Miniaturka JEEEEEEEFF

447 55 11
                                    

Jakaś dziwna okrągła, podłużna klapa nade mną otworzyła się z przeciągłym sykiem. O kur... Nie... Noł fakin łej.

-Dzień dobry, panie Gajewski-powitało mnie coś robotycznym głosem.

Spojrzałem na łyse bydlę.

-AAAAAAAA! SPIEPRZAJ, ANDROIDZIE!-wyskoczyłem z łóżko-komory jak oparzony, a reszta załogi spojrzała na mnie jak na idiotę.

-Wszystko okay, Mateusz?

-R-Ripley?

-Taaak... Dobrze się czujesz?

-Wyjebiście w spejs, nie ufajcie zasranym androidom. I nie dotykajcie jaj obcych, bo wyskoczą wam na ryj z takim BŁAAAAAA i...!

-Mateusz. Wiemy. Właśnie trwa operacja Kane'a.

-Co?

-Nie pamiętasz? Byliśmy na tamtej planecie, Kane podszedł do jaja, a tamto coś rzuciło mu się do twarzy. Odskoczyłeś i uderzyłeś się głową o kamień, kiedy upadłeś, więc możesz mieć lekkie problemy z pamięcią, ale zaraz powinno minąć.

-O cię w uj.

Jeden z załogantów przewrócił oczami z uśmiechem politowania.

-Dojrzałe.

-Niczym twój pe... Co? Okay, nie, ja sobie daruję te riposty. To sen, tak?

-Nie. Jesteś na Nostromo. Połóż się, oszołomienie zaraz ci przejdzie.

-Ripley. Mordercze androidy.
Twarzoprzytulacze. Ksenomorfy. Do ciężkiej cholery, oni wszyscy padną jeszcze dzisiaj podczas próby złapania tego małego gówna!

-Co ty pieprzysz?-odezwał się kolejny.-Androidy to roboty zaprogramowane przez człowieka, więc nie mają prawa nas skrzywdzić.

-Koleś, latasz zajebiście nowoczesnym statkiem kosmicznym, którym kieruje Matka i wątpisz w sztuczną inteligencję?

-Nie wątpię, ale roboty nie miałyby żadnego celu w zabijaniu nas.

-Nie no, zajebiście, nikt mi nie wierzy. Odsuń się ode mnie, plastikowy posrańcu, bo ci tak nakopię do tej dwulicowej dupy, że cię matka nie pozna-zasyczałem, kiedy android się do mnie zbliżył.

-Pragnę zauważyć, że nie mam matki. Jestem androidem.

-Chuj. Mnie. To. Obchodzi. Ić stont. Kurwo śmieciu.

-Tak jest, panie Gajewski-wymaszerował z pomieszczenia.

Załoga popatrzyła na mnie z politowaniem. Again.

-Posłu...

Lekarz wpadł do pomieszczenia.

-Kane żyje, a to coś odczepiło się od niego i gdzieś uciekło. Jest niebezpieczne, musicie pomóc to złapać.

-I ranne, nie? Żrące coś zamiast krwi.

-A, tak. A ty skąd...?

-Bo grałem w grę, jakkolwiek głupio i idiotycznie by to nie brzmiało.

-Dobra, nieważne, chodźmy to złapać. A ty... Ty może jeszcze się prześpij-Ripley wyszła szybko, po drodze zgarniając broń, a za nią cała reszta, również z bronią.

Poszedłem za nimi.

-Czeeej... Znajdziemy to małe gówno martwe. I suche. A Kane ma w sobie ksenomorfa. Coś a'la ciąża, tylko ciąża zwykle nie jest zabójcza, a to coś tak.

Zostałem perfidnie zignorowany.

-Grrr...

-Jesteś w stanie się zamknąć na dwadzieścia minut?-zapytał jeden z nich zirytowany.-Oby. Bo to małe cholerstwo może cię usłyszeć.

-Okay-mruknąłem przygaszony.-Ale wy...

