Rozdział 1

15.9K 806 149
                                    

Dwanaście lat później.  

Ciepłe promienie słońca, przebijały się przez ciemne zasłony, padając prosto na moją twarz. Otworzyłam leniwie oczy i spojrzałam na zegarek.
8.15
Zaspałam! Jak to możliwe?
Od tak dawna budziłam się godzinę przed czasem, przez koszmary, które mi się śniły. Nie pamiętałam co w nich było. Czułam jedynie strach, smutek, cierpienie i gniew.
Akurat dziś ich nie miałam?

W szybkim tempie umyłam się i ubrałam. Chwyciłam szczotkę w dłoń i duży plecak. Biegnąc do kuchni, rozczesywałam plątanine długich do łopatek, czarnych włosów.

- Eveline? Co tu jeszcze robisz? - spytała zaskoczona mama.

Czterdziestolatka stała w szlafroku, trzymając w dłoni świeżo zaparzoną kawę. Jej szare oczy rozszerzyły się do granic możliwości.

- Podwieź mnie, błagam! - powiedziałam niemal piszczącym głosem.
Byłam załamana. Rower miałam zepsuty, a autobus byłby dopiero za pół godziny. Mama była moją jedyną nadzieją, choć sama niedługo miała wychodzić do pracy.

Kiwnęła głową, podała mi bułki i jogurt, co miało być moim śniadaniem, którego nie zdążyłam zjeść, po czym chwyciła portfel oraz klucze.

- Nie przebierzesz się? - spytałam, idąc w pośpiechu za nią do samochodu.

- Nie ma czasu - odparła ze śmiechem. - Chyba nie wyglądam, aż tak źle?

Wyjechałyśmy spod małego domku na przedmieściach, kierując się do centrum miasta.

- Lepiej nie wychylaj się z samochodu - również się uśmiechnęłam. - Przepraszam - dodałam ze skruchą.

- Dla ciebie zrobię wszystko - powiedziała czule. - Eveline, już rozmawialiśmy o tym ale...

- Mam nie chodzić po lasach i nie oddalać się od zabudowań - dokończyłam za nią. - Pamiętam wszystko. Te istoty ukrywają się i rzadko ktoś je spotyka. Nie musisz się martwić - próbowałam ją uspokoić, choć to było niemożliwe.

- Jak mam się nie martwić? Nagle wszystko co uznawaliśmy za legendy, urzeczywistnia się jako najgorszy koszmar, o którym nic nie wiemy. I jeszcze ci bogowie, którzy umywają od tego ręce, pozwalając im zabijać ludzi... - kipiała złością kobieta, która zawsze była oazą spokoju.

- Mamo, skup się na drodze - przebrałam ostry ton, aby ochłonęła. - Nie zaczynajmy znów tej dyskusji. Będę bezpieczna u dziadków, o ile w ogóle do nich dotrę. Nie możesz przyśpieszyć?

Próbowałam zmienić temat, zanim znów będzie chciała mnie namówić, abym została w mieście. Od pojawienia się istot, widywano je czasem, ale z dala od większych zabudowań.

- Już dojeżdżamy - odparła smutnym głosem. - Dzwoń do nas kilka razy dziennie. Kocham Cię.

Zatrzymała się na parkingu i obie spojrzałyśmy na zegarek. Zostały trzy minuty.

- Nie przesadzaj, raz wystarczy - przytuliłam ją szybko. - Ja ciebie kocham bardziej - dodałam wysiadając.

Pobiegłam na peron i w ostatniej sekundzie, wskoczyłam do zamykających się już drzwi pociągu.
Stałam chwilę w przejściu, ledwo łapiąc oddech.
Nienawidzę biegać.

- Ale miałaś szczęście - odezwała się wesoło dziewczyna, obok której usiadłam.

- Tak, los mi sprzyja - odparłam ze słabym uśmiechem.

- Claire, szesnaście lat. Zesłana na wakacje, pełne ciężkiej pracy u wujostwa - przedstawiła się w nietypowy sposób, z szerokim uśmiechem, wyciągając do mnie dłoń.

Zawsze stroniłam od ludzi, unikałam nowych znajomości. W dzieciństwie poprostu lubiłam być sama, a później bałam się, że stracę tych, na których mi zależy.
Ale od niej biła taka radość i pozytywna energia, że nie sposób było ją odtrącić.

- Eveline, siedemnaście lat. Wysłana na upragnione wakacje u dziadków - podałam jej dłoń, również szeroko się uśmiechając.

Okazało się, że będziemy mieszkać niedaleko siebie zaledwie cztery kilometry.
Blondynka z włosami do ramion, o błękitnych oczach, niewiele niższa ode mnie, była wspaniałą towarzyszą tych trzech godzin spędzonych w pociągu. Cały czas rozmawiałyśmy na różne tematy, choć raczej to ona mówiła, a nasz śmiech roznosił się po całym wagonie, irytując innych pasażerów.
Pierwszy raz, poczułam się jak normalna nastolatka.

Pociąg przejeżdżał przez ogromny las, ciągnący się kilometrami. Patrzyłam przez okno, przy którym siedziałam i w oddali między drzewami, dostrzegłam ich. Cztery duże wilki, biegnące z taką samą szybkością jak pędzący pociąg. Prowadził je o połowę od nich większy, biały wilk, który nagle odkręcił głowę, patrząc prosto na mnie.
Trwało to kilka sekund, w ciągu których czułam, jakby moja dusza odetchnęła z ulgą i jednocześnie poczułam smutek.
To było dziwne.
Nie mogłam zrozumieć co wywołało te odczucia i dlaczego, chciałam znów spojrzeć w jego czarne oczy. Dotknąć białej niczym śnieg sierści.
Powinnam się bać, ale było wręcz przeciwnie.

Wilk zawył głośno, a zaraz za nim pozostałe, po czym zatrzymały się.
Wszyscy pasażerowie usłyszeli ich i ze strachem wyglądali przez okno, lecz chyba nikt ich już nie zobaczył.

- Czy to byli oni? Wilkołaki? - dopytywała Clarie, również ich szukając wzrokiem między drzewami.

- Nie wiem, może to zwykłe wilki - odparłam obojętnie.
Miałam nadzieję, że nie wyczuje drżenia mojego głosu.

- Spotkałaś ich kiedyś? Tych magicznych? - spytała, przyglądając mi się badawczo.

W tym momencie pociąg zwalniał, zatrzymując się przy naszej stacji. Wstałam, wzięłam plecak i nie patrząc na nią, ruszyłam do wyjścia.

- Tak - odparłam gdy drzwi otworzyły się.

Nie zdążyła zadać kolejnych pytań, bo szybko zniknęłam pośród tłumu śpieszących się ludzi.
Powinnam skłamać, ale sama nie wiem czemu tego nie zrobiłam. Byłam pewna, że się jeszcze spotkamy i będzie drążyć temat.
Polubiłam ją i w głębi serca, chciałam komuś o tym powiedzieć. Wykrzyczeć wszystko, co dręczyło mnie od wielu lat. Czułam, że mogłam jej ufać, choć dopiero co się poznałyśmy, ale nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Nikomu nie mogła powiedzieć, bo po tylu latach sama nie wiedziałam już czy to było prawdziwe.
Klnełam na siebie w myślach za tą chwilę słabości i szukając dziadka, który miał na mnie czekać na peronie, wymyślałam fałszywą historyjkę dla Clarie.

Pociąg odjechał, a ja zostałam sama na stacji, nerwowo kręcąc się jeszcze pół godziny. Dziadek zawsze był punktualny i jeśli nie przyjechał po jedyną wnuczkę, którą widywał tylko w wakacje, to musiało go zatrzymać coś bardzo ważnego.
Miałam złe przeczucia.

Zobaczyłam kobietę, idącą chodnikiem obok stacji. Podbiegłam do niej błagając, aby użyczyła mi telefonu, bo mój w tajemniczy sposób całkowicie się rozładował.
Zgodziła się.

- Babciu to ja, Eveline. Dlaczego nikt po mnie nie przyjechał? - odezwałam się, gdy tylko usłyszałam jej głos w słuchawce.

- Jak to? Dziadek wyjechał godzinę temu, powinien tam być - zaczęła panikować.

- Babciu spokojnie, na pewno nic mu nie jest. Może ma jakiś problem z samochodem - mówiłam powoli, aby każde słowo do niej dotarło. - Jestem pewna, że stoi gdzieś na poboczu i próbuje naprawić, ten swój ukochany złom. Znam drogę, więc będę szła i wkrótce się spotkamy.

- Stój! - krzyknęła do słuchawki, aż mnie ucho zabolało. - Czekaj na stacji. Wyślę kogoś po was...

- Dobrze to wyślij, a ja i tak będę szła. Okropnie mi się tu nudzi, a telefon mam rozładowany. Muszę kończyć. Pa!

Rozłączyłam się szybko, widząc ponaglający wzrok kobiety. Podziękowałam i oddałam jej własność, po czym każda poszła w swoją stronę.

Miałam nadzieję, że dziadkowi nic się nie stało i faktycznie utknął na drodze z zepsutym samochodem, którego ma już dwadziescia lat i nawet nie chce słyszeć o nowym.
Jednakże, tego dnia rozpoczęło się to czego się bałam, ale wiedziałam, że kiedyś to nastąpi...

Naznaczona Ogniem Where stories live. Discover now