4. Ucieczka

60 4 5
                                    

- Co się tutaj, to jasnej cholery, wyprawia? - usłyszałem krzyk przyjaciółki. - Jeśli to jest zły sen to już dawno przestał być zabawny.

W głosie Anki pobrzmiewał strach schowany pod maską irytacji. Nabrałbym się na tę maskę hardości gdybym tylko nie znał jej od tylu lat.

Byłem wściekły. Wściekły na dziwną postać, na sytuację, na siebie samego. Szlag by to jasny trafił, nie mogłem zrobić absolutnie nic żeby pomóc Ance i nas z tego bagna wyciągnąć.

Ugryzłem się w dolną wargę by w ten sposób powstrzymać napływające do oczu łzy bezradności. Ojciec niejednokrotnie mi powtarzał, że jestem mężczyzną, a mężczyzna nie płacze publicznie. Szczególnie w sytuacji w której nie powinien okazywać słabości, a podskórnie czułem, że teraz - jak nigdy - słabość mogła nas zgubić.

Właśnie, rodzice. Nie miałem pojęcia ile czasu minęło i czy jeszcze są wściekli, myśląc, że lekkomyślnie zostawiłem czterolatka bez opieki czy już się zaczęli martwić moim zniknięciem i mnie szukać.

Szlag by to, w tej sytuacji zacząłem tęsknić nawet za Antkiem.

Z rozmyślań o rodzinnym domu brutalnie wyrwał mnie śmiech.

- A czego tutaj nie rozumiesz? - Dziewczyna posłała w kierunku Anki najwredniejszy uśmiech jaki widziałem w swoim dotychczasowym życiu.

- Tak jakby wszystkiego?

- Och, podobno taka inteligentna jesteś, a jednak taka głupiutka, szkoda - ostatnie słowo wręcz wysyczała.

Nachyliła się nad jej twarzą próbując zmusić Ankę do nawiązania kontaktu wzrokowego. Jednocześnie chudymi palcami uniosła jej podbródek, po czym powiodła opuszkami po linii żuchwy. Dostrzegałem malujące się w jej oczach niechęć i odrazę. Zacisnąłem pięści z wściekłości, widząc jak z trudem powstrzymuje drżenie ciała.

- Nie dotykaj jej! - warknąłem.

Wręcz w fizyczny sposób odczułem jak uwaga czerwonowłosej istoty przenosi się z Anki i skupia na mojej osobie. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, co dalej. Grałem na czas, błagając los o przypływ geniuszu. Na Deus ex machina nie liczyłem, jednocześnie nie dopuszczałem do siebie myśli, że to ma być koniec. Nie, po prostu nie.

- Uroczy jesteś - ironizowała. - Ale to wam nic nie da.

- Kim ty w ogóle jesteś? - po raz kolejny odezwała się Anka.

- Stwierdzenie, że waszym największym koszmarem byłoby zbyt melodramatyczne...

- Dlaczego nas od razu nie zabijesz?

Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że - niezależnie od jej wysokiego wzrostu - poczułem się jeszcze niższy. Bardzo szybko pożałowałem zadanego pytania.

- Zabić was? - prychnęła. - Skąd ten głupi pomysł, gdybym chciała się was pozbyć w taki sposób, nie musiałabym was tutaj sprowadzać.

To już coś. Nadal nie rozumiałem co my tutaj robimy, cokolwiek to jednak nie było, mieliśmy większe szanse to przeżyć niż pierwotnie zakładałem.

- To czego chcesz? - głos Anki drżał. - I kim jesteś?

- Naprawdę żadne z was nie zauważyło rzeczy, które się działy dookoła? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, okręcając przy tym rubinowe pukle wokół nadgarstka. - Wpływu na otoczenie też nie zauważyliście?

RunawaysWhere stories live. Discover now