2. Wciągnięcie

67 8 4
                                    

Godzina piętnasta, a ja dopiero wyszłam ze szkoły... Moja klasa już dawno opuściła święty przybytek, lekcje dzisiaj kończyły się o godzinie trzynastej dwadzieścia, jedynie ja, jak ostatnia sierota, znów musiałam zarobić laskę ze sprawdzianu z rozszerzonej chemii i poprawiać ją na konsultacjach u Rybaczki.

Dlaczego ja właściwie wybrałam biol-chem?

Metan, etan, propan, butan, pani psorka orangutan, tyle miałam do powiedzenia na temat węglowodorów. Nie mam pojęcia jak zamierzam zdać maturę z chemii.

Okutana w płaszcz w kolorze butelkowej zieleni biegłam na tramwaj, starając się nie wpaść pod koła rowerzystów, którzy robili sobie z i tak dosyć wąskiego chodnika ścieżkę rowerową. Cholerni cykliści za dychę, część z nich nie rozumiała że chodnik w pierwszej kolejności jest dla pieszych.

Znaczy no, nie żebym szkalowała Veturilo, skądże znowu, sama chętnie korzystam z braku własnego roweru, tylko błagam no, szanujmy się nawzajem. Nie mam ochoty skończyć jako rudy naleśnik.

Właśnie, naleśniki. W sumie zjadłabym. Chyba wiem, co dziś będzie na obiad.

W ostatniej chwili wskoczyłam do drugiego wagonu czwórki. Drzwi zamknęły się za mną, prawie przycinając mojego warkocza. W sumie mogłabym przejść się piechotą, mieszkam niedaleko mojego liceum - jednak tamtego dnia było na to zdecydowanie za zimno. Bałam się co będzie zimą, skoro już teraz niemożebnie marznę.

Wysiadłam i szybkim krokiem skierowałam się ku mojej ulicy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Po drodze zaszłam jeszcze do małego sklepu osiedlowego, kupić sobie dżem truskawkowy do naleśników, wertując w głowie listę składników - niekoniecznie bowiem chciałoby mi się później wychodzić drugi raz żeby coś dokupić. Zresztą, komu by się chciało?

Zrzuciłam torbę w przedpokoju, obok butów i zabrałam się za robienie obiadu.

***

Zaniosłam talerz z naleśnikami oraz kubek kawy do pokoju i włączyłam komputer. Weszłam na Youtube i odpaliłam Chop Suey zespołu System of a Down. Podobno zupełnie nie wyglądałam na osobę, która słucha takiej muzyki, miałam jednak to bardzo gdzieś, szczególnie, że dziś ten utwór perfekcyjnie oddawał mój nastrój związany ze szkołą.

Miałam do napisania rozprawkę na polski, jakieś bzdety o miłości czy coś. Bardzo mi się tego nie chciało pisać, jednak po raz kolejny padłam ofiarą własnej prokrastynacji i musiałam zmierzyć się z koniecznością napisania tej pracy na następny dzień.

Nie chce mi się liczyć ile razy już sobie obiecałam, że tym razem nie zostawię tego na ostatni dzień... A i tak jak przyszło co do czego, to zanim otworzyłam Worda, żeby zacząć pisać - weszłam na Facebooka.

Anka: Halpunku

Anka: Muszę napisać jakieś bzdurne wypracowanie na polski

Anka: Czy warto kochać jeśli miłość przynosi cierpienie

Anka: Czy jakoś tak

Anka: Nie ma miłości, jest fenyloetyloamina i oksytocyna, miłość to tylko chemia w mózgu

Zobaczyłam, że Piotrek odczytał wiadomość niemalże natychmiast.

Piotrek: Marudzisz, słońce

Piotrek: Musisz zdać maturę, pisz

Anka: Ale nikt mi nie uzna odpowiedzi, że miłość to chemia i rozpatrywanie reakcji biochemicznych w kategoriach "czy warto" jest bez sensu :(

RunawaysWhere stories live. Discover now