-Sza!-syknęło trzech dorosłych facetów.

-Ugh...

Dobra, to i tak nie jest jeszcze ten etap, kiedy zaczynają padać.

*kolacja z Kane'em*

Czy to jest ten moment, kiedy zobaczę cud narodzin Jeffa?

-Ej, Kane...

-Hm?

-Dobrze się czujesz?

Sapnął zirytowany.

-Pytasz mnie o to trzeci raz w ciągu pół godziny.

-Ale ksenomorf! Kurwa, nosisz w sobie zasranego kosmitę i...!

-Weźcie go do izolatki-mruknęła Ripley.-Zanim zaszkodzi komuś albo sobie.

-YOU FUCK'IN WHAT MADE?!

Dwóch facetów wzięło mnie za ręce i zmusiło do wstania z krzesła.

-TAKI DIX. POSŁUCHAJCIE MNIE, DO CHOLERY!

Doprowadzili mnie do pokoiku 3 na 3 metry. Wokół oczojebna biel. Usiadłem na łóżku i oparłem łokcie na kolanach, pochylając się do przodu i opierając głowę na rękach. Chwilę po tym jak drzwi się zamknęły jakieś ciało pieprznęło o drzwi, zostawiając na nich smugi krwi. Skuliłem się na łóżku, wpychając sobie rękaw do mordy, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Kilkanaście strzałów później Ripley wpadła do pomieszczenia, w którym byłem. Była przerażona i rozdygotana. Wstałem.

-Skąd, kurwa? Skąd wiedziałeś?

-Z gry. Poważnie. Słuchaj, musimy znaleźć miotacz płomieni.

-Co? Czemu?

-To zwierzę. Zwierzęta boją się ognia.

-Ja pieprzę... To urosło.

-Uwierz mi, to metr dwadzieścia to jeszcze małe i słodkie jest. W ciągu kilku czy kilkunastu godzin, nie pamiętam, urośnie do rozmiaru dwa z hakiem. Innymi słowy: jesteśmy w dupie.

Pytanie, czy działa tu funkcja zapisu gry...

-Nic nie rośnie tak szybko!

-Z facehuggera na ksenomorfa długo mu to nie zajęło, nie? A teraz już nie totalna zmiana formy, tylko sama wielkość.

-Trafna uwaga. Cholera jasna, musimy wezwać wsparcie.

-Przeżycie załogi nie jest priorytetem, Ripley. To napis na jednym z terminali.

-Ale... Co?!

-Ripley, wiem jak to brzmi, naprawdę, ale miałem rację co do zasranego ksenomorfa i mam co do tego. Plus przypominam, że te łyse gnoje również są przeciwko nam. Opcjonalnie dopiero będą, aż tak dokładnie nie pamiętam.

-Jasna cholera... Wiesz co będzie dalej?

-Wszyscy będą po kolei padać, z wyjątkiem ciebie, bo masz funkcję zapisu-prawdopodobnie-a na końcu wysadzimy wszystko w pizdu.

Cisza.

-Jakieś pytania?

Znowu cisza.

-Ripley? Wiem, że to źle brzmi, ale przeszedłem całą grę... Jakieś trzy lata temu co prawda, ale coś tam pamiętam.

-,,Coś tam" może nie wystarczyć, żeby przeżyć. Jaka funkcja zapisu?

-Ja w to grałem, tam było. Musimy ogarnąć, czy tu też jest. Bo jak nie to jesteśmy w dupie.

-I tak jesteśmy-zauważyła ponuro, aczkowiek wyjątkowo trafnie.




Nie wiem, ile to coś będzie miało części. I zaczynam się zastanawiać, czy pisać to dalej. Nie tylko miniaturki, ogólnie cytaty. Bo coraz mniej ludziów to czyta i w sumie nie wiem. Możecie mi napisać, czy mam to kontynuować. I czy chcecie miniaturki.

Cytaty Elevena 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz