6. Cmentarz

22 2 0
                                    

Początek listopada tego roku był mroźny, wobec czego rodzice wymusili na mnie i Antku założenie czapek. Argument, że odmarzną nam uszy podczas długiego spaceru po cmentarzu wcale nie był motywujący, w końcu jedynym jego pozytywem był fakt, że tego dnia można było legalnie zalepić bratu paszczę pańską skórką. Ta ostatnia, jak co roku, kusiła spod bram nekropolii, podobnie jak stoiska na których sprzedawano ciepłą herbatę. Nie tylko herbatę, zresztą, ale nawet nasi liberalni rodzice by mnie roznieśli, gdybym choć spojrzał w kierunku budek z jedzeniem.

Wobec opisanych okoliczności przyrody, wydłużanie z własnej inicjatywy pobytu na zewnątrz o kolejny cmentarz stanowiło odroczone samobójstwo.

Tym oto sposobem moja twarz była wgnieciona w wypchaną do granic możliwości pięćsetkę jadącą w kierunku Bródna. Nie opuszczało mnie przeczucie, że - szczególnie dziś - nie powinienem zostawiać Anki samej. Nie potrafiłem tego uczucia wytłumaczyć, a wyjaśnienie w postaci „znamy się od pięciu lat" nie było dla mnie wystarczające.

Szybkim krokiem szedłem przez cmentarne alejki, ignorując myśl, że to jest bez sensu. Nawet nie miałem pewności, czy ona tam będzie, a jednak gnałem, odkopując w pamięci adres kwatery.

Była. Rude włosy ukryte pod czarnym beretem spływały na jej zielony płaszcz, dziewczyna siedziała na ławce, wpatrując się w słowa na nagrobku.

Jan Andrzej Niczyporuk
Urodzony 18 grudnia 1968
Zmarł 15 lipca 2000.
Zginął śmiercią tragiczną.

- Wiedziałem, że tu będziesz - odezwałem się.

Anka podskoczyła. Odwróciła się i uśmiechnęła się lekko do mnie.

- Jak byłam młodsza, byłam na niego tak zła... gdyby tylko tamtego dnia nie wsiadł za kierownicę. Nienawidziłam osoby, która powiedziała matce, żeby wykuć na tym cholernym nagrobku ten frazes o śmierci tragicznej. Jeśli coś w niej tragicznego, to chyba to, jak tragicznie głupio zginął.

Nie przerywałem jej. Dziewczyna rzadko mówiła o ojcu, na co dzień zapewniając wszystkich, że świetnie sobie bez niego radzi.

- W piątej klasie przyszła do nas nowa katechetka i mówiła, że Bóg jest jak ojciec. A mój ojciec nas porzucił, uciekł, zginął kiedy był mi i matce najbardziej potrzebny! - uniosła głos.

Poczułem na sobie karcący wzrok przechodzących obok emerytek. Oczywiście, święte tego świata, pierwsze do oceniania i wyznaczania tego, jak człowiek ma sobie radzić ze stratą. Odwróciłem się z niechęcią w oczach i dostrzegłem jak dwie kobiety uciekają pospiesznie wzrokiem.

- Nie wiem nawet jak wygląda, matka spaliła wszystkie zdjęcia kiedy miałam dwa lata. Jak przychodzę z nim pogadać to gadam z jego wyobrażeniem. Inni gawędzą z Bogiem, mój ojciec przynajmniej istniał.

Usta nastolatki drżały, nie byłem jednak pewien czy z zimna, czy z emocji. Objąłem ją ramieniem.

- Chodźmy do domu - szepnąłem, chwytając za skostniałą z zimna dłoń. - Zmarzłaś okrutnie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 08, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

RunawaysWhere stories live. Discover now