Rozdział 6

11.6K 572 10
                                    

Kobieta swobodnym krokiem schodziła z drewnianych schodów, przyglądając mi się zaciekawiona i rozbawiona.
Wiedziała tak samo jak my, że nie uda nam się jej pokonać.
Clarie pośpiesznie szukała czegoś na wysokich, metalowych regałach, które były ustawione na całej ścianie za nami. Pułki przepełnione były niepotrzebnymi, domowymi rzeczami i kartonami, ale znalazły się tam również narzędzia. Dziewczyna chwyciła największy śrubokręt jaki znalazła i trzymała go przed sobą w drżących dłoniach, mierząc w wampirzyce.
Za pewne wiedziała, że nawet nie zdąży go użyć, ale zaciskała na nim mocno palce, nie chcąc poddać się bez walki.
Kobieta obdarzyła ją tylko żałosnym spojrzeniem, ani trochę nie przejmując się taką kruchą istotą. Ponownie przeniosła wzrok na mnie, idąc nadal powoli delikatnym krokiem.

- Przez tyle lat nieużywałaś mocy. Ukrywałaś się między robactwem. Żyłaś nieświadoma tego, jak wielką możesz mieć władzę będąc boginią i to tylko dlatego, że upadły Bóg boi się tego kim możesz być - zaśmiała się szyderczo. - Nie pomyślałabym, że Vallorian opuści swoje jedyne dziecko. Ale czego innego można się spodziewać po takim tchórzu.

Nadal siedziałam na okropnie zimnej i zakurzonej podłodze, gdy ona stanęła przede mną. Słyszałam cichy płacz Clarie i gorączkowo myślałam jak ją uratować. Jak pokonać wampirzyce, której ruchy mogą być dziesięć razy szybsze od innyych istot.
Ale to co powiedziała, zaskoczyło mnie.

Nie musiałam się bać i ukrywać? Upadły Bóg... - co to znaczyło?

- Clarr nie ma z tym nic wspólnego, błagam uwolnij ją! - powiedziałam słabym, drżącym głosem.

- Jest niewygodnym świadkiem, przez głupi błąd Jeffa, a także twój - odparła poirytowana. - Ale w drodze wyjątku, jeśli będziesz współpracować, zabije ją szybko i bezboleśnie. - kontynuowała z powagą, a jej spojrzenie przepełnione było nienawiścią. - Zostaliśmy stworzeni, aby rządzić ludźmi, a nie ukrywać się jak robaki, które oni tempią! Bogowie stanęli przeciwko nam, wybrali nędznego człowieka, skazując nas na potworne cierpienie. Ty, jesteś nową boginią. Naszą nadzieją na wolność i zemstę, której ludzkość nigdy nie zapomni!

- Nie jestem boginią! - odparłam załamana. - Zabijacie niewinnych ludzi. Moja matka była człowiekiem! Nigdy nie stanę po waszej stronie! - dodałam stanowczo.

- To się jeszcze okarze - powiedziała zimnym niczym lód głosem.

Gdy przeniosła wzrok na Clarr, wiedziałam co zamierza.
Zadrżałam przerażona i coraz bardziej zła. Czułam jak ogień we mnie nabiera siły, a całe ciało okrywa się czerwoną aurą.
W mojej dłoni pojawiła się niewielka kula, którą bez zastanowienia z całej siły rzuciłam w wampirzyce. Ale przez nadal skute ręce, nie wyszło to tak jak powinno. Kobieta szybko znalazła się z powrotem przy schodach, a ogień zamiast uderzyć w nią, trafił w okno niszcząc je.
W tamtej chwili myślałam tylko o jednym, tym samym co dwanaście lat temu. Chciałam ochronić osobę, na której mi zależało.
Oparłam dłonie o podłogę, które odrazu zaczęły płonąć. Moje oczy na chwilkę okryła pomarańczowa mgła, a przez całe ciało czułam jak przepływa bardzo silna, ciepła energia. Gdy odzyskałam wzrok, zobaczyłam ścianę ognia wzdłuż pomieszczenia, wysoką aż do sufitu, odgradzającą nas od wampirzycy. Byłam zaskoczona, że udało mi się wydobyć moc silniejszą, niż tylko mały płomyk, nawet jeśli to trwało tylko chwilę.
Ogień niczego nie niszczył, poprostu płonął, parząc jedynie dłonie kobiety, gdy próbowała przez niego bezskutecznie przejść.
"Niesamowite! Ten ogień... on zmieni wszystko!" - usłyszałam jej ciche, zaskoczone i przepełnione nadzieją słowa.

- Uciekaj - szepnęłam do Clarie.

Osunęłam się bezwładnie na podłogę, tracąc szybko siły.
Blondynka coś mówiła, potrząsając mnie delikatnie za ramiona, ale nie rozumiałam jej chaotycznych słów. Wsłuchiwałam się w znajome, złowieszcze wycie wilka dochodzące w tej samej chwili z zewnątrz, a później odgłosy walki.
Czułam jak ziemia i cały budynek zaczyna drżeć.

- W krótce sama do nas przyjdziesz - powiedziała groźnie wampirzyca. Jej głośny rozzłoszczony ton, rozniósł się echem po niemalże pustej piwnicy.

Widziałam jedynie zarys jej sylwetki, gdy szybko wybiegła po schodach na górę, po czym straciłam całkowicie przytomność.

*******

Stałam przy ogromnym stosie zrobionym z gałęzi, a ogień który w nim płonął, był wysoki na kilka metrów. Czułam błogi spokój, patrząc na pomarańczowo-żółte płomienie, między którymi wplatały się również czerwone, odrobinę przypominające wijącego się węża. Zrobiłam dwa kroki do przodu i wyciągnęłam prawą dłoń, chcąc go dotknąć, poczuć jego siłę. Ale nagle z powrotem znalazłam się w tym samym miejscu, w którym przed chwilą stałam. Poczułam się jakbym została wyrwana z transu, w którym niekontrolowałam samej siebie.
Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, ale oprócz płonącego stosu, nie było niczego wiecej. Jakbym stała w ogromnej otchłani mroku, w której jest tylko ten ogień... tylko ja. Spojrzałam w górę, lecz nie dostrzegłam ani jednej gwiazdy, czy choćby samego księżyca. Miałam wrażenie, że oślepłam, a jedynie ogień który widziałam utwierdzał mnie w przekonaniu, że tak nie jest.

Po krótkiej chwili, wokół mnie zaczęła rozbrzmiewać prosta muzyka, z dwóch lub trzech różnych instrumentów, których nie potrafiłam nazwać. Wesoły, lekko fałszujący śpiew kobiet i mężczyzn, oraz śmiech szczęśliwych dzieci.
Najpierw bardzo cicho, a później coraz głośniej, jakbym była głucha i nagle odzyskiwała słuch. Nikogo nie widziałam, ale czułam, że tu są.
Byli jak duchy, które utknęły między dwoma światami. A może to ja nim byłam...

~ To najlepsze rozwiązanie - usłyszałam spokojny, melodyjny kobiecy głos dochodzacy z drugiej strony ogniska, ale wyczułam w nim również smutek. - Wiesz co planują. Wiesz jak wielu straci życie, po obu stronach. Nie masz już wyboru...
Obeszłam powoli wielki stos, lecz tu również nikogo nie było.

Nagle płomień w ognisku stał się większy, silniejszy i tak jasny, że aż zamrugałam kilkakrotnie widząc jedynie żółte plamy. Przetarłam dłonią oczy, a gdy ponownie je otworzyłam zobaczyłam, że otoczył mnie ogień tworząc wir. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam go. Nie parzył mnie, ale był niczym mur lub bariera, przez którą nie mogłam przejść.
Byłam uwięziona przez żywioł, którym władałam.

Głosy, które słyszałam zaczęły przybierać postać.
Tańczących ludzi, w parach lub osobno, biegających radośnie dzieci, oraz dwie osoby prawdopodobnie kobieta i mężczyzna, które stały tuż przede mną.
Lecz były to tylko cienie. Zarys ich sylwetek, bez jakichkolwiek szczegółów.
Ogień nie pozwalał mi nic więcej dostrzec.
Gdy po kilku minutach w końcu udało mi się przez niego przejść, jakby poprostu sam ustąpił... ponownie nikogo nie było.

Żadnych postaci, głosów, dźwięków. Nawet ogniska - tej jednej rzeczy, którą widziałam i która powstrzymywała mnie przed paniką. Wszystko zniknęło w ciągu sekundy jak bańka mydlana. Widziałam tylko czerń.
Byłam przerażona i stałam jak sparaliżowana. Chciałam krzyknąć, lecz mój głos był tak cichy, że sama ledwo go słyszałam.
To tylko koszmar! Za chwilę się obudze! - powtarzałam w myślach.

Czułam jak temperatura wokół zaczyna szybko wzrastać, mojego ciała również. Wraz z nią, usłyszałam cichy szloch kobiety gdzieś niedaleko mnie, który rozchodził się niczym echo w pustej przestrzeni.
Jej płacz przepełniony był cierpieniem, rozpaczą po ukochanej osobie, którą straciła i żalem za coś co zrobiła...
Byłam zaskoczona bo czułam wszystkie jej emocje, ale również ból. Ona umierała.
W samotnosci traciła powoli życie, z świadomością, że zrobiła coś potwornego...
" Po wieczność będę płonąć, a ogień którym jestem, już nigdy nie wyrządzi nikomu krzywdy..."
Jej szept przepełniony był żalem i determinacją.
Poczułam jak po moich policzkach spłyneły łzy, a serce bolało jakby ktoś chwycił je w dłonie i ściskał coraz mocniej.

Po chwili wszystko zniknęło. Obudziłam się, gdy poczułam lodowatą wodę, w której byłam zanurzona, aż pod szyję...

Naznaczona Ogniem Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang