postaci. — Kiedyś byliśmy rodziną. Czym w takim razie jesteśmy teraz?

Zastygłam niczym posąg okrojony z jakichkolwiek uczuć. Zawsze bladłam, kiedy zadawała mi to pytanie, po czym rzucałam się w wir myśli i zapominałam na krótką chwilę gdzie się znajduję. Zaczęłam się zastanawiać, czy to rutyna, a może obłęd, z którego pragnę się obudzić.

— Pozbyłaś się go — powtórzyła, spoglądając na mnie tępym wzrokiem. Wykonałam krok do przodu, błądząc dłonią w pustej przestrzeni, aby dotknąć jej roztrzęsionego ciała. Po omacku natrafiłam na skrawek ramienia, które nieomal po chwili zniknęło z zasięgu mojego wzroku. Kątem oka dostrzegłam jak równo ze mną bierze krok do tyłu, po czym unosi otwartą rękę w powietrze i zbliża ją do mojego policzka. Wszystko działo się w spowolnionym tempie, niczym wyreżyserowany film. Czekałam na piekące uderzenie i ciepło rozlewające się po lewej stronie mojej twarzy.

— Przepraszam... Zupełnie nie wiem, co we mnie wstąpiło — zawahała się, chowając twarz w dłoniach, w celu ukrycia się przed światem i zagłuszenia cichego łkania. Raz po raz unosiła nieśmiało głowę, sparaliżowana niepewnością. Coś zmieniało się w jej oczach, zupełnie jakby istniało płynne przejście między szaleństwem a spokojem; między nienawiścią a miłością. Zupełnie jakby dwa całkowite przeciwieństwa zderzyły się w jednej osobie, tak bardzo zmizerniałej i wykończonej.

To był ostatni etap walki. Odwiecznej walki z demonami, z której nikt nie wychodził zwycięsko.

                                                                                             *

Oczami wyobraźni widziałam dziesiątki bezbronnych ofiar. Słyszałam ich rozdzierające krzyki, budzące gęsią skórkę na każdym milimetrze mojej skóry. Podstępnie porwane i jeszcze tej samej nocy bestialsko pozbawione życia. Wszystkie łączyła wspólna cecha – byli to chłopcy w przedziale wiekowym 7–10 lat o czarnych włosach kontrastujących z cerą o kolorystyce wpadającej w trupi odcień. Ilekroć przyglądałam się fotografiom widniejącym tuż obok nagłówków rozmaitych gazet, tym więcej kropli zimnego potu spływało mi za kołnierz koszuli. Każda podawała te same fakty, usilnie poszukując jakichkolwiek tropów sprawcy, po którym ślad zaginął tuż po popełnieniu zbrodni. Żadnych odcisków palców, żadnych wskazówek, żadnej podpowiedzi co do dalszego kierunku śledztwa. Na początku zaczęłam doszukiwać się motywów zbrodniarza, dlaczego jego ofiarami stały się akurat niewinne dzieci, w dodatku o cechach wspólnych, co rzucało całkowicie nowe światło na tę sprawę. Później przyszło zwątpienie, bo przecież o morderstwach słyszy się jedynie w mediach, a jeśli już takie tragedie mają miejsce, to są tak naprawdę odległe – dotyczą albo obcego miasta, albo nawet kraju, a w gruncie rzeczy często nawet o nich nie wiemy.

Skradziona AureolaWhere stories live. Discover now