quatre

1.1K 123 95
                                    

Spektakl skończył się dokładnie o godzinie dwudziestej drugiej. Przyznam, że oprócz samej sztuki, bardzo podobało mi się towarzystwo. Marinette, podczas przerwy, sama do mnie zagadała i mówiła, jak bardzo podoba jej się gra aktorska. Zdziwiło mnie to, jak bardzo otwarta jest wobec mnie. Nawet jej o tym powiedziałam, a wtedy ona stwierdziła, że Adrien ma rację i pora zakopać topór wojenny. Ciekawa jestem, czy robi to tylko dlatego, że Adrien wyraził taką chęć? Zapewne tak. Ale lepsze to niż nic, prawda?

Wychodzimy z teatru. Owija nas ciemność, a oświetla tylko kilka fotonowych lamp na paryskich ulicach, bo gwiazd i tak nigdy nie widać, a księżyc zasłaniają chmury. Tylko dzięki sztucznemu światłu jestem w stanie zobaczyć jej twarz. Tylko dzięki niemu.

— Do zobaczenia w szkole, Chloé — mówi dziewczyna i odwraca się w stronę przystanku autobusowego. Jest późno, ciemno i niebezpiecznie, a ona... chce wracać sama do domu? Przecież nie mogę na to pozwolić. Jeszcze stanie się jej jakaś krzywda. I, wiem, że to będzie dziwne, ale po prostu nie wybaczyłabym sobie, gdyby jednak coś się wydarzyło. Z tego co pamiętam — choć mogę się mylić, bo ostatni raz autobusem jechałam jakoś... sześć lat temu — autobusem stąd do jej przystanku jedzie się około dwadzieścia minut. Dodam, że przystanek znajduje się trochę dalej aniżeli powinien. To wcale nie jest tak blisko.

— Zaczekaj, Marinette — mówię w końcu — przecież... jest ciemno. Może... w ramach godzenia się, podwiozę cię do domu? — Widzę jak jej oczy delikatnie rozszerzają się. Cholera, na za dużo sobie pozwoliłam. — Wiesz, i tak tamtędy przejeżdżam.

Dziewczyna otula się bluzą, gdyż lekko zawiało. Dalej patrzy na mnie zdziwiona, jej usta otwierają się lekko, a ja czuję, że zaraz się domyśli. Jestem tak głupia. Chyba się z a b i j ę.

— Bardzo kochasz się w Adrienie, prawda? — pyta, a ja oddycham z ulgą. Nie domyśliła się. Myśli, że to dla Agreste'a. To dobrze.

— Tak, robię to dla niego, nie wyobrażaj sobie za dużo — odpowiadam, choć w gardle stają mi słowa „robię to dla ciebie".

Dziewczyna kiwa głową, wchodzi do samochodu. Sądzi, że poświęcam się dla Adriena. Niech tak pozostanie.

Jedziemy w milczeniu już od jakiś piętnastu minut. Dziewczyna patrzy w okno, prawdopodobnie na migające lampy uliczne lub sunące zapalone światła w oknach budynków. Nie jestem pewna. Ja natomiast patrzę na nią. Chyba nie odbijam się w szybie, więc tego nie widzi. Jej kucyki lekko się rozwaliły, ale to przez wiatr, na który była wystawiona przed teatrem. Ale i tak wygląda bardzo ładnie. Ona chyba zawsze wyglada ładnie.

Nagle szofer się zatrzymuje i informuje, że stoimy pod piekarnią rodziców Marinette. Dziewczyna wysiada z samochodu i już wydaje mi się, że zaraz zamknie drzwi, kiedy nachyla się jeszcze, zagląda do samochodu i mówi:

— Dzięki, Chloé. Dobranoc.

— Dobranoc — odpowiadam i wtedy dziewczyna zatrzaskuje drzwi i odchodzi.

Mój szofer znowu rusza. Jedziemy dosłownie chwilę, bo mieszkam dość blisko szkoły i tym samym, domu Marinette. Mężczyzna parkuje samochód przed hotelem i otwiera przede mną drzwi, a ja wychodzę i idę szybkim krokiem w stronę swojego domu. Wchodzę do hotelu i od razu widzę Jeana-Gilberta.

— Jak spektakl z panem Agrestem, panienko? — pyta.

— Cudownie — odpowiadam i uśmiecham się promieniście. Nie musi wiedzieć, że go nie było, a mam tak doskonały humor, że nie mam nawet najmniejszej ochoty udawać wredną, dlatego że miałam o wiele ciekawsze towarzystwo.

Kamerdyner widocznie cieszy się z tej nagłej odmiany, bo początkowo jest dosyć mocno zaskoczony, ale za chwilę odpowiada mi tym samym wyrazem twarzy.

Idę do swojego pokoju, a gdy tylko zamykam drzwi, z moich ust wydobywa się dziki pisk. Rzucam się na łóżko i, nie chcąc przypadkiem zwrócić uwagi innych na siebie, dalej krzyczę już tylko w poduszkę. Kiedy moja euforia troszkę opada, wyciągam z torebki telefon i od razu wybieram numer Adriena. Chłopak z pewnością czeka, aż zdam mu relację z całego wieczoru.

Czekam dosłownie chwilkę, bo po pierwszym sygnale już słyszę, że Adrien odbiera telefon. Naprawdę czekał.

— Hej, Chloé. I jak było?

— Wspaniale — odpowiadam, a potem piszczę krótko. — Powinieneś dostać wpierdol za to, że tak sobie po prostu poszedłeś, ale jestem taka szczęśliwa, że tym razem ci się upiecze.

Adrien śmieje się, po czym odpowiada:

— Cieszę cię, Chloé. Wybacz mi tamto, ale sama-wiesz-kto stał już gdzieś w pobliżu teatru, bo mieliśmy iść na kolację.

— Miłość kwitnie — komentuję, uśmiechając się. — Może częściej róbmy takie ustawki, żebyś mógł się spokojnie spotykać się z...

— Cicho, Chloé. — Wyobrażam sobie, jak twarz Adriena robi się troszeczkę czerwona. Szkoda, że nie mogę go teraz zobaczyć.

Prycham cicho i za chwilę zaczynam się po prostu śmiać.

— Dobra, już dobra — mówię. — W każdym razie, dziękuję za pomoc. Marinette chyba miło się zaskoczyła, kiedy powiedziałam jej, że lubię teatr.

— Nie wierzę! Powiedziałaś coś o... s o b i e? — pyta, a w jego głosie słychać po prostu szok.

— Impuls — mówię. — Ale to się już nie powtórzy. Już n i g d y.

— Chloé, ale...

— Nigdy. — Zaciskam usta.

Chłopak przez chwilę się nie odzywa. Słyszę tylko dziwny szum, momentami jego oddech. Chyba nie wie, co odpowiedzieć. Czy on naprawdę liczył, że po tym spotkaniu coś się zmieni? Przecież nic się nie zmieni. Jedna rozmowa, a raczej wymiana kilku zdań, nie może niczego załatwić, a już na pewno nie tych lat prześladowań. Ona już na zawsze będzie o tym pamiętać. A ja już na zawsze pozostanę tą Chloé Bourgeois w masce. Tak musi być. Inaczej nie dam sobie rady.

— Rozumiem, Chloé — odpowiada w końcu.

— Tylko ty — szepczę cicho.

Naprawdę tylko ty, Adrienie Agreste.

___________________
A co mi tam, wigilijny rozdział dla Was;——)

theatrum mundi | chloénette || chloé x marinette | {miraculous fanfiction}Where stories live. Discover now